Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Papua 19.06 - 9.07.2008

Indonezja-Bali


21-06-2008

Na lotnisku byliśmy już sporo przed czasem, Tomek dotarł jako ostatni i mogliśmy udać się do odprawy. Wspominając ostatnie przygody z przelotami, różnymi liniami i lotniskami tym razem bez żadnych niespodzianek, za to bardzo długo. Najpierw lot z Warszawy do Amsterdamu, potem długi lot do Dżakarty z międzylądowaniem w Kuala Lumpur. W Dżakarcie mimo dość wczesnej pory było już całkiem ciemno. Odebraliśmy nasze bagaże i z wklejoną wizą indonezyjskżą do paszportu udaliśmy się do odprawy na przelot wewnętrzny. I tym razem bez żadnych kłopotów. Musieliśmy wprawdzie owinąć nasze bagaże taśmą, co i tak okazało się mało skuteczne bo niektóre z toreb były pootwierane. Niestety Ewa została bez bagażu. Jej waliza utknęła w Amsterdamie - nadal na nią czekamy. Późną nocą wylądowaliśmy wreszcie na Bali. Dzieli nas 6 godzin do przodu w stosunku do czasu polskiego. Na lotnisku miła niespodzianka. Powitani zostaliśmy naszyjnikami z dżapanu - lokalnego bardzo pachnącego drzewa. W tyle wielki baner z logo ESTY, mokre ręczniczki i zimne napoje. Zasłużony luksus po tak długim locie. W hotelu równie miłe niespodzianki. Mieszkamy po królewsku. Wielkie pokoje, przestronne patio, a kilka minut po północy specjalnie dla nas kolacja. Mimo zmęczenia zasiedliśmy w komplecie przy suto zastawionym stole. I tak wieczór przedłużył się do 2 w nocy.

A pobudka jak to zwykle o 7.30. Wcześniejsze plany Krysi co do pływania lub spacerów porannych zweryfikowal czas i plany zostały zmodyfikowane. Spotkaliśmy się wszyscy na śniadaniu. Niektórym z nas wstawalo się ciężko, Bożena zasiadła nad śniadaniem z bardzo zmęczoną miną. Innym miny zrzedły dopiero po kilku godzinach. Zmiana czasu daje się nam we znaki. Nie tracąc czasu udaliśmy się na całodzienne zwiedzanie wyspy. Celem naszym bylo Środkowe Bali. Zaczęliśmy od godzinnych występów tanecznych, które były inscenizacją przedstawiającą walkę dobra ze złem i zwycięstwo dobra. Dla nas dość abstrakcyjne występy zaspokoiły naszą ciekawość. Potem czas na wyroby ze srebra - tu trzymaliśmy się dzielnie i nikt nie uległ czarowi świecidełek. W kolejnej wiosce tym razem specjalizującej się w wyrobach z drewna już nie było tak łatwo. Mila i Krysia zakupiły pierwsze pamiątki. Pierwsza z odwiedzanych przez nas dzisiaj świątyń będąca grobowcem pochodzącym z XI wieku Króla Udajana spodobała się nam bardzo. Przepięknie połozona wśród pól ryżowych, kontrastowała z palmami i mnóstwem soczystej zieleni. Potem czas na wulkan Batur i cudny widok na jego zbocza. Oczywiście pojawiły się wołania o przerwę na zimne piwo i kawę. Wybraliśmy miejsce z widokiem na wulkan. A że nie chcieliśmy zasiąść wewnątrz przemeblowaliśmy restaurację wynosząc kilka krzeseł na taras.

W drodze do kolejnej świątyni przystanek owocowy. Indonezja słynie z wielu nieznanych u nas owoców. Poczęstowałam grupę salakami - mięsiste owoce w środku cierpko-kwaśne ze skórzastą skórką oraz mangostany w fioletowej mięsistej łupinie smakiem przypominające nieco liczi. Oba owoce smakowały nam dużo bardziej niż durian. Mimo tego, że nie sezon teraz na duriany, na straganie uchowały się dwie sztuki. Specjalnie dla nas pani rozpołowiła jeden owoc. Zapach dotknął nas wszystkich. Nie znięchęceni sięgnęliśmy po kawałki owoca. W wyniku końcowym i doszukiwaniu się możliwości łączenia z wytrawnym czerwonym winem (to pomysł Tomka, zaakceptowany przez Siostry) i tak tylko naprawdę smakował durian Mili. Brrrr!

Ostatnia świątynia okazała się bardzo urokliwym miejscem, tłumnie odwiedzanym przez miejscowych. W miejscu, gdzie wytryska naturalne źródło widzieliśmy mnóstwo kąpiących się kobiet z dziećmi oraz mężczyzn. Kolejne bardzo uduchowione miejsce. Na sam koniec krótki spacer po polach ryżowych. A potem już kolacja. Odliczamy godziny do wylotu na Papuę.

Pojechali i napisali: