Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Chiny 10-25.09.2007

Haynan


26-09-2007

Obudziliśmy się mając za oknem dość mocno zachmurzone niebo. Śniadaniowaliśmy bez końca. Potem każdy z nas robił co chciał. I tak część plażowała nad samym brzegiem morza, kąpiąc się w falach i delektując nader ciepłą wodą. Inni leniuchowali na leżakach przybasenowych. Jeszcze inni dzielnie zgrywali zdjęcia z podróży na swoją stronę. Popołudniem grupa dzielnych i nieustraszonych podchwyciła pomysł skorzystania z masażu (Zosia, Sylwia, Ewa, Jadwiga, Marysia, Ania, Estera, Rysio H, Irek, Jacek, Pawel). Zaczęliśmy od godzinnego masażu stóp. Tylko Jadwiga zdecydowała się na dwie godziny masażu ciała, my podzieliliśmy te przyjemności na seanse godzinne. W trzech różnych salach moczono najpierw nasze stopy w naparze z herbaty a potem naprawdę porządnie je rozmasowano. Po godzinie na korytarzu w oczekiwaniu na przekierowanie do innych pomieszczeń wymieniliśmy się wrażeniami (wszystkim bardzo się podobało) i trafiliśmy z rąk panów masażystów do pań masażystek. Nakazano nam się przebrać w śmieszne gatki do kolan i koszulki. I się zaczęło... Gdyby zebrać wszystkie wrażenia i opinie po masażu nikt by nam nie uwierzył, że trafiliśmy tam z nieprzymuszonej woli. Panie po nas chodziły, klękały na naszych plecach, rozcierały nasze plecy, pupy, kręgi stopami. Robiły specjalne kołyski, naciągały nasze ręce i nogi. Masowały głowę i włosy. Tu wrażenia po masażu byly już zdecydowanie bardziej podzielone. Na tyle, że część z nas ponawia cały spektakl jutro a część jednak szukać będzie bardziej delikatnego masażu. Kolację jedliśmy w upatrzonych różnych lokalach. Ja z Jackiem wybraliśmy sobie tradycyjną chińską knajpkę nad brzegiem morza. I to nic, że widok przesłoniły nam parkujące przed nosem auta i za krzesłami mieliśmy zbiorowisko kartonów, desek i innych niepotrzebnych rzeczy. Jedzenie było fenomenalne. Najpierw w akwariach mogliśmy wybrać sobie jeszcze żywe składniki na poszczególne potrawy. Zdecydowaliśmy się na małże, mule i jedną rybę. Jacek namówił mnie także na żółwia. Do tego zamówiliśmy sobie bakłażany, wołowinkę i oczywiście ryż. Jedzenie podano nam bardzo szybko. Pachnące, gorące, dosmakowane czosnkiem, rewelacja. Do tego oczywiście czerwone winko: Wielki Mur - iście chińskie. Ustaliliśmy nawet wewnętrzny ranking zjedzonych potraw. Jednogłośnie wygrały bakłażany, na ostatnim miejscu uplasował się posiekany tasakiem wraz ze skorupą ale doprawiony goździkami, cynamonem i skórką pomarańczową żółw.

Kolejny dzień powitał nas deszczem. Nie leje wprawdzie jak z cebra, ale kropi. Nic to. Najpierw śniadanie, potem i tak plaża oraz kąpiele w ciepłej wodzie. Popołudniem masaż. Jutro wracamy do trybu objazdowego, rankiem lecimy do Hongkongu. I dlaczego znowu pada? Szybko zmieniliśmy plany zwiedzania przestawiając kolejność. I tak ruszyliśmy w miasto. Deszcz wprawdzie pokrzyżował nam plany wieczorne, i z 18 osób grupa zeszczuplała tylko do 9 ale i tak mojito i cachaca smakowały wybornie.

Następnego dnia mimo deszczu ruszyliśmy do Parku z oceanarium. Na sam koniec zafundowaliśmy sobie kolację pożegnalną na łodzi w restauracji Jumbo. A dopełnieniem był widok nocą ze Wzgórza Wiktorii. I nie padało!!

Po długim locie dotarliśmy do domu. Teraz czas na zdjęcia, wspominanie. I oczywiście przygotowania do spotkania pochińskiego.

Pojechali i napisali: