Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 13-29.09.2008

Zwiedzanie Parku Krugera, Swaziland, Park Hluhluwe


20-09-2008

Dzisiejszy dzień w całości poświęcamy zwiedzaniu Parku Krugera i safari w otwartych pojazdach. Na parkingu poznajemy naszych opiekunów i kierowców oraz przewodników w jednej osobie. Borys prowadzić będzie team żeński, a Magda męski. Jak się później okaże tylko do śniadania pozostaniemy w takim składzie. Potem konieczna będzie zmiana bo nasz pan przewodnik nie dopasował się do naszej atmosfery i z Magdą będzie nam dużo przyjemniej. Zaraz na starcie znajdujemy pierwsze zwierzaki, najwięcej jest wszędobylskich impali. Zatrzymujemy się na sesję zdjęciową kudu i niali. Zupełnie niespodziewanie na drodze przed nami wyłania się lew. Dorodny samiec, przekracza drogę przed autem i zmierza przez łąkę do rzeki. Tuż za nim odkrywamy w trawie dwie kolejne lwice, które zapewne też podążają do wodopoju. W tym samym czasie otrzymujemy informacje, że nasi panowie także namierzyli stado lwów. Idziemy póki co łeb w łeb.

Przy drodze wzdłuż rzeki spotykamy kolejne zwierzaki, z daleka widzimy hipcie i krokodyle, po drugiej stronie odkrywamy żyrafy i zebry. Całkiem blisko są nawet bawoły. Co jakiś czas wypatrujemy ptaków kolorowych, drapieżników. Przy śniadaniu wymieniamy wrażenia. Właściwie znad talerza z jajecznicą mamy widok na rzekę Sabi i na łasze piachu wygrzewające się w słońcu hipopotamy i krokodyle. Kraski, dzioborożce, wikłacze tylko czekają aż na naszych talerzach zostawimy okruszki z chleba i bułek. Grasują w naszych talerzach i skaczą po stołach. Przed nami druga część safari. Oczywiście największym marzeniem jest dla nas wypatrzenie lamparta, tylko tego kota brakuje nam w Wielkiej Piątce. Przeczesujemy kolejne kilometry buszu w poszukiwaniu zwierzaków. Raz po raz pojawiają się słonie, nosorożce na horyzoncie, mnóstwo impali. Po krótkiej przerwie na lunch zaczynamy trzecią i ostatnią część naszej przygody. Niestety mimo tego, że jeździliśmy dzisiaj non stop dziewięć godzin nie udało się nam wytropić lamparta. Pocieszeniem były na pewno lwy, pierwsze poranne stado zostało wzmocnione o kolejną parę lwią, którą wypatrzyliśmy wylegującą się przy kamieniach.

Długi to był ale owocny dzień. Kilka kilometrów od parku kwaterujemy się w naszej nowej lodży. Bardzo tu urokliwie. Zapraszamy wszystkich na spróbowanie Amaruli – lokalnego słodkiego likieru z owoców. Chwila przerwy przed kolacją. A potem długi i jak zawsze bardzo sympatyczny wieczór w przemiłym towarzystwie. Mirek w podziękowaniu za piękny dzień oraz spełnienie jego marzenia o pobycie w Parku Krugera zaprasza nas wszystkich na lampkę wina. Siedzimy przy stole długo po kolacji. Poznajemy tajniki lokalnego shota o nazwie spring bok. Jest to likier miętowy w połączeniu z amarulą. Pychota!

Wstawać, wstawać. Dzisiaj zaczęło się od przygód i perypetii z budzeniem. Nas obudzono o godzinę za wcześnie, innych o 15 minut za późno, a jeszcze innych wcale. Jednak my czujni nie zawierzamy tylko hotelom i ustawiamy samodzielnie budziki lub telefony.

Jesteśmy punktualnie na śniadaniu a chwilę potem w autobusie. Ruszamy z zapasem czasu. W telewizji podano, że Swaziland, przez który mamy dzisiaj przejeżdżać strajkuje. Możemy mieć problemy z wjazdem do kraju. Chcemy upewnić się,  że są to tylko niesprawdzone informacje i nic nie stanie nam na przeszkodzie, by szybko i sprawnie dojechać do Hluhluwe.

Granica ze Swazilandem niczym nie różni się od pozostałych małych granic. Musimy wysiąść podstemplować nasze paszporty. Za ścianą mieści się taka sama granica tym razem po stronie Swazilandu. I znowu stemplowanie paszportów. Wreszcie jesteśmy już w Swazilandzie.  Najpierw Artur a potem ja staramy się opowiedzieć kilka najważniejszych informacji o nowym dla nas kraju. Niestety nie ma zbyt wiele okazji by zatrzymać się i rozczęstować nasze cukierki. Wzięlismy ogromny zapas bo ponad 5 kilo słodkości, z reguły przystajemy w szkołach lub przy domach i od razu zbiega się zewsząd mnóstwo dzieci, tym razem mamy dzień wolny od pracy dedykowany wyborom. Dzieciaków niewiele. Za to co jakiś czas przejeżdżając przez maleńkie miejscowości widzimy duże zgromadzenia ludzi stojące w kolejce do urny. Swaziland nie robi na nas większego wrażenia. Jego krajobraz niczym nie różni się od pięknych górzystych widoków w RPA. Za to zastanawia nas fakt niewykorzystania dużych zasobów wody. Przeraża fakt ogromnej liczby osób chorujących na AIDS. W autobusie trwają zażarte dyskusje w rytmie afrykańskich bębnów. Wreszcie docieramy do granicy wyjazdowej. Ponownie musimy przejść przez dwie odprawy najpierw wyjechać ze Swazilandu, potem wjechać do RPA. W drodze do Swazilandu poszło to bardzo zgrabnie, bo przybyliśmy na granicę akurat w trakcie jednego z tutejszych topowych seriali i panie urzędniczki nie chcąc stracić ani chwili stemplowały nasze paszporty bardzo sprawnie. Tym razem jest już po serialu i trwa to odrobinę dłużej.

Dobrze nam znowu w RPA.  Odliczamy kilometry do naszej lodży w pobliżu Parku Hluhluwe. Niestety ni stąd ni zowąd niebo zasnuwa się bardzo gęstymi i ciemnymi chmurami. Nie chce się nam wierzyć, że w Afryce może padać.  Niestety mylimy się. Po dojechaniu na miejsce kwaterujemy się w małych domkach, zamawiamy coś do jedzenia. I wraz z tostami spadają pierwsze krople deszczu.  Staramy się nie myśleć o deszczu, najpierw kanapki. Zbliża się pora wyjazdu na safari. Niestety nadal pada. Nawet Mirek, który do tej pory zawsze buszował po pobliskich drzewach i krzakach nie jest zadowolony, bo z braku słońca zdjęcia nie są najlepsze. Jednak odhaczył w swoim notesie kolejnych 15 gatunków ptaków. Zrezygnowaliśmy z przejazdu otwartymi jeepami i dojechaliśmy do bramy parku naszym autobusem. Liczyłam, że deszcz ustanie. Niestety nadal padało. Pod parkiem stały już dwa jeepy, dostaliśmy kocyki, pelerynki i podzieliliśmy się na dwa pojazdy. Dzisiaj nawet dostały swoje nazwy. W zaufaniu wyciągnęłyśmy od naszych Panów nazwę naszego zespołu. Nie wiadomo czemu zostałyśmy mianowane Kurnikiem, za to w odwecie znalazłyśmy nazwę dla Panów i ich zespołu: gospoda na kółkach. Wierzcie nam zasadnie!

Pojechali i napisali: