Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Indie 14-30.10.2008

Jaipur


19-10-2008

Kończymy pobyt w Forcie Amber spacerem do autobusu. Po drodze do miasta dwa przystanki, jeden przy Pałacu na Wodzie, drugi to Pałac Wiatrów. Krótka przerwa na odpoczynek i ruszamy na zwiedzanie miasta. Upał daje się we znaki. Grzeje niemiłosiernie i do tego ogromna wilgoć. Szukamy cienia by móc słuchać opowieści o niesamowitych kamiennych instrumentach do pomiaru czasu, szerokości i długości geograficznych, które od 18 wieku stanowią jedno z największych kamiennych obserwatoriów na świecie. Przed nami przejście do bramy wiodącej do Pałacu Miejskiego. Niczym po muzeum chodzimy po poszczególnych wnętrzach pałacu oglądając eksponaty z czasów maharadży, zasłużyliśmy na chwilę odpoczynku. Żar leje się z nieba.
Przed nami kolejna wizyta w emporium, tym razem zgłębiać będziemy tajniki tkania dywanów oraz stemplowania tkanin. Podczas pokazu gotowych już wyrobów znowu zostajemy ugoszczeni rumem i czymś do jedzenia. I kolejny raz nasze bagaże grupowe pęcznieją. Mamy już dywany…
Zapada decyzja –kawa!!!! Przejeżdżamy przez całe miasto, aby dotrzeć do jedynego w tym mieście Włocha serwującego włoskie cappuccino i espresso. Było warto. Tęskniliśmy już za prawdziwą kawą i czymś słodkim.
Do kolacji jeszcze chwila. Zostajemy w mieście. Chcemy pochodzić wśród zabytkowych budynków Jaipuru i porozglądać się na lokalnych straganach. Tylko Teresa, Władek i Andrzej wracają do hotelu bezpośrednio po kawie. Reszta będzie walczyć z nachalnymi straganiarzami, naganiaczami i wygórowanymi cenami dla białych turystów.
O umówionej porze spotykamy się przed Pałacem Wiatrów. Musimy teraz tylko znaleźć riksze, które zabrałyby nas do hotelu. Przed nami pierwsze wyzwanie –przechodzimy przez ulicę. Jest to walka na śmierć i życie. Stado rozpędzonych riksz, motorów, rowerów i samochodów ani myśli się zatrzymać, niektórzy z nich nawet nie hamują. I grupa na ulicy nie pomoże. Trzeba umiejętnie manewrować własnymi ruchami, aby wpasować się w wąskie przerwy pomiędzy pojedynczymi pojazdami. Ufff jesteśmy już po drugiej stronie. Teraz tylko musimy znaleźć 6 riksz i wytłumaczyć ich kierowcom dokąd chcemy jechać. Może to być trudne zważywszy że owi panowie nie mówią ani słowa po angielsku, i nie potrafią czytać czyli nic im po naszych wizytówkach hotelowych. Ale jak to w Indiach zawsze zdarzają się niesamowite wypadki. Nagle jak spod ziemi wyrasta przede mną kolega, który wczoraj napastował nas przed sklepem z biżuterią próbując sprzedać swój konkurencyjny towar. Widząc, że potrzebujemy pomocy chętnie angażuję się w łapanie riksz. Spośród 6 kierowców mianuje jednego szefem logistycznym i dokładnie objaśnia mu nasze warunki oraz żądania. To ważne bo po tym jak dotrzemy na miejsce, okaże się, że uzgodniona cena była dla naszych kierowców jednak kwestią otwartą ze wskazaniem na jej nagły wzrost. Dla nas jednak umową pozostała umowa i obstawaliśmy przy własnej wersji. Kolejne riksze z następnymi trzema pasażerami ustawiają się gęsiego na poboczu. Oczywiście zajmują tym samym jeden pas ruchu co powoduje ogromne niezadowolenie ze strony innych uczestników ruchu ulicznego. Trąbią, popiskują, wymachują rękami,…Indie!
Ruszamy. Tłum wydaje się nam nie do przedarcia. Na ulicy kłębi się wszystko co możliwe. Jednak dla naszych kierowców to chleb powszedni. Jedziemy na oślep pędząc jak szaleni. Raz po prawej raz po lewej stronie widzimy naszych kolegów z grupy w ichniejszych rikszach. Wszyscy mamy niezłą zabawę przeciskając się przez wąskie puste miejsca na ulicy. Wreszcie docieramy do naszego hotelu. Nadspodziewanie sprawnie nam to poszło. Zgodnie stwierdzamy przy kolacji, że dzisiejszy dzień choć długi i trudny był bardzo ciekawy. A końcowa jazda rikszami była dla nas najciekawszym i zapewne najbardziej egzotycznym elementem.
Dzisiaj swoje „imieniny”zgłosiły Celina i Marysia. Świętujemy wspólnie. Angażujemy także właściciela naszego hotelu do opowiedzenia nam o zdjęciach, które zdobią ściany naszego hotelu. Poznajemy bardzo żywiołowego Pana, który w dowcipny sposób przekazuje nam historię swojego rodu z duma prezentując nam swoje dzieci, żonę i wnuki.

Pojechali i napisali:

PFR