Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 2-21.02.2020

Wodospady na Niebieskim Nilu


10-02-2020

Tis Isat, czyli Dymiąca Woda

Śniadanie w hotelu i wyjazd nad wodospady. Czeka nas droga szutrowa i, mimo że nie jest to daleko, pokonanie jej zajmuje trochę czasu. Możemy popatrzeć na mijane domy, uprawy zboża, zieleń pól, nowo budowane domy z bambusa i liści. Krawców na ulicach- szyjących przed domami, stragany i sklepy z niezliczoną ilością plastikowych butelek, kanistrów i innych rzeczy. 

Początek wędrówki

Docieramy do miejsca gdzie zacznie się nasza wędrówka. 

Najpierw przeprawa łódką przez Nil (Abbay), spokojny, nie za szeroki, w kolorze niebiesko-brudnym (ale zdecydowanie mniej brudnym niż Omo). Idziemy po drugiej stronie rzeki, a z nami miejscowe dzieciaki, które zagadują po angielsku chcąc sprzedać ozdoby, szale czy pojemniki na żywność zrobione z koziej skóry. Wędrówka nie jest daleka, ale mimo wczesnej godziny słońce jest coraz mocniejsze. Droga jest dobrze pomyślana, bo pierwsze spojrzenie na wodospady jest poziomu, z którego Nil spada z bazaltowych skał prawie 45 m w dół. W porze deszczowej rzeka jest szersza, natomiast wybudowana niedaleko elektrownia wodna wpływa na poziom wody i czasami wodospady stają się tylko symboliczne (tak jak ja miałam pecha 17 lat temu, kiedy zamiast potężnych ton wody ze skał leciała w zasadzie stróżka). Gdy wody jest najwięcej w porze deszczowej, wodospad osiąga szerokość nawet 400 m. Składa się z czterech głównych strumieni spadających z ogromną prędkością w kłębiącą się kipiel.

Swoją nazwę Tis Isat zawdzięcza milionom kropli unoszących się nieustannie na kilkaset metrów tworzących wrażenie dymu powstałego z uderzenia wody o skały. Nil Błękitny wypływając z Etiopii łączy się z Nilem Białym pod Chartumem, (który wypływa z jeziora Wiktorii) i dostarcza 80% wody docierającej do Tamy Asuańskiej. Tis Yssat opisany został w XVIII wieku przez szkockiego podróżnika Jamesa Bruce, który jako pierwszy Europejczyk po 150 latach zamknięcia granic dla obcokrajowców, dotarł do Etiopii, ale nie był pierwszym, który zobaczył wodospady. Przed nim, w XVI w. był Portugalczyk — ksiądz Joao Bermudes.

Po pierwszych wrażeniach czas na zejście pod wodospad. Trzeba uważać, bo powiewy wiatru niosące ze sobą krople wody tworzą kałuże i skały stają się śliskie. Bliskie podejście pod dymiącą wodę to naturalny prysznic- siła natury i przyrody, którą można poczuć stojąc tam i dając się ochłodzić to jedno z kolejnych przeżyć, które pozostanie na długo w naszych wspomnieniach. 

Przez wiszący most

Wyruszamy na spacer do portugalskiego mostu wybudowanego jak nazwa wskazuje przez Portugalczyków w 1626 r. za czasów panowania imperatora Susenyosa (mojego ulubieńca z racji trudnego do wypowiedzenia imienia. Jednak, by dotrzeć do mostu, najpierw trzeba pokonać wiszący most nad Nilem płynącym w głębokim wąwozie. Dla niektórych jest to nie lada wyzwanie. Ale nasza wyprawa jest pełna zaskakujących sytuacji i nie raz, nie dwa trzeba stawiać sobie wyzwania i pokonywać własne słabości. W tym tkwi nasza siła, z tego możemy być dumni.

Droga do Alata Bridge — taką nazwę też ma portugalski most — wiedzie malowniczą ścieżką prowadzącą zboczem wzgórza, skąd możemy podziwiać wodospady z innej perspektywy. Sam most położony jest w dolinie, przepiękny, przypominający budową rzymskie akwedukty z łukami- zbudowany z kamieni, jedyną zaprawą użytą do budowy były jajka i zioła. W trakcie naszej wędrówki spotykamy miejscową ludność i dzieci wracające ze szkoły z zeszytami i książkami. 

Krótka lekcja historii przy moście. Skomplikowanej, chociaż od czasów mojego ulubieńca, czyli Susenyosa wiele dróg się prostuje... jest to wstęp do historii naszych kolejnych miejsc, które będziemy odwiedzać — czyli siedziby królów Etiopii w Gonderze. Ale to jutro… przed nami jeszcze całe popołudnie.

Po długim spacerze wracamy do auta i jedziemy z powrotem do Bahyr Dar na lunch — w tym samym miejscu, w którym jedliśmy kolację. Mimo że jedzenie jest całkiem dobre, to mało urozmaicone. Więc postanawiamy, że wieczorny posiłek zjemy w innym miejscu.

Jezioro Tana

Popołudniem docieramy do przystani nad jeziorem Tana, największe jezioro Etiopii — o powierzchni 3 673 km2, trzecie do wielkości w Afryce (1- Wiktorii, 2- Tanganika) Wraz z miejscowym przewodnikiem wybieramy się na rejs po jeziorze, by dotrzeć do klasztorów usytuowanych na wyspach i półwyspach. Nieszczęściem do części z nich kobiety nie mogą wejść (niestety do tych najciekawszych, w których pochowani są władcy Etiopii z okresu gonderskiego).

Historia a religia i legendy

Historia Etiopii opiera się w dużej mierze na legendach. Jakkolwiek by one nie były piękne, nie mają tak naprawdę silnego odzwierciedlenia w źródłach archeologicznych i historycznych, a kolejni przewodnicy gubią się w datowaniach. Być może nikt nigdy jeszcze nie był tak dociekliwy jak my… 

Sama historia tego potężnego państwa jest bardzo ciekawa i zaskakująca. Etiopia jako drugi kraj po Armenii przyjęła chrześcijaństwo w 341 r. - za sprawą panującego wówczas króla Ezana. To on wyznaczył drogę, którą podążała już dalej aż do dnia dzisiejszego. Było w tej historii wiele zakrętów, walk z muzułmanami (silne Sułtanaty utworzone u wybrzeży morza niejednokrotnie zagrażały suwerenności Etiopii) czy wysiedlania Żydów i sprzedawania ich jako niewolników.  

Historia Arki Przymierza, kawałka Prawdziwego Krzyża, czy pochodzenia dynastii Salomona, do której nawet Haile Selassie- ostatni cesarz Etiopii należał (według tradycji rzecz jasna). Swoją drogą przybrać imię Haile Selassie, czyli Moc Trójcy Świętej to trzeba mieć fantazję i przeświadczenie o własnej nieograniczonej mocy.

Wracając do naszej wyprawy — podczas rejsu do pierwszego klasztoru, miejscowy przewodnik — Abbey opowiada nam legendę, którą już znamy — o królowej Saby — Mekedzie i królu Salomonie. Jak mówi legenda Arka Przymierza zabrana Salomonowi przez jego syna przybyła do Etiopii i była przechowywana przez 800 lat w jednym z klasztorów na jeziorze Tana — wskazuje się na Tana Chirkos — dopóki król Ezana nie przeniósł jej do Axum w IV w. n.e. Samo datowanie klasztoru Chirkos nie jest znane, prawdopodobnie powstał on na miejscu starszych zabudowań sięgających jeszcze czasów przedchrześcijańskich.

Haik Entons Eysus United

Pierwszym kościołem, który zwiedzamy to Haik Entons Eysus United, na wyspie gdzie mieszkać mogą tylko mnisi i mniszki. Jest on odnowiony i, mimo że na tabliczce „Well Come” widnieje data ufundowania 1314 to obecna budowla czy malowidła znajdujące się w środku zdecydowanie z tego okresu nie są. Być może znajdował się tutaj klasztor już w XIV wieku, ale został on zmodernizowany lub na jego ruinach wybudowano ten pod koniec XVII w. Pierwsze nasze zetknięcie z etiopskim kościołem ortodoksyjnym, tradycjami, malarstwem, przedstawieniami świętych, historiami biblijnymi i ze Starego Testamentu. Jest też księga, której w rzymskim kościele nie ma- księga cudów Marii. Wiele historii czy przedstawień wzbudza naszą ciekawość. Niespotykaną rzeczą w europejskim malarstwie jest przedstawienie Marii karmiącej piersią Jezusa czy będącej w ciąży (związana z tym jest socjologiczno-światopoglądowa pogawędka z naszym miejscowym przewodnikiem Abbey wymagająca znowuż osobnego wpisu). 

Bogatsi o wiedzę dotyczącą etiopskiego kościoła ortodoksyjnego, obrządków, tradycji, ruszamy w dalszą drogę po jeziorze.

Ura Kidane Mihret na półwyspie Zege

Docieramy do znanego i przepięknego kościoła na półwyspie Zege — Ura Kidane Mihret, założony w XIV wieku, obecna forma pochodzi z XVI w. malowidła zaś datowane są na 100-250 lat. Przedstawienia historii biblijnych są podobne do oglądanych we wcześniejszym kościele. Będą się powtarzać, malarstwo etiopskie jest dość schematyczne i znając jego zasady sami możemy rozpoznawać kolejne opowieści. Oczywiście i w tym przypadku są sceny, których nie znamy, więc z ciekawością wypatrujemy tego co dla nas nowe.

W każdym kościele znajduje się miejsce najświętsze ze wszystkich — w centralnym punkcie- jest tam przechowywana kopia Arki Przymierza. Wstęp tam mają tylko księża i diakoni i zawsze musi ich być pięciu - 3 księży i 2 diakonów. Nikt inny nie ma prawa tam nawet zajrzeć. Strzegą oni tajemnicy Arki. 

W skarbcu tego kościoła przechowywane są korony cesarzy: Youhannesa II, Tewodrosa II, Tekle Haymanota i Tekle Gyorgisa.

Bambusowa ściana świątyni przepuszcza promienie słońca, lekko wypłowiałe malowidła, półmrok we wnętrzu, przykościelny ogród z ogromnymi drzewami- trochę mistycznie się robi…

Czas na rejs powrotny do Bahry Dar, ale przedtem jeszcze płyniemy do źródeł Niebieskiego Nilu, w świetle zachodzącego słońca jezioro wygląda malowniczo.

Mamy szczęście, że prócz źródeł Nilu możemy podziwiać hipopotamy, które wynurzają się przy brzegach. 

 Tak naprawdę o jeziorze Tana, etiopskim kościele, zwyczajach, legendach i przyrodzie mogłabym pisać w nieskończoność — chociaż może jednak nie na pewno Chuck Norris byłby lepszy w pisaniu w nieskończoność, bo tylko on policzył do nieskończoności — i to dwa razy!

Zamiast pisać, warto tu po prostu przyjechać, być, chłonąć ten klimat, miejsca, historię, zadawać miliony pytań…

Kościół Saint Giyorgis

Po drodze na kolację zatrzymujemy się w kolejnym kościele- już w mieście - Saint Gjorgis, wybudowany współcześnie przez Haile Selassie. Zadziwia ilość ludzi chodzących do kościoła, siedzących na ławeczkach przed świątynią, modlących się. Sama budowla przypominająca trochę perły polskiej architektury sakralnej PRL tyle, że na planie koła. Ciekawe doświadczenie socjologiczne, estetyczne już zdecydowanie mniej. 

Przy nowym kościele znajdują się ruiny starego pod tym samym wezwaniem - podobno z XIII w. Przechodzi obecnie prace konserwatorskie, bo ściany z kamienia dosłownie się rozpadają…

Dzisiaj kolacja w innym miejscu. 

W restauracji o wdzięcznej nazwie „Misrak”. Jedzenie średnie, zjadliwa okazała się jedynie pizza.

Wieczorem wyjście do miejscowych barów, z czego odwiedziliśmy chyba najlepszy „klub” taneczny w Etiopii z muzyką reggae i sporym tłumem miejscowych ludzi. W wieczornych eskapadach fajne jest odwiedzanie miejsc, do których chodzą „lokalsi”. Widok białego skutecznie nas odstraszał, bo przywodził na myśl, że to nie jest tak do końca autentyczny, etiopski lokal. Szczęściem my byliśmy jedynymi Farandżi zwiedzającymi lokale rozrywkowe.  

 

 

 

Pojechali i napisali: