Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Papua 19.06 - 9.07.2008

Spacer po wsi, wymiana upominków


30-06-2008

Wódz wita nas przez podanie ręki na pomoście. Zapraszają nas do Domu Mężczyzn. I znowu budują nam specjalny trap i balustradę abyśmy mogli wejść do wnętrza budynku. Przedstawieni nam zostają oficjalnie dwaj wodzowie, jeden młodszy, który stoi na czele całej wioski i drugi starszy odpowiedzialny za wszelkie uroczystości kulturalne i pielęgnowanie tradycji. Sam dom wydaje się być bardziej stabilny. Przed wejściem rzeźbione tarcze. Po raz pierwszy mamy werandę. Właściwie jest to szerokie wejście wraz z oknami, które podwieszone teraz wewnątrz robią wrażenie dużego tarasu. Piękny widok i tam też jako w miejscu honorowym chcą nas usadzić mężczyźni. Miejsce piękne, ale przyjmując tę propozycję skazalibyśmy się na nocleg dokładnie po środku chaty. Nauczeni stałą obecnością innych współmieszkańców wioski wolimy jednak przenieść się z naszymi moskitierami dalej w głąb budynku.  Dostajemy maty. Małe zamieszanie z ich rozłożeniem, tak aby każdy z nas miał dość miejsca na swoją noclegownię. Wreszcie sytuacja opanowana. Częstujemy już tradycyjnie naszych sąsiadów papierosami i mamy palarnię w domu. Tu dokładnie widać podział ról. W chacie wraz z nami są póki co tylko mężczyźni. Kobiety wraz z dziećmi stoją na zewnątrz. Rony przygotowuje nam herbatę i kawę oraz ciasteczka. Jego zapobiegliwość jest ujmująca. W tym samym czasie miejscowi budują nam toaletę na zewnątrz. Kiedy już wszystko prawie gotowe czas na lunch. Dzisiaj mistrz kuchni serwuje nasi goreng - typowe danie indonezyjskie.

Posileni decydujemy się na spacer po wsi. Zabieramy pełne kieszenie słodyczy, upychamy po torbach papierosy, bransoletki, ołówki i idziemy. Od samego początku towarzyszą nam dzieciaki. Inne spragnione prezentów i zaciekawione nami dołączają do sporej już gromadki spacerujących. Wieś robi na nas bardzo pozytywne wrażenie. Zarówno ład i porządek jak i sami ludzie. Wszyscy są nam szczególnie życzliwi i zupełnie nienahalni. Podglądamy poszczególne chaty, robimy mnóstwo zdjęć. Tubylcy jak wszędzie chętnie dają sobie pokazywać zrobione przez nas zdjęcia na monitorach aparatów i zaśmiewają się rozpoznając siebie na obrazku. Palmy dodają temu miejscu szczególnego uroku. Dzieci są bardziej zadbane niż ostatnio. Odnajdujemy szkołę, kościół. Do jednego z domów wchodzi Ewa z poczęstunkiem. Zostaje przyjęta bardzo ciepło. Do kolejnego domu, do którego wiodą tylko pojedyncze cieńkie belki decyduje się wejść Darek. Z dużym zapasem słodyczy wolno i precyzyjnie idzie po deskach. W momencie kiedy opiera się o ścianę domu mamy wrażenie, że cała konstrukcja się kołysze. Robi trochę zamieszania, kiedy ukazuje się w drzwiach i tym samym straszy kobiety wewnątrz. Jednak i tym razem słodycze zostaną przyjęte bardzo ciepło. W tym samym czasie Ewa nie chcąc poczekać na Darka udaje się w Jego stronę po tych samych cienkich deseczkach. Za moją namową trzyma się wiszącego sznurka. I niestety... trach prach i Ewa spada z mostka. A wiadomo, że mokradła na dole. Patrzymy tylko jak ląduje i czy jest w stanie się sama podnieść. Uff... wygląda dobrze. Darek dociera na miejsce. Upadek spowodował akcję ratunkową  we wsi. Na pomoc pospieszył właściciel domku i złamanego teraz trapu, zawołał swoją córkę albo siostrę z wiadrem wody, żeby Ewa mogła się umyć. Straty: obdarte plecy, zarysowana ręka. Ale słodycze zaciśnięte w pięści. Cóż w rankingu naszych pechowych wypadków Ewa wysforowała się znowu na prowadzenie.

Oczywiście nawet takie zdarzenie nie spowodowało odwrotu. Nadal dzielnie szliśmy aż do końca wsi. Rozdając pozostałe pamiątki. Teraz zainteresowanie nami było jeszcze większe. Powoli zaczynają pojawiać się odświetnie ubrani mężczyźni. Specjalnie dla nas zostanie odegrane święto marszu z maską od lasu do chaty mężczyzn. Robimy sobie zdjęcia z umalowanymi i odświętnie ubranymi tubylcami. Uzbrojeni w aparaty wychodzimy na trapy. Rozglądamy się co dzieje się wokół. A tu coraz więcej poprzebieranych kobiet i dzieci. Stoją obok nas. Zaczynają podrygiwać. Mężczyźni skupili się za chatami. Zaraz zacznie się cała ceremonia. Już słychać śpiewy. Za chwilę pojawią się pierwsze włócznie i dzidy. I mamy wreszcie prawie całą wioskę zaangażowaną w ceremonię. Nie możemy nadążyć z robieniem zdjęć. Jeden z młodszych mężczyzn maszeruje z kuskusem - lokalne zwierzę, z którego skóry robi się nakrycia głowy. W pochodzie biorą udział sami mężczyźni, kobiety oraz dzieci tańczą przed nami. Docieramy wspólnie przed chatę. Tam na placu przed wejściem następuje rozebranie człowieka w masce. I nagle coś o czym nie wiedzieliśmy a co zostało potem nazwane adopcją. Każdy z nas zostaje otoczony przez miejscowych i zaadoptowany. I tak Ewa od swego "Taty" (pan  od mostka) dostaje łuk i trzy strzały. Beata czapkę z długimi włosami (i nie tylko, jak się później okaże także z wszami), Bożena cała zmieszana patrzy na swego "Tatę", który swawolnie rozbiera się ze spódniczki z rafii wykonując przed Nią taniec godowy (choć wyglądał bardziej jednoznacznie). Tomek wpadł w oko dwójce staruszków. Darek i Krysia też mają nowe rodziny. Ja dostałam strzałkę z piórkiem i teraz mocno trzyma mnie za rękę nowe małżeństwo. Nie bardzo wiemy na czym polega ta adopcja. Robimy sobie zdjęcia. Oczywiście nowi Rodzice zostaną obadarowani mnóstwem łakoci, które mamy jeszcze w naszych rezerwach. I znowu zadowoleni rozsiadamy się na naszych matach. A że dzień chyli się ku zachodowi korzystamy z obecności mężczyzn w chacie i robimy sobie wspólne zdjęcie. Ponieważ wioska zaprezentowala się nam w tańcu i ze śpiewem na ustach Krysia intonuje głośne hip hip hura, które stanie się teraz naszym okrzykiem ku uciesze naszych Tubylców.

Pojechali i napisali: