Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Rodzinna podróż po Indiach 26.01-6.02.2020

Z Warszawy do Indii


27-01-2020

Indie

Wybór Indii na kolejny rodzinny wyjazd był dość spontaniczny, po pięknych rajskich plażach przyszedł czas na kraj inny, bardziej wymagający od dzieci i od nas rodziców. Po zaprawie w Egipcie przed rokiem wybór Indii wcale nie był taki strasznie trudny.

Od Delhi po Waranasi

Z pewnością połączenie bezpośrednie pomiędzy Warszawą a Delhi tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że warto spróbować. Ułożyłam trasę dość intensywną, ale i bardzo różnorodną, od Delhi po Waranasi. Wybraliśmy opcję kierowcy z samochodem, gdyż prowadzenie samodzielnie auta w Indiach to wcale nie taka łatwa sprawa. A pociągi to jednak jeszcze zbyt wielkie wyzwanie jak na nasze dziecięce wyprawy.

Lot z Warszawy do Indii

Siedmiogodzinny, do tego nocny przelot do Indii był dość łatwy i minął szybko. Delhi o tej porze roku bywa zazwyczaj mocno pochmurne, a gdy dodać do tego smog wiszący nisko nad miastem, nie wydawało się na bardzo przyjazne zaraz po lądowaniu. Ale jak tylko ruszyliśmy do miasta na pierwsze zwiedzanie, szybko co innego przykuło naszą uwagę. Ruch uliczny, korki, inność na ulicach, krowy, stragany z owocami, piesi, rowerzyści, riksze motorowe.

Meczet Piątkowy

Mnóstwo pytań i odpowiedzi, na pierwsze popołudnie wybraliśmy Meczet Piątkowy, który zawsze robi wrażenie, jako największa muzułmańska budowla w Starym Delhi, dzisiaj wypełniona dodatkowo miejscowymi, była pięknym początkiem naszej indyjskiej przygody. Szybko okazało się, że i my staliśmy się i to niemałą gratką dla odwiedzających meczet, jak grzyby po deszczu pojawiały się wokół nas coraz to nowe osoby z prośbą o wspólne zdjęcie, kolejne selfie. Zosia spała w nosidle, czyli dzisiaj pozowali głównie Olek i Basia, naprzemiennie rozrywani do zdjęć. Póki co im to nie przeszkadza i dzielnie znoszą kolejne prośby. Wiemy, że to tylko kwestia czasu i odechce się im ustawiać do wspólnych ujęć.

Awanturka

Przy wyjeździe ze Starego Delhi wpadliśmy w małe tarapaty — nasz kierowca jakoś niefortunnie ustawił się dokładnie w samym środku ruchliwego skrzyżowania i tym samym zablokował ruch zarówno dla wjeżdżających i zjeżdżających ze skrzyżowania. Nie trzeba było długo czekać na reakcję — najpierw było trąbienie zewsząd, potem pokrzykiwano na nas i to coraz głośniej i bliżej, aż zaczęli nam walić w okna, a potem wtargnęli do środka samochodu, szarpanina, policzek, krzyki, my próbując ratować sytuację z przodu staraliśmy się przegonić intruzów, ale z marnym skutkiem. Gdzieś pomiędzy autami mrugnął mi mundur policjanta, ale na pomoc czekaliśmy nadaremnie.

Kierowca był nieco zmieszany całą sytuacją, coś tam burknął pod nosem o muzułmanach i powolutku ruszyliśmy do przodu. No niezły wstęp, tym bardziej że dopiero co wychwalał Indie, jaki to tolerancyjny multireligijny kraj.

W świątyni Sikhów

Tu było już spokojnie i bez niespodzianek, najpierw wskazano nam drogę do szafek z butami, potem pokazano gdzie jest główna sala modlitewna, a następnie zaprowadzono do kuchni. A tu dopiero się działo, o 19:00 wydawano kolejny darmowy posiłek dla setek ludzi, gotowano daal – potrawę z soczewicy, w wielkim kotle jak z bajek, do tego pełną parą działał piec wypiekający chlebki naan i ćapati. Przy wałkowaniu zatrudnieni byli wolontariusze, w gigantycznym garze parował się ryż. Było na co popatrzeć.

Na kolację kierowca zaproponował nam małą indyjską restaurację, gdzie poza smacznym jedzeniem, Zosia wypatrzyła cztery rude koty, a Olek małpy na dachu, i to one zostały największą atrakcją tego miejsca. A potem, choć to zabrzmi nieprawdopodobnie zapadliśmy w głęboki sen na 13 godzin. Naprawdę. Chyba po raz pierwszy w życiu spaliśmy wszyscy tak głęboko i długo.

 

Pojechali i napisali:

PFR