Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Po opuszczeniu lotniska udałyśmy się na zwiedzanie Cochin, a dokładanie dzielnicy żydowskiej! Tak! Miałyśmy siłę nawet po długim locie.
Cochin słynie z oryginalnego charakteru związanego ze ścierającymi się tutaj wpływami kultury hinduskiej, chrześcijańskiej, muzułmańskiej oraz judajskiej. To jedyne miejsce w Indiach, w którym funkcjonuje mniejszość żydowska.
Zaczęłyśmy od kawy w lokalnej restauracyjce, a nasz lokalny induski przewodnik Filip zabawiał nas w drodze z lotniska opowieściami o niezliczonej ilości bogów w hinduizmie. Tu każda roślina i zwierzę, a nawet insekt mają w sobie element boski, podobnie jak człowiek. Filip nauczył nas też jak witać się w Indiach, wypowiadając z namaszczeniem, uśmiechem oraz przy kontakcie wzrokowym: NAMASTE!, gdzie „NA” znaczy „nie”, „MA” znaczy „ja” a „STE” – „ty”. W wolnym tłumaczeniu Filipa: „Nie ja się liczę a Ty – uznaję i szanuję boski element w Tobie”. Przy tym należy złożyć ręce jak do modlitwy, łącząc kciuki ze sobą i kierować je ku swojemu sercu, wypowiadając słowa powitania.
Spacerując uliczkami dzielnicy żydowskiej w Cochin doszłyśmy do jedynej działającej w Kerali synagogi – synagogi Paradesi, wybudowanej w XVII w.
Wysłuchałyśmy ciekawej historii o Żydach, którzy, będąc wypędzanymi z innych krajów, znajdowali od dawna schronienie i wsparcie w Kerali.
Synagoga Paradesi ma wyjątkowy klimat – nie jest ascetyczna jak większość synagog. Wiszą tam u sufitu kolorowe lampki w stylu induskim, jest piękny włoski żyrandol oraz ręcznie malowane, sprowadzone z Chin, ceramiczne płytki na podłodze.
Uliczki miasteczka żydowskiego kuszą bogactwem różnego rodzaju towarów – można dostać zawrotu głowy. Począwszy od przypraw, kolorowych i wymyślnych ubrań, różnego rodzaju rękodzieła, biżuterii, a skończywszy na figurkach bogów, a nawet manufakturze naturalnych perfum.
Zgłodniałyśmy i pospieszyłyśmy do Kashi Art Cafe (w Fort Cochin) – miejsca wręcz „hipsterskiego”. Przy dźwiękach ambientowej muzyki i w otoczeniu rzeźb, które zdobiły wewnętrzny ogród tej przeuroczej knajpki, zajadałyśmy takie pyszności jak grillowaną rybę z sosem mango, czy organiczny czarny ryż w towarzystwie bakłażanowego curry. Popijałyśmy świeżą wodę kokosową prosto z orzecha, lemoniadę oraz mango lassi.
Nadeszła pora na krótki, dwugodzinny odpoczynek w hotelu, a potem wieczorem kolejna atrakcja – keralskie tradycyjne przedstawienie nazywane Kathakali.
Kathakali to dramat taneczny z Kerali. Historie z wielkich eposów i legend induskich w „Kathakali” przekazywane są publiczności poprzez imponującą mimikę twarzy, gesty rąk i pracę nóg, uzupełnione muzyką i występami wokalnymi. Ruchy samych gałek ocznych jednego z tancerzy wprawiły nas w osłupienie i podziw. Rytmiczna muzyka m.in. na bębnach dodała nam energii, choć dźwięki niektórych instrumentów metalowych mogły być dla niektórych osób zbyt intensywne.
Kathakali wykorzystuje skomplikowany kod jaskrawego makijażu, którego wykonanie można obserwować na scenie, gdyż stanowi część przedstawienia. Kostiumy, maski na twarz, nakrycia głowy pomagają ożywić postacie z wielkich eposów i legend, tworząc w ten sposób surrealistyczny świat.
