Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Za nami ciężka noc, którą spędziliśmy na różnych lotniskach i w różnych samolotach. Finalnie docieramy do Kalkuty i tutaj zostaniemy do jutra, żeby złapać oddech przed ostatnim etapem podróży, czyli lotem do Paro w Bhutanie.
Chociaż „złapać oddech” przy temperaturze 33 stopnie, jaka panuje w Kalkucie, to określenie raczej na wyrost.
Kwaterujemy się w hotelu, jemy lunch i ruszamy na zwiedzanie miasta. W Kalkucie akurat obchodzona jest Durga Puja, czyli 7-dniowe święto ku czci bogini Durga. Oznacza to, że jest jeszcze bardziej głośno, tłoczno i kolorowo niż zazwyczaj.
Nasz pierwszy przystanek to targ kwiatowy w okolicach mostu Howrah. Co tu się dzieje!!! Szczególnie teraz, w trakcie święta, kiedy każdy chce kupić kwiaty i złożyć je Durdze w ofierze! Tłok, hałas, upał i duszny, słodki zapach kwiatów!
Tak, Indie potrafią być trudne w odbiorze, bo tu wszystkiego jest o wiele więcej. Zapachów, kolorów, dźwięków no i ludzi…
Ruszamy dalej, do dzielnicy Kumartali. To tu powstają posągi hinduskich bogów. Wyplatane z trawy, pokrywane gliną z Gangesu, a następnie malowane i ozdabiane szatami i kwiatami.
Dzień w Kalkucie kończymy kolacją w pobliżu hotelu. Trochę nie mamy siły na wieczorne przedzieranie się przez świętujące pudżę tłumy.
Chrupiący garlic naan i miseczka boskiego dhalu to wspaniałe podsumowanie dnia!
