Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Papua 19.06 - 9.07.2008

Pożegnanie z Papuasami, powrót do Agats


02-07-2008

Na specjalne życzenie Tomka udaje się nam namówić wodza aby Papuasi przewieźli nas swoimi łódkami. Asmaci słyną między innymi z tego, że pływają na stojąco. W swych tradycyjnych strojach i w świetle zachodzącego słońca wyglądają fenomenalnie. Gorzej z nami. Podpływają dwie łodzie. Ewa rezygnuje od razu. Krysia próbuje ustać w łódce ale ostatecznie zostaje na brzegu. My wsiadamy. Wcale nie jest tak łatwo. Najpierw tylko kucamy, potem jednak chwytamy wiosła i próbujemy wiosłować. Prosto nie jest, My mamy ubaw, ale jeszcze większy cała wioska, która licznie wyległa na taras chaty i na pomost i teraz zaśmiewa się podziwiając nasze akrobacje na łódkach. Wracamy do chaty. Powoli zmierzch. Nie jesteśmy sami. Pachnie kolacją. Po kolacji ubawieni całą tą wyjątkowością tego miejsca zasiadamy nad porcją do wypicia na dzisiaj. Szybko zatracamy się w ilości, nawet Tomek nie wymusi na nas ustalonej na dzisiaj porcji i urzędujemy aż do pierwszej w nocy. Oczywiście rozochoceni śpiewami miejscowych my także prezentujemy nasze zdolności wokalne. Nie wiem jak brzmieliśmy, ale Papuasi słuchali nas jak zaklęci. Do tego kołysanki podobały się im najbardziej. Za to próby śpiewania na dwa głosy chyba nie spotkały się z dużym uznaniem.

Wstajemy dużo później niż zwykle. Z uśmiechem wspominamy wczorajszy dzień. Było niesamowicie. Papuasi nas rozpoznają, my częściowo także pozdrawiając naszych nowych Rodziców. Ponieważ to nasz ostatni nocleg w wiosce u Asmatów postanawiamy podczas spaceru po śniadaniu rozdać wszystkie pozostałe nam prezenty. Nie posiadają się z radości  Ci, którzy dostają od nas koszulki. Beata i Bożena przyjęły zasadę że nie zabierają ze sobą swych rzeczy, tylko zostawiają je miejscowym. Chyba nie mogły niczym sprawić większej radości. Ewa próbuje edukować dzieci że należy myć zęby i rozdaje szczoteczki oraz pasty. Mila dzieli swoje igły i nici. Kilka agrafek od razu ląduje w uszach. Spacer po dobrze znanej nam już wiosce dziś bez żadnych wpadek i upadków. Nie mamy wielkiej ochoty by opuścić wioskę. Podoba się nam tu bardzo. Oczywiście jeszcze zakupy. Piękne rzeczy. Idziemy już nie tylko w ilość ale i długość. Ja i moje rzeźby, Ewy wiosło, Sióstr bębenek...

Na pożegnanie pada raz jeszcze nasze nowe zawołanie, specjalne pożegnanie z naszymi nowymi rodzicami i odpływamy. Dzisiejsza trasa zajmie nam około sześciu godzin. W łódce wymieniamy pierwsze spotrzeżenia podsumowujące pobyt u Asmatów. W oczekiwaniu na wystarczający poziom wody by móc skrócić sobie drogę do Agats zaglądamy do jednej z większych wiosek na trasie. Robimy sobie krótki spacer. Nasz kucharz Rony zaopatruje się w nowy zapas betelu, którego jest namiętnym miłośnikiem. Żuje go stale, przez to ma całe czerwone usta i pluje na czerwono gdzie popadnie. Kusimy się na małą porcję (i to nie wszyscy) ale nie przypada nikomu z nas do gustu.

W strugach deszczu przed którym nie udało się nam uciec docieramy na miejsce. Dobrze pamiętamy drogę do naszego hotelu. Czujemy się w Agats jak u siebie w domu. Teraz z wielką radością czekamy na balię z wodą w łazience. I nawet mysz utopiona w wodzie by nas nie przeraziła. Niektórzy z nas planują wielkie pranie. Jeszcze nie czujemy ale wszystko łącznie z nami pachnie wędzonym boczkiem i gęstym dymem. Lunch mieliśmy okazję zjeść w wiosce tymczasowej. Zatrzymaliśmy się całkiem spontanicznie przy jednej z chat nad rzeką. Od razu wylegli ku nam miejscowi mieszkańcy. Jako że nie bardzo było gdzie i jak usiąść przynieśli kilka desek z których zmontowali nam prowizoryczną ławę do siedzenia. Przy okazji oczywiście przynieśli dwie rzeźby i kilka koralików. Tomek, który nie zakupił jeszcze żadnej drewnianej rzeźby skusił się na dość sporą parę drewnianych ludzi. Poza tym wyjęliśmy nasze ostatnie cukierki i papierosy. I znowu tak krótka wizyta potwierdziła ogromną życzliwość i gościnność miejscowych wobec nas. W Agats czekała na nas kolacja. Marzyły się nam kraby, ale niestety za późno o tym donieśliśmy kuchni. Niemniej i tak było bardzo smacznie. Po kolacji niespodzianka, na tyłach restauracji właściciel ma swój sklepik. A tam wszystkie cudeńka od Asmatów. I jak się tu oprzeć. Mila wynalazła mnóstwo pięknych małych rzeźb, poza tym kilka ciekawych drewnianych poduszek. Tomek upatrzył piękną tarczę. I tak bagaż nasz stale pęcznieje.

Na tarasie w hotelu wieczorek pożegnalny. Ostatnie zapasy zostały rozlane. Pogaduchy, ale rozsądek nakazał nam szybko kłaść się spać, bo rano wylot do Wameny.

W nocy powtórka i ulewnego deszczu i nad ranem piania kogutów. Jeszcze po ciemku stawiliśmy się na śniadanie. Za oknem cały czas leje. Na stole pachnące świeże bułeczki i dżemik. Kawa, herbata. Nasz przewodnik skrada się za moimi plecami, i co na Niego spoglądam pytająco to spuszcza wzrok i odchodzi. I tak kilka razy. Wreszcie zamykam go w kleszczach nie tylko pytającego wzroku ale naciskam by wreszcie powiedział co ma do powiedzenia. Złe wieści: nasza wyczarterowana awionetka nie przyleci. Właściwie to znacznie skróciłam całą opowieść, bo zanim doszliśmy do tego, że nie przyleci musieliśmy poczekać, aż Ruslam obdzwoni przynajmniej pół Indonezji. Potem ja wykonałam telefon uruchamiając władze nad Ruslamem. Udało się nam nawet zwiedzić piękne muzeum poświęcone Asmatom. Zresztą bardzo zadbane i ciekawe. Miejscowy opiekun opowiedział nam o kilku najciekawszych eksponatach. Pokazał nam kilka ciekawych rzeczy i rzeźb. I dopiero wtedy ostatecznie dowiedzieliśmy się, że nasz pobyt w Agats się wydłuży, lot z dnia dzisiejszego ze względu na złe warunki został odwołany i polecimy jutro. Cóż było robić. I tę wiadomość przyjęliśmy. Wypożyczyliśmy z muzeum piękny album o Asmatach.

Część z nas zaszyła się w swoich pokojach by odespać krótką noc. Inni dokończyli pranie. Ja i Ewa wybrałyśmy się na spacer po mieście i znalazłyśmy miejscową kawiarnię z kawą i ciastem. Kawa podawana była w wielgachnych kuflach tylko w wersji 3 w 1. Ale do tego pyszna babka piaskowa.

Spotkaliśmy się na wspólnym lunchu. I tym razem były kraby. Czyli nie ma tego złego. Popołudniem zorganizowaliśmy sobie wyprawę łódką w wąską gardziel jednej z rzek niedaleko Ewer. Mila, Beata i Tomek polują od kilku dni na ptaki. Po wcześniejszych opisach o niesamowitych wielkich jak dłoń motylach i wielości awifauny stale czujemy niedosyt w stosunku do tego co udało się nam zobaczyć. Na kazuara nie ma raczej co liczyć. Ale marzą się nam kolorowe papugi. I mamy trochę szczęścia, bo udaje się nam wypatrzeć nawet tukany. Najwięcej jest jednak gołębi. Wycieczka przyjemna. Na kolacji po raz ostatni delektujemy się smakołykami asmackimi. Ostatnie zakupy. Jutro musimy wylecieć. Niestety nie przewidzieliśmy sytuacji awaryjnej i nie mamy nad czym zasiąść na tarasiku naszego hotelu.

W nocy burza na sto dwa. Niektórym leje się do pokoju. U Beaty na łóżku wielka plama. Kapało wprost do łóżka. Tomek ostał się suchy, choć woda spadała dokładnie na krawędź łóżka. Grzmi, błyskawice i rzęsisty deszcz. O 5 kiedy wstajemy nadal ciemno i leje. Nie bardzo wierzymy, że dzisiaj pogoda jest dużo lepsza i uda się nam wylecieć. Pierwsza wersja zakładała wylot już około 7. W tych warunkach zdajemy sobie sprawę, że taka opcja jest raczej nierealna. Najpierw jednak śniadanie. Bagaże spakowane, my gotowi do drogi. Przewodnik znowu na telefonie. Śniadanie przeciąga się i przeciąga. Wreszcie około 8 pada hasło ruszamy. Na zewnątrz stale pada. Bagaże już upchane na łódce. My w drugiej staramy się zabezpieczyć przed deszczem. Na szczęście nim dopłyniemy do Ewer, skąd mamy odlecieć niebo przejaśni się a deszcz ustanie. W Ewer poruszenie. Jest to jedyne lotnisko w regionie Asmatów. Nie ma tu żadnego rozkładu lotów. Wszystkie loty obsługiwane są przez prywatne linie lotnicze, które dysponują dwupłatowcami, za których lot żądają niesamowicie wysokich opłat a i tak uzależniają swoje loty od pogody. Nam się udało. Utknęliśmy w Agats tylko dobę. Ale pewnie zdarzają się sytuacje, kiedy taki przymusowy postój może trwać nawet kilka dni. Pogoda jest tu bardzo nieprzewidywalna. Teoretycznie podróżujemy w porze suchej. A i tak codziennie pada. Nocami całkiem sporo, w dzień są to raczej przelotne rzęsiste ulewy.

Pojechali i napisali: