Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Indie 14-30.10.2008

Varanasi


27-10-2008

Przed odlotem mamy jeszcze chwilę czasu na zakupy i przegląd lokalnych straganów. Nabywamy kolejne drobiazgi i już zostaje nam tylko przejechać na lotnisko. Przelot do Varanasi. Po raz pierwszy lecimy samolotem wewnątrz Indii. Najpierw sprawdzają nas, potem nasze paszporty i bilety, następnie nasze walizki, niektórzy (w tym ja) muszą je otworzyć, potem bilety i karty pokładowe. I to jeszcze nie koniec. Każdy z nas dostał karteczki na bagaż podręczny. Teraz udajemy się do kontroli osobistej. Dwie kolejki, jedna dla pań, druga dla panów, potem na taśmę trafiają bagaże podręczne. Okazuje się, że najważniejsze są właśnie te małe karteczki doczepione do każdej sztuki bagażu podręcznego. Wracamy po pieczątki. Jesteśmy w sli odlotów, bramka jedna, wyjście też jedno i dwa samoloty lecące w tym samym kierunku. Reszta to tylko czysta intuicja, nie ma podanych numerów lotów, nie ma wyświetlaczy z godziną boardingu, tylko intuicyjnie wybieramy sobie odpowiednią kolejkę, okazuje się , że trafną bo wchodzimy na właściwy pokład samolotu. I tak wszystkie te niedogodności są tego warte, gdyby nie samolot to musielibyśmy pokonać odległość 410 kilometrów między Khajuraho a Varanasi naszym autobusem, co średnio trwa około 14 - 16 godzin, a nasz lot zaledwie 45 minut…
Lądujemy prawie o czasie. Bardzo sprawnie odbieramy nasze bagaże i pakujemy się do podstawionego nowego autobusu. Nasz hotel leży w centrum Varanasi. Jest to miejsce dla nas wyjątkowe. Staram się już w autobusie wprowadzić w klimat miasta i opowiedzieć o czekających na nas przeżyciach. Są to jednak doznania tak bardzo indywidualne, że nie wszystko można nawet nazwać. Niektórzy po wprowadzeniu są lekko przestraszeni, inni jeszcze bardziej ciekawi spotkania z Gangesem, stosami kremacyjnymi, paleniem zwłok i wielkim miastem jakim jest Benares.
Do hotelu wpadamy jak po ogień, w chwil kilka jesteśmy gotowi do odjazdu. Rezygnujemy z przejazdu do ghatów naszym autobusem, byłoby to całkowicie niemożliwe ze względu na zapchane ulice miasta. Organizujemy się we dwójki i bierzemy riksze rowerowe. Zmierzch skrada się małymi kroczkami. Na ulicach ścisk i tłok, wszędzie pełno pieszych, mnóstwo riksz rowerowych i motorowych, do tego wozy, rowery, święte krowy, dzieci wraz z rodzicami, otwarte wylewające się ze swym towarem wprost na ulice kramy i sklepiki, lady z owocami i warzywami ciągnięte przez staruszków, psy. Nasze riksze bardzo wprawnie jadą do ghatów, droga zajmie nam trochę czasu. Indie zalewają nas ze wszystkich stron. Myśleliśmy, że Agra będzie na naszej trasie jedynym tak brudnym miastem, nic bardziej mylnego. Varanasi (Benares) jest jeszcze bardziej brudne. Na ulicach, bo chodników prawie nie można wypatrzeć, leżą stosy śmieci, gazety, papiery, krowy rozdrapują usypane na stosy odpadki, psy wyciągają jakieś resztki, widać ślady żutego tu nagminnie czerwonego betelu. Należy patrzeć uważnie pod nogi bo wszędzie leżą pozostałości po przechodzących tutaj krowach i psach. Wreszcie docieramy w pobliże Gangesu. To pierwsze miejsce na trasie, gdzie spotykamy tyle grup turystów. Część z nich podobnie jak my dotarła tu rikszami, inni szli pieszo, jeszcze inni woleli dotrzeć tu w zamkniętych taksówkach. Jesteśmy świetnie przygotowani duchowo na to co nas czeka. Wyposażeni w latarki, skarpetki, zamknięte buty. Wchodzimy przez bramkę na pierwsze schody prowadzące do Gangesu. Po prawej i lewej rzędem siedzi mnóstwo żebrzących osób. Wiele z nich to staruszki, które w drżących rękach trzymają garnuszki na datki. Obok nich wiele kalek i mocno okaleczonych osób. Pod naszymi nogami mnóstwo dzieci, które obłapują nas za nogi prosząc o datki i pomoc. Na chwilę opędziliśmy się od sprzedawców kartek, koralików, kwiatków. Nie mogą wchodzić na święte schody. Ruszamy gęsiego za naszym przewodnikiem. Aby nie zgubić się w tłumie ludzi mamy obstawę zarówno z przodu jak i z tyłu kolumny. Jesteśmy zafascynowani tym co widzimy. Celina nazwie panującą tu atmosferę: gęsta. To bardzo trafne słowo. Na specjalnych niskich łóżko –stołach siedzą już pierwsi pielgrzymi, którzy zarezerwowali sobie miejsca w pierwszym rzędzie na widowisko pudży. Za kilkanaście minut odbędzie się tu rytuał palenia świec oraz wspólnych modłów. Gromadzi się tu coraz więcej osób. My jednak powoli udajemy się w stronę mniej zatłoczonych ghatów. Wiele z nich jest całkiem pustych. Panuje tu już półmrok i cisza oraz spokój. Największą jednak uwagę przykuwają stosy kremacyjne. Są tylko dwa miejsca nad Gangesem, gdzie palone są zwłoki. Jedno z nich to niedawno wybudowane krematorium, drugie to stosy. Zawracamy i wybieramy się do miejsca palenia zwłok. Po drodze mijamy zatłoczone ghaty. Widzimy przede wszystkim pielgrzymów, ale nie brakuje tu także turystów. Wielu z nich w łodziach od strony rzeki ogląda oświetlone ghaty. Powoli mijamy kolejne segmenty. Wszędzie tłoczą się wierni. Należy bardzo uważać, bo gdzieniegdzie jest ślisko i mokro, gdzie indziej brudno. W kątach niewidoczni na pierwszy rzut oka siedzą skuleni ludzie. Część z nich dopiero co wyszła z rzeki, ich ubrania i ciała ociekają z wody. Powoli docieramy na miejsce. Już z daleka widać płonący ogień. Panuje tu całkowity zakaz robienia zdjęć oraz filmowania. Mijamy ułożone w stosy drewno, które sprzedawane na kilogramy posłuży jako materiał do ułożenia stosu. Przeciskamy się wąską uliczką pomiędzy drewnem. Wszędzie panują ciemności, i trzeba uważać gdzie się stąpa. Wchodzimy po schodach na taras jednego z pałaców z widokiem na Ganges. Z góry mamy widok na płonące stosy. Przypominamy sobie podane przeze mnie w autobusie fakty. Wiele rzeczy staje się prostszych do zrozumienia.

Pojechali i napisali: