Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Papua 19.06 - 9.07.2008

Wyspa Rinca, wyspa Komodo, powrót do Polski


09-07-2008

Przed zachodem słońca dopływamy do wyspy Rinca, na którą schodzimy w poszukiwaniu smoków z Komodo. Spacer w promieniach zachodzącego słońca bardzo sie nam podobał. Jednak niestety nie udało się zobaczyć zbyt wielu waranów. Lipiec jest dla nich miesiącem godowym i wtedy nie reagują nawet na umyślnie podrzucaną przez opiekunów parku padlinę. Oddalone od tras pieszych pozostają przez dobre 3 miesiące w ukryciu. Nie było jednak całkiem źle. Widzieliśmy kilka okazów nieopodal chatek samych opiekunów. Mamy jednak niedosyt i po naradzie wojennej na łodzi decydujemy się na powtórkę trekkingu następnego dnia wcześnie rano.   

Noc na pokładzie była niesamowita. Niebo bardzo gwieździste. Szargał nami wprawdzie całkiem niemały wiatr i część z nas spała otulona na mumię, ale i tak było warto. Wczesnym rankiem wcale nie byliśmy tacy ochoczy do wstawania. Jednak wybraliśmy się na zapowiadany trekking po wyspie. Dostaliśmy innego przewodnika. Ten okazał się pełen zapału i ambicji. Smoków jednak jak na lekarstwo. Gdzieś z daleka wypatrzyliśmy jednego, potem znowu pojawił się bawół. Była nawet kobra. O niej zbyt wiele napisać nie mogę bo stchórzyłam i nie poszłam jej oglądać. Że była wiem na pewno, bo widziałam zdjęcia Tomka i nagranie Bożki. Kiedy wydawało się nam, że już nic ciekawego nie zobaczymy, prawie w drodze powrotnej udało się nam wypatrzeć jednego smoka. Przy domkach za to było ich więcej. Pora śniadaniowa. Uff, jednak było warto. Wracamy na łódź. My też na śniadanie. Potem nurkowanie z rurką. Tu rafa jest bajkowa. Mnóstwo pięknych koralowców, ukwiałów i niesamowite bardzo kolorowe rybki.

Popołudniem druga wyspa tym razem samo Komodo. Wszyscy mimo upału schodzimy na ląd w poszukiwaniu smoków. Na pierwszej polanie trzy z nich przemykają przed nami przecinając nam dróżkę. Potem dzielimy się na dwie grupy wybierając dwie różne trasy: średniodługą i krótką. My na trasie średniej wraz z Ewą, Krysią i Tomkiem widzimy w krzakach jednego małego smoka. Spotykamy się na łodzi. Koniec smoków - teraz czas na pływanie i sjestę. A wieczorem wielkie nietoperze. Nie chce się nam wierzyć, że o jednej konretnej porze za swoim przewodnikiem w poszukiwaniu jedzenia będą za chwilę przelatywać nad naszymi głowami. Nikt nie chce też uwierzyć, że to coś nad nami z rozpiętymi skrzydłami przypominające bardziej latającego psa albo lisa to rzeczywiście nietoperz. Obserwujemy je z bliska. Nie ma wątpliwości - to jest jednak nietoperz. Pierwszy, drugi, trzeci, dziesiąty, setny ... i tak do kilkudziesięciu tysiecy sztuk. Niesamowite zakończenie naszej wycieczki. Po zachodzie słońca urzędujemy jeszcze chwilę na górnym pokładzie i szykujemy sobie legowiska na dziobie łodzi. Tej nocy pogoda bezwietrzna.

Obiecane ostatnie nurkowanie. Bożka specjalnie dla nas motylkuje. Krysia nie może wyjść z wody. Ten kolor i ta rafa! Ale czas na Komodo dobiega końca. Ostatnie pamiątkowe zdjęcia i płyniemy do portu. Stamtąd na lotnisko. Wcześniej żegnamy się z załogą. Lądujemy po raz kolejny na Bali. Niespodzanka - pogoda bezsłoneczna i mocno wietrzna. Odpoczywamy w hotelu. Nadrabiamy zaległości. Wieczorem kolacja tym razem w restauracji z widokiem na zatokę. Jak zwykle śmiejemy się z potknięć naszych kelnerów. Mają problemy z przyjęciem zamówienia, potem z jego zapamiętaniem i wreszcie realizacją.

Ostatni dzień spędzimy na błogim lenistwie. Tomek wybiera się na nurkowanie. Część plażuje. Potem trochę czasu na zakupy. I to było naszą zgubą. Bo Ewa zachorowała na piękne duże rzeczy, ale to choroba zakaźna i dopadła także Beatę. Efektem były dwa obrazy następnego dnia. Wieczorem tradycyjnie podziekowania, pożegnanie i kolejne urodziny. To fenomen tego wyjazdu: jest nas ÓSemka. I po raz trzeci obchodzimy urodziny. Tym razem Jubilatem jest Darek. Troszkę przyspieszyliśmy Jego właściwe święto, ale w dniu urodzin lądować będziemy w Warszawie i zapewne nie będzie zbyt wiele czasu by odpowiednio je uczcić. Stąd impreza dzisiaj. Wyjątkowy tort dla Darka. Specjalność balijska: nadziewany kaszą i imbirem prosiak. Urzędujemy długo przy naszej bardzo obfitej kolacji. Nie możemy więcej, a jeszcze tego spróbujemy, to skubniemy, i na koniec obowiązkowo deserek i owocki.

Pieszo wracamy do hotelu - wykańczamy nasze zapasy. Jutro niestety nasza przygoda dobiega końca. Przed nami długi lot do kraju z przesiadkami w Dżakarcie, potem międzylądowaniem w Kuala Lumpur i ostatnią przesiadką w Amsterdamie. Na lotnisku walczymy z naszym znacznym nadbagażem - niestety konieczność płacnia za nasze pamiątki popsuła na chwilę nam humor i ciut napięła nasze wypracowane przez trzy tygodnie relacje. Ale już na wysokości Malezji było znowu ok.

Teraz pracujemy nad naszymi zdjęciami. Szykujemy spotkanie powycieczkowe i marzy się nam wystawa. Szukamy odpowiedniego pomieszczenia, w którym moglibyśmy zaprezentować swoje przeżycia i opowiedzieć o "Dzikich Ludożercach".

Wracamy dumni, że udało się nam dotrzeć do naprawdę dzikich i nietkniętych oraz nienaznaczonych przez masową turystykę zakątków.

Pojechali i napisali: