Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Meksyk 14.01-1.02.2008

Guadelupe, Teotihuacan, Morella, rezerwat motyli


17-01-2008

Oswajanie z czasem idzie nam coraz lepiej. Dziś opuszczamy miasto Meksyk. Najpierw jednak zwiedzamy Plac Trzech Kultur. Potem najświętsze w Meksyku miejsce - Guadelupa. Mnóstwo ludzi na całym placu przed główną katedrą. Dzisiejszy dzień jak na zamówienie, piękne błękitne niebo i mnóstwo słońca. Ze wzgórza udaję się nam wypatrzeć dwa wulkany i podziwiamy panoramę na całe miasto. Bierzemy udział we mszy świętej po polsku. Wielu z nas nie kryje wzruszenia, a nawet łez. Piękny moment. Czas jednak bezlitośnie każe nam jechać dalej. Wyjeżdżamy poza stolicę do Teotihuacanu. Wszyscy dzielnie zdobywamy Piramidę Słońca. Wejście, które wyglądało na dość trudne z dołu, okazuje się dla  nas dziecinnie proste. Rozochoceni wchodzimy także na Piramidę Księżyca. Tu wejście dużo krótsze, bo sam czubek był zamknięty dla wchodzących. Mając dość wrażeń decydujemy się na posiłek przed drogą do Morelii. Meksykańsko kolorowa restauracja podejmuje nas pyszną zupą aztecką i quesadillas. Są i muzycy meksykańscy. Kończymy na kieliszeczku pulque (paskudny bimber z agawy) i tequilli. Podmieniamy autobus na nowszy i wygodnie zasiadamy w fotelach. Przed nami aż 500 kilometrów do przejechania i niestety nie stale autostrada.

Droga nie dłuży się nam aż tak bardzo. Najpierw oglądamy film o Majach, potem nasi Panowie: Bogdan, Janusz i Jasiek opowiadają nam na zmianę dowcipy. Płaczemy ze śmiechu (puk, puk!)!

Już całkiem po ciemku wjeżdżamy do Morelii. Nęci wprawdzie pięknie oświetlony plac główny, ale przecież jutro też tu będziemy. Kolacja i pogaduchy w hotelowym barze. A jutro motyle! Czekamy na nie wszyscy.

Wyjechaliśmy z Morelii bardzo wcześnie. Nasi koledzy: Hugo - przewodnik i Thomas - kierowca jako stuprocentowi Meksykanie mają ogromną zdolność do zaniżania czasu przejazdu. Zresztą czas w Meksyku jest wartością płynną. Dwie godziny dłużej, bo krócej raczej się nie zdarza, to żadna różnica. Ale nie dla nas... Pięliśmy się wąskimi lokalnymi uliczkami w stronę rezerwatu biosfery El Rosario z motylami monarcha. Ponieważ nasi koledzy dzień wcześniej pomylili aż dwukrotnie trasę, to dzisiaj wszyscy pilnie śledziliśmy pojawiające się co jakiś czas przy drodze tablice informacyjne. Dotarliśmy na wielki parking (musieliśmy urzyć bardzo dużo wyobraźni by móc nazwać piaszczysty plac przed nami parkingiem) i tu czekała na nas pierwsza niespodzianka. Nasz autobus był zbyt duży by piąć się do samego rezerwatu i dlatego musieliśmy sie przesiaść do...ciężarówki. Jechaliśmy na pace, po tym jak wdrapaliśmy się na nią po drabinie. Z tyłu sznurek zabezpieczał nas przed wypadnięciem, a droga dawała ku temu przynajmniej kilkanaście razy szansę. Skacząc na śpiących policjantach, których w Meksyku jest całe mnóstwo, pięliśmy się w górę. Hania i Ludwik zapowiadali nam zbliżające się wyrwy, hopki i inne niespodzianki, śledząc trasę przez małą szparę nad kabiną kierowcy. Wreszcie po trzech kwadransach byliśmy na parkingu górnym. Jak dotąd nie widzieliśmy żadnego motyla. Rześkie powietrze zdradzało sporą wysokość, byliśmy już na 2800 metrach. Przy wysiadaniu dopadła nas chmara tubylców oferujących kije do podpierania się podczas wspinaczki na szczyt. Ruszyliśmy wzdłuż straganów z pamiątkami do wejścia. A stamtąd jeszcze 600 stopni i strome podejście pod górę. Dotarliśmy wszyscy na sam szczyt. Wprawdzie Zosia R. i Kasia potrzebowały trochę więcej czasu, ale dzielnie pokonały własne słabości i też widziały motyle. Dzień był niestety dość zachmurzony i musieliśmy wyczekiwać na momenty, kiedy przez gęste gałęzie drzew prześwitywało słońce. Jak tylko robiło się cieplej chmary motyli unosiły się z gałązek i pni jodeł i unosiły się w powietrzu. Nie zdawaliśmy sobie sprawy z ilości tych motyli. Przed nami stało kilkadziesiąt drzew, które pod ciężarem monarchy chyliły swoje gałązki do ziemi. Niektórzy z nas liczyli na więcej, inni chcieliby aby wszystkie motyle latały, ale wszyscy wracaliśmy zadowoleni. Asia znalazła sposób na dojście pod same drzewa. Wyczekała godzinę i przekupiła strażnika (który zresztą bardzo się przed tym nie bronił) i dzięki temu dotarła do samiuteńkich motyli pod korony jodeł. Piękne zdjęcia! Sesji nie było końca. Bogdan robił pocztówkowe zdjęcia pozowane. Droga do parkingu minęła już dużo szybciej. Po drodze czas na przekąski. Janusz skusił się na pyszne dojrzałe jeżyny, sandwicha. Rysio G. wybrał sobie tortillę z serem robioną na naszych oczach przez młodą panią domu. Asia znalazła zwijaną tortillę z kiełbaską i ziemniakami. Nic nam już nie jest straszne.

Pojechali i napisali: