Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 13-29.09.2008

Park lwów, Pretoria, Prak Krugera


17-09-2008

Po dojechaniu na miejsce, przesiadamy się do samochodu klatki i ruszamy w teren. Zanim dotrzemy do miejsca, gdzie są lwy dowiadujemy się ciekawostek z życia hien (mieszka ich tu kilka i gepardów). Czekamy jednak z niecierpliwością na króla zwierząt. Jest ich kilka rodzin. Najbardziej podobają się nam maluchy leniwie przeciągające się w cieniu cielsk swoich mam oraz piękne grzywy samców. Przy samym wyjeździe z parku zaczyna coś stukać z tyłu samochodu i okazuje się, że mamy gumę. Musimy jednak wyjechać najpierw z parku za bramę. Przywołujemy inny samochód i przesiadamy się. Oczywiście mnóstwo przy tym śmiechu i radości. Po dużych lwach czas na maluchy. W tak zwanym przedszkolu oglądamy z bliska małe hieny, lwiątka. Część z nas w oczekiwaniu na swoją kolejkę odwiedza żyrafę. Nawet kupujemy dla niej i dla strusi karmę.

Potem przejeżdżamy do Johannesburga i Pretorii. Miasta nie są dla nas najciekawsze, ale oba wypada zobaczyć będąc na północy RPA.

Przed kolacją uda się nam jeszcze na chwilę wrócic do hotelu.

Dzisiaj znowu prawdziwa uczta kulinarna. Najpierw bufet sałatkowy i surówkowy, a potem niespodzianka. Na gorącej płycie żeliwnej podają nam kawał surowej pięknej wołowinki i grubą sól, cebulkę oraz ziemniaki w mundurkach. Każdy z nas dowolnie kroi sobie wołowinkę na plastry i smaży według własnego upodobania. Bardzo nam podoba się to samodzielne gotowanie a jeszcze bardziej smakuje nam wołowinka. Wracamy do hotelu dość późno. Jutro wczesna pobudka.

Spotykamy się punktualnie na śniadaniu. Bagaże już spakowane, opuszczamy pierwszą lodżę i udajemy się w okolice Parku Krugera. Droga mija nam dość szybko, choć właśnie dzisiaj musimy pokonać długi dystans ponad 500 kilometrów. Najpierw dosypiamy, potem w rytm bębnów afrykańskich pokonujemy kolejne kilometry. Walczymy nadal z zaginioną walizką Marty. Każdego dnia rano panie w biurze zaginionych bagaży zapewniają nas, że walizka właśnie wylądowała a wieczorem kiedy docieramy do kolejnego miejsca noclegowego na próżno szukać bagażu. I tak już trzeci dzień. W przerwie na lunch decydujemy się na naleśniki. A potem jesteśmy już gotowi na Trasę Panoramiczną. Zatrzymujemy się w przepięknych punktach widokowych podziwiając kolejno kolosa z granitu, potem Okno Boga, Wodospad Berlin, kotły erozyje i wreszcie Trzy Chaty. Po raz pierwszy mamy tak naprawdę okazję by pobuszować wśród straganów. Okazuje się, że mamy zbliżone gusta, bo kupujemy bardzo podobne obrusy, makatki, batiki. Antoni zakupił nawet już dzisiaj Wielką Piątkę wyrzeźbioną w drewnie, tak na wszelki wypadek.

Artur pogania nas bo czasu ubywa a kawał drogi nadal przed nami. Docieramy do lodży Pani Ali później niż się zapowiadaliśmy. Witają nas mili rangersi i najpierw zakwaterowanie. Kolacja w bardzo urokliwym otoczeniu. Specjalnie dla nas ustawiono w podkówkę stoły wokół ogniska i zasiadamy przy ogniu całą grupą. Tradycyjne pyszne wino i same rarytasy. Doszukujemy się nawet polskich smaków. Kolacja bardzo wyjątkowa. Po niej pierwsze nasze safari. Zanim jednak ruszymy w drogę dzielimy się na dwie grupy: jednym autem pojadą tylko Panie, drugim sami Panowie. Pierwszy przystanek przy jeżozwierzach. Podkarmiane przed jednym z domków usypiają na chwilę swoją czujność i dają się nam obserwować z bardzo bliska. Potem wybieramy się do buszu nocą. Zupełnie inaczej wyglądaja drzewa i krzewy nocą. Staramy się wyszukać jak najwięcej zwierząt. Jako pierwsze znajdujemy hipcie, potem kilka antylop. Za to Panowie natrafiają na duże stado bawołów. Zapadamy szybko w głęboki sen.

Energiczne pukanie do drzwi budzi nas rankiem. Wskakujemy pospiesznie w nasze rzeczy, chwytamy aparaty, duszkiem wypijamy gorącą kawę lub herbatę i ruszamy na nasze jedyne na trasie piesze safari. Mirek od samego świtu biega z aparatem w poszukiwaniu kolejnych odmian i gatunków ptaków. Teraz z lubością obserwuje mnóstwo dzioborożców, które podkarmiane wesoło gromadzą się wokół nas. Spacer zapowiada się wyjątkowo, ponieważ towarzyszyć nam będzie prawdziwy lew. Tym razem wybieramy się do buszu z ośmiomiesięczną lwicą Aquilą. Porzucona przez swoją matkę, ponieważ była najmniejszym i najsłabszym kociakiem w miocie znalazła opiekę oraz schronienie u Pani Ali. Wreszcie pojawia się obok nas. Zaciekawiona ociera się o nasze nogi i rusza przed siebie. Obserwujemy ją bacznie starając się nie stracić jej z oczu. Po drodze wypatrujemy innych zwierząt. Napotykamy żyrafy, potem nosorożce. Gdy Aquila wchodzi na drzewo (a raczej zostanie tam wsadzona przez jednego z jej opiekunów, jest póki co na tyle lekka i łagodna, że można ją szybko nakłonić do różnych rzeczy, ale za kilka tygodni to ona będzie dyktowała warunki!), wieje dość mocny wiatr i Kasia gubi swoją czapkę. Aquila bacznie wyłapuje ten moment i sprytnie chwyta czapkę. I po niej. Nie mamy już żadnych, nawet najmniejszych szans, by ją jej odebrać. Widzimy jak radośnie obgryza najpierw klamerki, potem zapięcie. Kasia odbierze czapkę dopiero w obozowisku - będzie niewątpliwie osobliwą pamiątką z Afryki.

Spacer był niesamowitą frajdą, zgłodniali podobnie jak nasza lwica zmierzamy z powrotem do lodzy na śniadanie. Po nim ruszamy na safari. Zostajemy przy podziale panie - panowie. Asiunia zostaje mianowana naszym szpiegiem i zasila szeregi naszych Panów. Kierowcy i jednocześnie rangersi zgodnie z przykazem Pani Ali najpierw udają się na poszukiwanie zaprzyjaźnionej i na wpół dzikiej gepardzicy - Sawanny. Szukamy jej dość długo, najprawdopodobniej poluje w buszu i nie ma póki co ochoty wracać do obozowiska. Wreszcie z naprzeciwka jadą ku nam panowie a na przedniej ławce samochodu z Asią opartą o jej cielsko jedzie Sawanna. Wychodzimy na sesję zdjęciową. Poimy ją wodą, pije nam z ręki. Potem staramy się wytropić kolejne zwierzaki. Wieje dość mocny wiatr co jest zapewne utrudnieniem w poszukiwaniu zwierząt. Po powrocie do lodży czeka nas smaczny lunch i rozmowa z Panią Alą. Swoją opowieścią o życiu, początkach afrykańskiej przygody oraz tęsknotą za Polską wzrusza nas dogłębnie. Czekamy teraz na tłumaczenie Jej książki, która zgodnie z zapowiedzią już wkrótce ma ukazać się na rynku polskim. Czas na pożegnanie z tym przytulnym miejscem. Tshukudu będzie na pewno kojarzyło się z gościnnością i serdecznością.

Przed nami droga do Parku Krugera. Pogoda zmieniła się nieco i niebo zaciągnęło się chmurami. Po dwóch godzinach drogi przekraczamy bramę wjazdową do Parku. Mimo tego, że właściwe safari zacznie się dopiero jutro, już dzisiaj w drodze dojazdowej spotykamy wiele zwierząt. Tuż za wjazdem mamy mamę nosorożycę z maleństwem, przy drodze bawią się cztery małe hieny cętkowane. Nagle drogę przekracza nam stado słoni. Maciuś policzył zwierzaki, w sumie ponad 15 sztuk wraz z maluchami. Są jeszcze zebry wraz z małymi i mnóstwo impali. Zapowiada się bardzo obiecująco. Docieramy do recepcji naszego obozowiska wewnątrz parku tuż przed zmierzchem. Rozkładamy nasze bagaże w pokojach i szykujemy się do kolacji. Restauracja i przygotowane stoliki. Duży wybór różnych dań kuchni międzynarodowej. Po kolacji Artur zaprasza nas na taras. Antoni wygrał konkurs zoologiczny poprawnie odpowiadając na pytanie co odróżnią słonicę od słonia? Na stoliczkach wino i świece. Pod nami rzeka. W koronach drzew buszują ptaki i najmniejsza małpka. Mirek nasłuchuje świergotu i wołania kolejnych nowych dla siebie gatunków ptaków. Stopy kleją się nam do parkietu – pewnie sok z tutejszego drzewa. Wreszcie rozsądek bierze górę i układamy się do snu.

Pojechali i napisali: