Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Papua 19.06 - 9.07.2008

Pobyt u Asmatów


25-06-2008

I mamy pierwszą historię. Bohaterką jest Ewa i Jej okulary. Pierwszy dzień u Asmatów i okulary Ewy lądują w toalecie. Ewa jak nigdy nic wychodzi i chwali się zdarzeniem Tomkowi. Ten odsyła Ją naprędce po okulary, przekonując, że będą Jej niezbędne. Za paczkę papierosów ma nakłonić tubylców na wyjęcie okularów. Ostatecznie to ja zarobiłam paczkę papierosów ratując okulary Ewy. Łatwo się domyśleć jaki zdobyły przydomek. Skoro historia pierwsza to zaraz po niej jest i druga, tym razem bohaterką jest Krysia.

Jako ostatnia Krysia dotarła do toalety. Długo nie wychodziła na zewnątrz bydynku. Ale jak wyszła to nawet nie musiała nic mówić. Okazało się, że cienka belka nie wytrzymała i Krysia osunęła się wpadając ciut do dziury. Na szczęście nic Jej się nie stało. Ale śmiechu było co niemiara. Od tej pory zaczął się wewnętrzny przetarg na Największego Pechowca Wyjazdu.

Po toalecie czas na lunch. Tym razem po raz pierwszy kucharzył nasz Rony. Ale zanim doszliśmy do samego jedzenia, musieliśmy pokonać cienkie belki i dostać pozwolenie od starszyzny wioski na lunch w tzw. Domu Mężczyzn. Jest to najdłuższy dom we wsi, często usytuowany centralnie, do którego wstęp na co dzień mają tylko mężczyźni oraz specjalni Goście, którymi w tej chwili byliśmy właśnie my.

Wewnątrz panowały duże ciemności i charakterystyczny zapach wędzonego boczku. Pod ścianą zewnętrzną paliło się małe ognisko, gdzie podsycano tlący się ledwo co ogień. Grupa mężczyzn siedziała po środku chaty. Jak dobrze, że udało się nam zajrzeć właśnie do tej wioski. Całkiem przez przypadek widzieliśmy wnętrze pięknej Chaty Mężczyzn z najprawdziwszymy rzeźbami Asmatów, z których to słynie to plemię. Zabroniono nam robienia zdjęć totemowi, nasz przewodnik tlumacząc za wodzem wioski wyjaśnił nam znaczenie poszczególnych rzeźb. Rozsiedliśmy się na matach z boku totemu. Naszym ruchom towarzyszyły dziesiątki par oczu. Przy drugim wyjściu pojawiły się dzieci wraz z kobietami. Nieśmiało zaglądały najpierw do wnętrza, a potem kroczek po kroczku zaczęły wchodzić do środka, zerkając niepewnie w stronę swych mężczyzn. My skrępowani nieco całą tą sytuacją dostaliśmy talerze i przygotowany dla nas lunch. Rony okazał się prawdziwym mistrzem fantazji kulinarnych.

Kiedy skończyliśmy, resztki jedzenia zostały podzielone pomiędzy naszą załogę i wodza wioski. Dzieciaki dostały cukierki. Tym samym ochoczo towarzyszyły odprowadzając nas aż do łódki. Oczywiście zapadliśmy się kilka razy w grząskim terenie. Ciekawskie oczy kobiet z dziećmi na plecach wyglądały zza chaty. Wsiedliśmy do łódki. Pierwsza wizyta u Asmatów zrobiła na nas wrażenie. Omawialiśmy to co kto z nas wypatrzył. Oczywiście podśmiechiwaliśmy się z naszych Feralnych Dam.


Przed nami kolejne długie godziny w łódce. Jedyną rozrywką był deszcz. Bawił się z nami w chowanego. Raz padał. Moczył nas dokumentnie, by potem przez chwilę wyszło słońce, na tyle mocne by uśpiło naszą czujność. Wysuszeni nagle znow byliśmy zaskakiwani kolejnym deszczem. Żaden z nich nie trwał dłużej niż kilka minut i dzięki temu mieliśmy rozrywkę. Około 17 na krótko przed zachodem słońca dotarliśmy na nasz nocleg we wsi Ambisu. Znowu powitano nas na pomoście. Tym razem nie bardzo wiedzieliśmy co począć, gdyż nasz lokalny przewodnik zawieruszył się po drodze meldując nasz pobyt na posterunku lokalnej policji. Wreszcie udało się nam wywnioskować po przyjaznych gestach Tubylców, że jesteśmy mile widziani i zapraszają nas do środka.

Naprędce specjalnie dla nas zrobiono pomost z kładki łączący Dom Mężczyzn, w którym mieliśmy nocować z kładką. Tu trapy były na tyle solidne, że udało się nam suchą stopą dotrzeć na miejsce. Nieśmiało rozglądaliśmy się po wnętrzu Domu. Na podłodze tak jak wcześniej siedzieli mężczyźni z wioski. Kobiety i dzieci były tylko na zewnątrz. Płonęły małe ogniska pod ścianą. Rozdano nam maty, na których mieliśmy przygotować sobie łóżka. I to szybko, bo wraz z zachodem słońca skończy się jakikolwiek dostęp do naturalnego światła. A żadnego innego tu nie ma. To pierwsza dla nas noc u lokalnych mieszkańców. Jesteśmy nieco zażenowani obecnością tylu osób w naszej sypialni.

Na zewnątrz przystąpiono natychmiast do budowy toalety dla Białych. Wykopano dół, ułożono kilka desek, wbito cztery pale z drewna na które naciągnięto kawał czarnego materiału. Toaleta gotowa! Zabraliśmy się za rozstawianie moskitier.  Pierwszy raz nie było to takie proste. Ewa bez bagażu, w którym były aż trzy moskitiery, bo ja swoją i Ewy włożyłam do Jej bagażu tuż przed jego nadaniem. Ale jak się okazało w Agats można było uzupełnić brakujący ekwipunek i udało mi się nabyć moskitierę w piękne różowe róże niby dla czterech osób, a my zmieściliśmy się w niej w ósemkę. Oczywiście nie podczas spania, ale przed spaniem kiedy to przyszła pora na podleczanie się znanymi sposobami. Racjonalne dawki kontrolował Tomek, by nie zabrakło do końca trwania wycieczki. By nawiązać przyjacielskie relacje z mieszkańcami poczęstowaliśmy ich papierosami, sobie na zgubę, bo ucieszeni Panowie zaczęli od razu palić i to we wnętrzu chaty. Już pachniało nie tylko boczkiem wędzonym ale i goździkowymi papierosami. Ale jak im tu zwrócić uwagę, skoro są u siebie. Zaczęły latać komary. Spryskaliśmy się chmurą sprayów i postanowiliśmy korzystając z ostatków zachodzącego słońca wyjść na krótki spacer po wsi. Natychmiast zebrała się przy nas gromada dzieciaków, które ciekawskie podglądały nasze ruchy. Oczywiście kieszenie wypchane cukierkami stopniały po kilku odwiedzinach w miejscowych chatkach. Kobiety bardzo ucieszyły się z podarowanych igieł oraz papierosów. Niestety nawet karmiące mamy jednocześnie paliły i karmiły. Wioska robiła wrażenie bardzo zadbanej. Trapy drewniane były w całkiem dobrym stanie. Jednak zmierzch zapadł tu nader szybko i zmusił nas do powrotu. A w chacie nadal tłum.

My w moskitierze przy świeczce a tuż za nią tłum wpatrzonych w nas Papuasów. Obserwowali nas bacznie. Tylko część rozeszła się na noc do swych chat, pozostali spali z nami całą noc w Domu Mężczyzn. Czekając na kolację wymieniliśmy po raz kolejny swoje wrażenia, wreszcie jesteśmy w odpowiednim miejscu. Tak sobie wyobrażaliśmy Asmatów. Prawdziwi Łowcy Głów. Rony zaserwował nam dzisiaj pyszną zupę kukurydzianą i kurczaka na słodko-kwaśno. A na deser słodziutki ananas. Oczywiście obowiązkowo kawa i herbata. A  nasi Koledzy Papuasi tylko grillowane sago - przetworzony placek z mąki sagowca.

Pojechali i napisali: