Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Auckland wita nas bardzo przyjemną temperaturą. Mimo 6 rano mamy 20 stopni, słońce i wspaniała pogoda. Dość szybko przechodzimy kolejne etapy odprawy bagażowej, paszportowej, skanujemy nasze torby, wymieniamy pieniądze i jesteśmy gotowi do odbioru aut.
Tu też wszystko sprawnie i zasiadamy za kierownicą naszych wielkich aut i od razu chrzest bojowy, bo musimy dotrzeć do hotelu w samym centrum miasta. Ja przejmuję kierownicę w pierwszym samochodzie, jazda po lewej stronie jest zawsze wyzwaniem, ale idzie mi dobrze, za mną Boguś, który niedawno był w Szkocji, gdzie wraz z Rodziną objechał kawał trasy właśnie po lewej stronie. Nasi zmiennicy bacznie obserwują ruch.
W hotelu nie ma jeszcze gotowych pokoi, ale zostawiamy nasze bagaże i ruszamy na pierwsze nowozelandzkie śniadanie. Ponieważ mieszkamy przy głównej ulicy to bez trudu znajdujemy piekarnię z chlebem na zakwasie i robimy sobie śniadaniową ucztę.
Padamy ze zmęczenia, pokoje są już wysprzątane, drzemka, upragniony prysznic i ruszamy na zwiedzanie miasta. Jesteśmy już w komplecie, dołączyła do nas Danusia, która przyleciała samodzielnie do Nowej Zelandii.
Spacer jest bardzo przyjemny, nikt nie policzył kroków, ale trochę tego było. Najpierw główna ulica Queen Street, parki, galerie, Sky Tower, nabrzeże i pyszna kolacja.
Mimo zaproszenia na urodziny Bogdana, padamy na nos ze zmęczenia i przenosimy świętowanie na jutro.
