Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Chiny 10-25.09.2007

Guilin, rejs po rzece Li, Haynan


20-09-2007

Leje i to jak z cebra. Szanghaj zasnuty chmurami, tym bardziej cieszymy się, że pora na nas. Opuszczamy miasto wczesnym rankiem. Nasza trasa wiedzie dalej na południe. Po dwugodzinnym locie lądujemy w Guilin. Tu przywiodła nas chęć zapoznania się z bajkowym krajobrazem ostańców krasowych i chińskiej prowincji oraz uroków rzeki Li. Tempo nadal utrzymane, od razu z lotniska przejeżdżamy na tarasy ryżowe. W trakcie przejazdu autobusem bacznie obserwujemy niezwykły krajobraz i podglądamy wiejskie życie. Małymi autobusikami wjeżdżamy na szczyt skąd rozpoczniemy pieszą wędrówkę na Grzbiet Smoka. Wszyscy równym tempem maszerujemy w górę. Niektórzy z nas posapując lekko (nie wypominam) wspinają się dzielnie. Obietnica lunchu w połowie drogi dodaje skrzydeł. Nawet nasz Anioł przyspiesza. Po drodze feeria zapachów i kolorów. Prawie wszyscy wypatrujemy grillujące się na prowizorycznym grillu - puszce - dwa szczurki z ogonkami (w zalączeniu zdjęcie). Wreszcie meta: restauracja. Nie wszyscy są przekonani do jakości potraw i wiarygodności tego miejsca. Szybko zmieniamy zdanie, jedzenie bardzo smakowite. Wyciągamy nawet od kucharza przepis na bakłażany. Zosia, Ewa i ja postanawiamy po powrocie do domu wypróbować przepis. Zupa przez nas nazwana pokrzywową znajduje wyjątkowo sporo zwolenników. Kuchnia pikantna, domawiamy dodatkowe piwka. Śmiechu mnóstwo. Pamiątkowe zdjęcia i ruszamy na punkt widokowy. Po drodze urokliwe zdjęcia z dziewczynami w ich tradycyjnych strojach. Na górze sesja zdjęciowa, bardzo długa bo każdy z nas chce mieć takie wspaniałe zdjęcia. Nasza przewodniczka opowiada, że Chińczycy po zdobyciu szczytu zwróceni w stronę gór krzyczą. Tego nie trzeba nam dwa razy powtarzać. Robimy to samo ku zdziwieniu zgromadzonych na górze turystów z Chin, Japonii i Hiszpanii. Jak się okaże nawet następnego dnia będziemy rozpoznawani na lotnisku jako Ci od krzyku... Wieczorem kolacja i uczta u Aniołów. Bo i okazja nie byle jaka. Anioł w garniturze uszytym w półtorej dnia w Szanghaju. Wszystkie Panie wzdychają z zachwytem przy prezentacji. Podczas biesiady 17 osób w jednym pokoju, na stole wszystkie możliwe wynalazki do picia i jedzenia, ujawniają sie wybitne głosy. Boguś wiedzie prym jako prawdziwy wodzirej i wykwintny śpiewak, Basia podpowiada brakujące wersety piosenek, a wtórują mu dzielnie wspaniałe głosy żeńskie: Ania i Renia.

Pobudka i rejs po rzece Li. Zdjęcia, widoki niezapomniane. Chwila relaksu. Krótka przerwa na odpoczynek w Yangshuo. Niektórzy zostają nakryci na zakupach. Gorączka trwa nadal. Choć nadbagaż zaczyna nieco kruszyć zapał zakupowiczów. Popołudniem trasa po lokalnych polach ryżowych meleksami. Jedziemy wśród ostańców obserwując prawdziwą chińską wieś. Mamy wokół siebie dojrzewające pomelo, wspaniałe bakłażany, orzeszki ziemne, ryż i ryż i ryż. Od czasu do czasu pojawiają sie bawoły. I nawet niespodziewanie małpki pozujące do zdjęć. Po kolacji (to tutaj zupa smakowała wszystkim - na wzór naszej dobrej warzywnej) ruszamy na show - ogromne przedsięwzięcie na wodzie. Z udziałem ponad 600 aktorów jest zapowiedzią tego, na co należy się przygotować za rok przy okazji inauguracji Igrzysk Olimpijskich.

Po śniadaniu ruszamy do Guilin, została nam do zwiedzenie jaskinia i Wzgórze Słonia. Krótka sesja fotograficzna i czas na lunch oraz przejazd na lotnisko. Ujawniają się kolejne talenty. Przezornie przepakowaliśmy nasze bagaże w trosce o nadbagaż. Dzielnie ważymy nasze walizy wstawiając je na wagę lotniskową. Fenomen: mamy nawet 4 kilo niedowagi. Gdyby jednak zechciano zważyć nasze bagaże podręczne... Ania i Marek mają pewnie drugie tyle w swej torbie, Jacek niewiele mniej, a i każdy plecak waży swoje... Ale udało się. Walizy nadane. My odprawieni. Lecimy do Kantonu. W przerwie między lotami wybieramy się na kawkę na lotnisku. I kto to wróżył, że jakiś taki ten dzień spokojny bo bez przygód??? Boguś???

Przygody się zaczęły przy sprawdzaniu naszego bagażu podręcznego, Marek musiał (nie bez przyjemności) na oczach pani sprawdzającej wychylić swoją piersióweczkę, Rysiowi niestety odebrano dopiero co zakupione whisky. Szkoda. Jednak chwila niepokoju dopiero przed nami. Idziemy do bramki, brakuje nam Jacka. Szukamy. Przypominamy sobie gdzie kto Go widział ostatnio. A czas płynie. Wreszcie jest!!!! I znowu w komplecie jesteśmy na pokładzie maszyny do Sanya na Wyspie Hajnan. Jest nawet podczas krótkiego przelotu czas na poczęstunek - zresztą dość osobliwy. Dziwny zapach, brzydki zapach, rozglądamy się dookoła. Za chwilę poznajemy źródło. Ewa daje nam powachąć osobliwe cudo w małej torebeczce. Nawet Irek słynący z jedzenia dziwnych rzeczy łamie się i rezygnuje z przekąski. Wygląda to nijak, smakuje jeszcze gorzej. Nie mogąc rozszyfrować co to właściwie jest uzgadniamy, że na pewno suszony konik morski. Rysiowi G. jednak nic nie przeszkadza, zjada z apetytem całą zawartość paczuszki ku uciesze samych Chińczyków. Docieramy na miejsce. Kwaterujemy się w naszym hotelu i wybieramy na kolację. Jakże inną niż wszystkie do tej pory. Na stole króluje barszcz ukraiński i pierogi. Na koniec drink nad plażą. Dwa dni urlopu.

Pojechali i napisali:

PFR