Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Prognozy pogody się nie myliły, leje i to jak z cebra. Maciej i Basia ruszają mimo niepogody do meczetu, który teraz ma być otwarty także dla innowierców. Kiedy wrócą będzie można wyżymać z nich wodę.
Ciepły prysznic, idziemy razem na śniadanie, a potem postanawiamy uciekając przed deszczem przejechać nad Morze Martwe. Odległości w Izraelu są naprawdę niewielkie, i zaledwie po 30 kilometrach jesteśmy nad brzegiem morza. My jednak zjeżdżamy bardziej na południe, tu szukamy wspaniałych formacji skrystalizowanej soli. Są grzybki, małe wysepki, stożki, wygląda to nieziemsko. Nie pada, słońce przebija się przez grubą warstwę chmur.
Niestety spóźniamy się 7 minut na ostatnią kolejkę zabierająca turystów na szczyt góry by zobaczyć Masadę. Takich niespodzianek w Izraelu jest sporo. Masada oficjalnie otwarta do 17:00, dzisiaj akurat postanowiono wwozić turystów tylko do 15:00.
Pocieszenie - choć słabe, że za nami docierają tutaj rejsowe autobusy z Jerozolimy, które podobnie jak my odbijają się od zamkniętej bramy. Cóż robić taki los, wracamy do Jerozolimy, gdzie stale pada, raz mniej raz więcej.
Kolację jemy w naszym hotelu a potem robimy sobie wieczór filmowy.
