Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Brazylia 28.02-14.03.2008

Sao Paolo, Brasilia, Manaus

08-03-2008

Witam po powrocie z dżungli. Zaległości całe mnóstwo ale po kolei. W Paraty ostatniego dnia wybraliśmy się jeszcze na specjalną kolację pod zraszaczami. Ubawili nas kelnerzy, którzy w trosce o to, żeby klimat wewnątrz restauracji nie był zbyt suchy włączyli nawilżacze powietrza. Kapało nam do talerzy, a oni byli dumni ze swego wynalazku. Dodam, że nam nieustannie wydaje się, że wilgotność w Brazylii wynosi 100 %. Po kolacji prawie wszyscy pospacerowali jeszcze po miasteczku i do łóżek. Pobudka nie zachęcała do długich wędrówek. O 3 musieliśmy wyjechać z Paraty, żeby zdążyć na nasz lot do Brasilii. Najpierw jednak na prędce śniadanie. I tu zaczyna się nasza lawina niespodzianek. 3.00 my i nasze bagaże oraz lokalna przewodniczka w pełnej gotowości, ale niestety zaspali kierowcy. Z poślizgiem 15 minut ruszamy w trasę. Godzina nie sprzyja pogawędkom, zanurzamy się we śnie. Budzi nas przystanek przed San Paulo. Czas mamy dobry, ale niestety korki w mieście zburzą nasz spokój. Włączyłam "Misję", by choć na chwilę odsunąć naszą uwagę od korków na ulicach San Paulo. Poganiamy kierowców, dzwonimy na lotnisko. I jedziemy, milimetr po milimetrze ubywa nam drogi. W ostatniej chwili wpadamy na lotnisko. Odprawa... udało się. Siedzimy wszyscy w samolocie do stolicy. Lądujemy o czasie. Wychodzimy na miejsce zbiórki z miejscowym przewodnikiem. Nikogo nie ma. Telefon stawia Go na równe nogi. Niby 5 minut (ale powoli juz się przyzwyczajamy, że 5 minut trwa tu przynajmniej 20). Nareszcie mamy naszą ekipę i wybieramy się na zwiedzanie stolicy. Ciężko mi zarazić entuzjazmem do Brasilii moją grupę. Wcale nie podoba się Im Katedra, ani parlament, nawet wnetrze Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Dobrze, że znajdujemy na trasie Włocha, który serwuje pyszną kawę i gorące oraz słodkie przekąski. Brasilia ma małe szanse się wybronić. Jednogłośnie zapada decyzja, że kościół Jana Bosco był ładny. Mały tryumf - chociaż coś się spodobało (ale ja wiem swoje - jak zobaczą Manaus - to i Brasilia okaże się ładnym miastem). Zwiedzanie zakończone - czas na kolację. Rozsiadamy się przy porcjach wołowiny. Jest co zajadać. Czas jednak nagli. Karty pokładowe mamy, bagaże już nadane. Jednak i ulice Brasilii są mocne zakorkowane. Mamy spory zapas czasu. Rezerwa jednak kruszeje, a nam coraz cieplej. Kilmatyzacja szwankuje. Nagle gasną też światła i przestają działać wycieraczki. Śmiejemy się. Ale jak gaśnie silnik to wcale nam nie do śmiechu. Na szczęście nasz lokalny przewodnik Roberto działa natychmiast. Ja też. Chyba nawet za bardzo i za szybko i w deszczu szukając taksówki na autostradzie leżę jak długa. Zbieram się jednak dość szybko. Roberto zatrzymał autobus. Szybko przesiadamy się do nowego busa. Szczęście nie trwa jednak zbyt długo. Nasz nowy kierowca zjeżdża do zajezdni i nie może nas podwieźć do samego lotniska. Nic nas nie przeraża. Wysiadamy na środku gigantycznego ronda. Jest ciemno, pada deszcz, a nasz samolot lada chwila odlatuje. Jarek i Roberto gonią za pierwszą lepszą szansą na podwiezienie do lotniska. My z naszymi bagażami podręcznymi przez rabaty i trawniki za nimi. Po drodze dwie autostrady. Nie patrzymy na boki, tylko dalej przed siebie. Udaje się im zatrzymać pełnego do połowy mini busa. Wpychamy się wszyscy do środka. Niektórzy z nas mają już tylko miejsca stojące. Ale na czas dojeżdżamy na miejsce. I nic tylko śmiejemy się z naszych przygód. Zastanawiamy się co jeszcze nas spotka dzisiejszego dnia. Samolot do Manaus jest prawie o czasie. Przed północą lądujemy w stolicy Amazonii. Kwaterujemy się w hotelu nad samą Rio Negro, a ja jeszcze do szpitala. Ręka dokucza mi coraz bardziej, a w perspekrtywie 2 dni w dżungli. Muszę się poskarżyć, bo byłam usilnie szantażowana przez Irka i Jarka, którzy grozili donosem do Mojego Maćka o chorej rączce. Musiałam się Ich naprosić, aby zostało to w tajemnicy ( i słusznie bo ręka już prawie w pełni sprawna). Poza tym jak było mi miło, kiedy to  Jarek i Wiesiek W. zajmowali się mną nacierając mnie różnymi specyfikami, wiążąc temblaki, robiąc okłady, Monia i Ewa M. pomagały mi w ubieraniu się, czesaniu włosów. Miło jest czasami pochorować na wycieczce...

Następny dzień budzi nas nieśmiałymi promykami słońca. Czekamy na autobus - już tradycyjnie się spóźnia. Ale coraz mniej zaczyna nas drażnić brazylijska manana. Wreszcie w komplecie pakujemy się do wozu. Przejeżdżamy tylko z bagażami podręcznymi do portu. Tam czeka na nas podstawiona łódź. Najpierw wybieramy się na spotkanie dwóch rzek, których wody na odcinku 8 kilometrów płyną obok siebie, nie mieszając się wzajemnie. Następnie w mieszanej pogodzie - raz słońce raz deszcz, płyniemy w stronę naszej lodży. Docieramy do niej popołudniem. Czas na lunch. Kwaterujemy się w naszych domkach, które są zbudowane w kształcie chatek indiańskich. I nie marnując czasu od razu z dużej łodzi przesiadamy się na mniejszą motorową i ruszamy w dżunglę. Deszcz, który jeszcze przed chwilą lał jak z cebra równo o 17, kiedy wyruszamy, ustaje. Cuda. Cieszymy się z lepszej pogody, wyposażeni w pelerynki płyniemy do wioski. Tam zostajemy ugoszczeni przez starszyznę wioski. Marysia oraz Mirka rozdają Maluchom słodycze, kredki, zeszyty, maskotki. Chłopcy uginają się pod ciężarem prezentów. My natomiast w oczekiwaniu na zachód słońca zgłebiamy tajniki obróbki manioku. Mamy okazję popróbować placków i soków naturalnych. Znowu pada. I znowu przestaje i tak w kółko. Zachód mieni się różnymi odcieniami pomarańczu i czerwieni. Po kładkach omijając kałuże zdążamy do łodzi. Mamy jeszcze w planach tropienie kajmanów. Ściemnia się. Płyniemy przez gąszcz korzeni, niskich krzewów i drzew. Nasz przewodnik z latarką z przodu łodzi wypatruje oczu kajmanów. My wsłuchujemy się w rechot żab i coraz głośniejsze trele ptaków. Z dala pokrzykują wyjce. Wreszcie chyba coś wypatrzyli. Nasza łódź nie zważając na nasze głowy toruje sobie drogę w gąszczu gałęzi. Nasz przewodnik ku naszemu przerażeniu wyskakuje do wody i brodząc po pas w rzece rzuca się na kajmana. Za chwilę zwierzę jest już w jego ręce. Pokazuje nam go z bliska opowiadając o przystosowaniu do życia w wodzie. Sesja zdjęciowa. To dzisiaj już drugi stwór z bliska. W drodze do wioski udało się nam prawie wjechćc na siedzącego na czubku niskiego drzewa leniwca. Maluch prezentował się jak na leniwca przystało bardzo powoli pozując do bardzo udanych zdjęć. W całkowitych ciemnościach wracamy na nocleg. Jeszcze kolacja i kojący śpiew dżungli. Nie jest jednak zbyt łatwo usnąć w dżungli. Jarek znajduje w pokoju pająki. Na szczęście po oględzinach zostają uznane za nieszkodliwe. To nie koniec odkryć. W tym samym pokoju odkrywa także mrówki. Pani ze sprayem wydaje się  wiedzieć co robi. Nie przewiduje jednak, że mrówek będzie całe mnóstwo i to w żerdzi łóżka. Rozwścieczone zapachem sprayu wychodzą ze swego schronienia i rozpełzają się po całym pokoju. Ewa M. na palcach wynosi swoje rzeczy, przymykając oczy, by nie widzieć maszerujących już teraz wszędzie mrówek. Zmieniamy pokój. I tak nie najgorzej. Nasza koleżanka Niemka z łodzi miała tej nocy w łóżku czarnego skorpiona...


Spodobała Ci się ta strona? Udostępnij ją!

Pojechali i napisali:

PFR