Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Brazylia 28.02-14.03.2008

Dzielnica Santa Teresa, Copacabana, Paraty


05-03-2008

Kolejny dzień w Rio przywitał nas pięknym bezchmurnym niebem i cudownym słońcem. Na dzisiaj zaplanowalam dla nas safari jeepami. Pod hotel podjechały dwa auta, rozsiedliśmy się wygodnie i dalej w drogę. Rio oglądane z tej perspektywy jest jeszcze ładniejsze. Musieliśmy trzymać nasze czapki i kapelusze i smarować ciałka, bo słońce i wiatr tylko czaiły się na białe skrawki wystające spod ubrań. A i tak dosięgło nas wszystkich. Na szczęście okłady z jogurtu nie były konieczne. Pierwszy przystanek na zdjęcia przy Głowie Cukru i Zatoce Guanabara. Widoczność bardzo dobra to i zdjęcia urokliwe. Kolejny przystanek to już stacja początkowa starego jak świat (bo pochodzącego z 1896 roku) tramwaju. Sadowimy się na drewnianych ławkach i czekamy na odjazd. Niektórzy z powątpiewaniem obserwują cały mechanizm maszyny. Jednak po długim oczekiwaniu na naszego tramwajarza (przy dźwięku pił do metalu - tuż obok mimo niedzieli pracowano) klekocząc i zgrzytając jedziemy do dzielnicy Santa Teresa. Po drodze "na winogrona" doczepiają się do tramwaju pasażerowie na gapę. Wysiadamy mając piękny widok na Rio. Krótki spacer po Santa Teresa. Oglądamy wille, ogrody, leniwie tu dzisiaj w niedzielne przedpołudnie. Znowu jeepami jedziemy do schodów wykładanych kafelkami z różnych zakątków świata (w tym kilka z Polski) przez ekscentrycznego artystę z Chile. Sesja zdjęciowa na całego. A słońce wydaje się grzać dzisiaj niemiłosiernie. Parno i wilgotno. Przed nami przejazd przez miasto do faveli. Zaglądamy do Rocinhi. Ciemna to strona Rio, ale my zwiedzamy wszystko. Monia roni kilka łez nad losem tutejszych dzieciaków, reszta z zaciekawieniem podgląda skromne warunki życia tutejszych mieszkańców. Zwoje drutów, kabli, rury na wierzchu. Podsumowując i tak dobrze, że tu dotarliśmy. To także Brazylia. Przez szereg plaż wracamy do Copacabany. Dzielimy się na grupę shoppingową, która zagląda na targ rękodzieła, a pozostali jadą do hotelu. Upał nie do wytrzymania, akurat na lenistwo na basenie. Na 18 piętrze naszego hotelu mamy basen i piękny widok na Rio. Część z nas nie odpuszcza sobie plaży, inni smażą się na dachu. Wieczorem wyciągam najdzielniejszych (Monika, Marysia, Mirka i Jarek) na zachód słońca na Ipanemie. I słuszna to byla decyzja, bo zachód bardzo urokliwy. Oglądamy go z zaciekawieniem aż do ostatnich promyków i wracamy do hotelu. Dziewczyny taksowką, a ja z Jarkiem decydujemy się najpierw na przepyszny sok ze świeżych owoców a potem miejscowym autobusem docieramy na kolację. Dzisiaj owoce morza i ryby. Mamy swoich faworytów. Łosoś w słodkim sosie z marakui jest cudowny. Poza tym próbujemy różnych innych ryb, krewetek, krabów, kałamarnic. Bradzo nam smakuje. Nawet Ewa M. kusi się choć z powątpiewaniem na kilka kęsów owoców morza. Czesia i Wiesiek W. wybierają się dzisiaj wieczorem na pokaz samby do Plataformy - znany lokal, który od lat gości turystów na wieczornych pokazach tańców i capoiery. My jeszcze nie kończymy wieczoru i przy lekkiej bryzie znad oceanu zasiadamy w plażowym barze na caipirinhi. Jarek i Irek opracowali swój własny przepis na narodowy trunek brazylijski, ujmują z niego połowę cukru. Podobno dużo smaczniejszy!

Nie dane mi dzisiaj pospać. Czesia i Wiesiek W., którzy wczoraj niestety musieli opuścić zachód słońca na Ipanemie chcąc zdążyć na show dzisiaj nadrabiają i wspólnie idziemy na wschód słońca na Copacabanie. Jesteśmy wprawdzie ciut zbyt późno, bo słońce już w pełnej krasie nad plażą, ale i tak warto było wstać wcześniej. Poza tym Wiesiek okazjonalnie wraca do czasu polskiego (czyli dodaje 4 godziny) i wszystko wygląda inaczej. My kibicujemy kiedy Wiesiek kąpie się w dość chłodnej wodzie. Mamy plażę właściwie tylko dla siebie. Wracamy na śniadanie. Ponieważ pogoda dzisiaj jak na zamówienie decydujemy się spontanicznie wrócić do Chrystusa. Przedwczoraj padało i przez to było mgliście oraz niewyraźny widok na miasto. Dzisiaj widoczność bez zarzutu. Znajdujemy w sumie czwórkę chętnych, zatrzymujemy taksówkę i jedziemy. Czesia, Wiesiek W., Jarek i ja. Jesteśmy już o 9 przy Chrystusie. Widok nieporównywalny z dniem pierwszym. Widoczność dużo lepsza, a i ludzi mniej. Sesja zdjęciowa i wracamy do hotelu. Jeszcze szybkie ostatnie zakupy, hawaianas - czyli najsłynniejsze klapki z Brazylii, magnesy, breloczki. Już niech się cieszą Ci co będą obdarowani. Czas na pożegnanie z Rio. O 12 podjeżdża nowy autobus i nasza nowa przewodniczka. Jedziemy do Paraty. Nieznane prawie nikomu miasteczko będzie perełką na naszej trasie. Póki co jednak 4 godziny drogi do pokonania. Idzie nam całkiem sprawnie. Po drodze robimy jeszcze mały postój. Chciałam przypomnieć nam Jamesa Bonda i film "Moonraker", którego kilka scen kręconych jest w Rio, ale niestety droga nie jest najlepsza i przy każdym większym podskoku Roger Moore zastyga na ekranie w bezruchu. Jak na film akcji to mało efektowne. Musimy przełożyć kino na innny dzień. Dojeżdżamy do Paraty jeszcze przed zachodem słońca. Szybo zajmujemy pokoje i dajemy wyciągnąć się Sylwii na spacer po miasteczku. I cały czas daje się słyszeć: och, ach, jak tu pięknie, bosko, ale uliczka, itd... I rzeczywiście uliczki są bardzo urokliwe a i atmosfera niepowtarzalna. Robimy obchód całego miasteczka. Niektórzy: Irek i Jarek robią dwa razy więcej kilometrów biegając z kąta w kąt z aparatem. Panie rozglądają się po licznych wystawach sklepowych podglądając wystawione w oknach sukienki, spódniczki, bluzeczki. Dobrze, że jutro popołudnie wolne. Kolacja równie smaczna. Wieczór na basenie pod gwiazami. Nie jedziemy dalej.

Śniadanie bardzo smaczne w pięknych stylowych wnętrzach naszej posady. Iście po królewsku. Zaraz po śniadaniu wybieramy się do portu, gdzie czeka na nas nasz szkuner. Pół dnia pływać będziemy po wodach zatoki. Mamy cudne niebo, piękne słońce i niesamowite widoki. Podobnie jak w Rio - tu też góry komponują się z błękitem i szmaragdem wody. Cudo. Przystanki na nurkowanie, pływanie, karmimy rybki. Jest też czas na plażowanie z brzegu. Raj na ziemi. Lunch na wyspie pod palmami. Już wiemy, że warto było zajrzeć do Paraty. Wracamy zmęczeni słońcem. Słoni i opaleni. Czas na sjestę i odpoczynek. Oficjalnie. Bo nieoficjalnie - to tylko szybki prysznic i hyc w stragany i butiki. Przed nami jeszcze kolacja i jutro dalsza droga do San Paulo, stamtąd samolotem do Brasili, potem Manaus i dżungla. Z góry proszę o cierpliwość, gdyż następnych kilka dni będziemy poza zasięgiem (także internetowym). Ale obiecuję, że wszystkie szczegóły zostaną opisane po powrocie do cywilizacji. Pozdrawiamy wszystkich naszych Czytelników. Monia wszystkich Piotrów, a Ewa M. -  CMT. (to podobno ustalony szyfr Dziewczyn).

Pojechali i napisali: