Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Brazylia 28.02-14.03.2008

Zwiedzanie Rio de Janeiro


02-03-2008

Na przejażdżkę po mieście ruszyliśmy popołudniem. Pierwszą atrakcją był Stadion Maracana. Niczym najprawdziwsi zawodnicy najpierw odwiedziliśmy szatnie, potem garderoby, wreszcie truchtem wbiegliśmy na murawę stadionu. A potem widok na kolos z góry znad loży honorowej. Pamiątkowe zdjęcia naszej Trzynastki i kolej na sambodrom. Nikt z nas nie ukrywał, że inaczej wyobrażał sobie to słynne miejsce. Jesteśmy akurat niespełna miesiąc po karnawale, widzieliśmy resztki wielkich platform, na samym sambodromie szaro - panowie składali pozostałości dekoracji. A gdzie ten cały blichtr, kolory? To nie to... Czas na centrum. A że pora była kawowa to rozsiedliśmy się nad filiżanką czarnej aromatycznej kawy w kawiarni Colombo. Piękne wnętrza z wielkimi lustrami, włoską podłogą, kryształowymi żyrandolami. Eleganckie wnętrze, prócz kawki skusiliśmy się też na słodycze. Spacerem do Katedry, i na sam koniec Głowa Cukru. Niebo jak na zamówienie, wraz z ostatnimi promieniami różowego słońca wjeżdzaliśmy kolejką na górę. Monika i Ewa M. dzielnie zniosły kołysanie i wysiedliśmy na górze mając przed sobą widok na całe miasto. Coraz więcej świateł rozświetlało Rio. Aż zapadła całkiem ciemność i mieliśmy jak na dłoni migoczący spektakl przed sobą. Na koniec dnia jeszcze kolacja. Pierwsze nasze spotkanie z kuchnią brazylijską wypadło bardzo pomyślnie. Wybraliśmy się do restauracji słynącej z serwowania przepysznych soczystych mięsiw. Było wszystko: sałaty, sushi, pieczone banany, wołowinka, wieprzowina, kurczak, indyk. Same rarytasy. Ledwo żywi ale zachwyceni Rio poszliśmy spać. Nie wszyscy od razu, Marysia, Ewa, Jola, Jarek, Adam i Irek jeszcze wydłużyli sobie wieczór.

Leje... No może nie jest aż tak źle. Pada. A nawet tylko siąpi. Niebo zasnute na amen chmurami i żadnej szansy że będzie lepiej. A my na dzisiaj zaplanowaliśmy kolejny punkt widokowy w mieście - Chrystusa. Zaczynamy od śniadania zerkając niespokojnie w okno i wyczekując słońca. Jeszcze nie ma go. Plany pozostają bez zmian i ruszamy. Nasza Iraci (przewodniczka) rozgląda się za Chrystusem, badając jak sytuacja na górze. Okazuje się, że słońca brak, chmury gęste ale figura odsłonięta. Szybka odważna decyzja, że jednak wjeżdżamy. Ostatnie miejsca w kolejce i jedziemy przez Las Tijuca. Dziś u nas przegląd mody deszczowej. Pelerynki, kurteczki, albo nic. A deszczyk nadal siapi. Jesteśmy już na górze i rzeczywiście podjęliśmy dobrą decyzję, Chrystus jak na dłoni, a i widok dość dobry. Oglądamy miasto tym razem za dnia. Toczą się dyskusje skąd Rio prezentuje się lepiej. Większość jednogłośnie opowiada się za Głową Cukru. Kolejną atrakcją ma być Ogród Botaniczny. Tu przydałyby się nam kalosze, ścieżki rozmiękły i rozmywają się pod nogami. Ale i to nas nie zniechęca. I oczywiście, kiedy już zwiedziliśmy wszystkie najbardziej charakterystyczne zakątki w ogrodzie deszcz ustaje. Nawet pojawia się pierwsze słońce. Od razu zmiana nastrojów. Szybko zaglądamy na Ipanemie do jubilerów i czas na nas. Małą grupą zaglądamy do sklepu w Leblon - ale nie odkrywamy żadnych rewelacji. Popołudnie spędzamy nad basenem i na spacerach po plaży. Kolacja również mięsna w Ipanemie. A po kolacji w dziewiątkę wybieramy się do Lapy. To najbardziej roztańczona dzielnica Rio. Wybieramy jeden z bardziej nietypowych klubów i nie jesteśmy rozczarowani. Trzy piętra w całkowitym pomieszaniu stylów. Nad naszymi głowami rowery, motory, obok małe modele samolotów, w szafie znaleźliśmy krasnale i pingwiny z gliny. Obok gitary, tam było wszystko. I kapela (banda), która na żywo bawiła gości rytmami samby i bossa novy. Same nogi tańczyły.

Zanim zacznę opisywać nasz kolejny dzień pozdrawiamy Wszystkich Tych, którzy nas naglą z opisywaniem naszych przygód. Specjalne uściski dla Ludwika i Mamy Moniki!!! Już nadrabiamy zaległości.

Pojechali i napisali: