Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Papua 19.06 - 9.07.2008

Uroczysta kolacja, wizyta na miejscowym targu


06-07-2008

My śledziliśmy losy naszej świnki. Na macie pod daszkiem rozłożono świeże zielone liście, na nich ułożono zwierzaka. Ostrym nadzwyczaj bambusowym nożem obcięto śwince ogon oraz uszy. Te miały zostać przeznaczone w ofierze dla bogów. Jeden z mężczyzn zawodził i przemawiał nad świnką z twarzą zwróconą w stronę nieba. To miała być rozmowa z Bogami. Pośrodku wioski rozpalono całkiem spore ognisko. Kiedy było już mnóstwo ognia i żaru zabrano tam świnkę by ją opalić. Następnie zwierzę zostało przeniesione do naszej chatki. Tam kilku mężczyzn zajęło się sprawianiem świnki. Bardzo wprawnymi ruchami została ona rozcięta. Wypatroszono ją. Teraz przystąpiono do budowy pieca. W ognisku w środku rozgrzano kamienie. W specjalnie wydrążonym dole w ziemi najpierw układano gorące kamienie. Przenosili je z miejsca na miejsce zarówno mężczyźni jak i kobiety formując z długich drągów coś na wzór szczypiec. Wyłożono nimi cały dół. Na to wysypano bataty - słodkie ziemniaki (które stanowią podstawę diety u Dani). Kolejna warstwa kamieni. Potem szpinak wodny i warstwa trawy. Wreszcie na kolejną warstwę gorących kamieni wyłożono rozkrojoną świnke. Podroby i jadalne wnętrzności zostały zapakowane w liście bananowca i poupychane w piecu. Całość stanowiła już pokaźny stosik. Przykryto to warstwą trawy i obwiązano wszystko najpierw materiałem a potem ratanem. Mieliśmy czekać około pół godziny.

Dokładnie w takim samym piecu obok przygotowywano świnkę, tyle, że dużo większą dla zgromadzonych uczestników stypy. Miejsca pod daszkiem ubywało, a stale przybywało więcej i więcej kobiet. Jednym z rytualanych zwyczajów jest wymiana toreb nokenów przez kobiety. I rzeczywiście w pewnym momencie Kobiety zdjęły swoje siatki z głów kładac je przed sobą na stosie i wymieniały się pomiędzy sobą. My w tym czasie zostaliśmy zaproszeni do poprzedniej wioski na oglądanie mumii. To kolejna tradycja wśród Dani. Swoich wodzów nie kremowano tylko wędzono nad ogniem w specjalnych jaskiniach nawet przez trzy miesiące. W pozycji embrionalnej czarne kościste ciała oczywiście wraz z kotekami można do dziś dnia podziwiać w kilku wioskach. Wiek osoby zmarłej łatwo można obliczyć po ilości przewiązanych na szyi tasiemkach.

Wódz wioski dumnie prezentuje nam swego przodka. A tuż za nami w tym czasie rozkłada się miejscowy targ. Handel jak wygląda to domena kobiet, ale nie tylko. Oczywiście największym wzięciem wśród nas cieszą się koteki. Są różne i mniejsze, i większe, krótkie i długie, nawet fikuśnie zawinięte. Obkupujemy się wszyscy bez wyjątku. Mila kusi się na torby z siatki (do dzisiejszego dnia walczy z ich zapachem, mimo wielokrotnego prania i namaczania nie sposób pozbyć się charakterystycznego i niemiłego dla nas zapachu świńskiego łoju). Zakupujemy jeszcze kilka koralików i bransolet. Wracamy na otwarcie pieca ze świnką. Kolejno zdejmowane są warstwy by dotrzeć wreszcie do mięska. Panie najpierw częstują się szpinakiem. Mięso trafia do mężczyzn, którzy obdzielają swoje kobiety i dzieci zostawiając sobie najlepsze kęski. Na sam koniec docierają do warstwy pieczonych słodkich ziemniaków. My także zostajemy zaproszeni na ucztę.

Jedynym, który sięga po mięsko świnki jest Tomek. My zostajemy przy słodkich ziemniakach. Smakują nam bardzo. Znowu zaczyna lać. Dziękujemy za ceremonię. Żegnamy się z mieszkańcami i wracamy do hotelu. Po drodze obkupujemy się w piwo (z tajnego źródła) i czekamy na kolację.  Znowu pada. Kolacja w lokalnej restauracyjce naprzeciwko naszego hotelu. I tak jak Asmaci słynęli ze swych przepysznych krabów, tu Dani zapraszają nas na ucztę z rakami pochodzącymi z rzeki Baliem. Na chwilę ubieramy Ruslama w rękawiczki. Tomek miał je ze sobą. Nie może się nacieszyć, do tego stopnia, że nawet w nich zajada. Rzeczywiście jest tu znacznie chłodniej niż u Asmatów. Zupełnie inaczej dla nas, bardziej znośnie odczuwamy tu wilgotność powietrza. Wamena leży na wysokości około 1200 metrów. My przemarzliśmy dzisiaj w awionetce a potem jeszcze ceremonia ze świnką na przemian z deszczem. Z miłą chęcią myślimy już o ciepłym łóżeczku.

Przed zaplanowanym na dzisiaj trekingiem wzdłuż rzeki Baliem udajemy się na miejscowy targ z owocami, warzywami, zwierzętami. Mimo tego, że dzisiaj niedziela, sporo już sprzedających. W sekcji z owocami i warzywami królują kobiety, które siedzą albo wprost na ziemi z rozłożonymi przed sobą plonami lub dysponują towarem rozłożonym na stołach. Nie brakuje tu soczystych i dojrzałych ogórków, pomidorów, papryki, mnóstwo odmian chilli. Znajdujemy też kapusty pekińską i włoską, wypatrujemy nawet małe kalafiory. Sporo dyń i cukinii. Mnóstwo tu także nieznanej nam zieleniny, udało się nam tylko rozpoznać szpinak wodny, jako że kilkukrotnie był nam już serwowany jako dodatek do miejscowych specjałów. Wśród wielu innych egzotycznych liści są nawet paprotki. Wśród owoców także kilka nowości. Tym razem wyszukuję dla nas egzotyczną marakuję i proszę o odcięcie dla nas kawałka owocu chlebowca. Osobiście przepadam za jego mięsistym i słodko-bananowym smakiem. Ciekawe, czy zasmakuje także grupie?

Pojechali i napisali: