Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Indie 8-24.11.2008

Orcha, Khajuraho


16-11-2008

Wracamy do hotelu na kolację. Po kolacji - wieczór kulturalny. W ogrodzie przy basenie i ognisku w specjalnym palenisku (jest całkiem chłodno wieczorem, siedzimy w polarach i swetrach) są muzykanci, młody chłopak tańczy. Po kolei porywa nas w tany - choć to naprawdę niełatwe! Potem oglądamy występ połykacza ognia.

Następnego dnia rano ruszamy w dalszą podróż. Niby niedaleko, a jedziemy ok. 6 godzin. Po drodze oglądamy życie codzienne, ciężka prace - głównie kobiet, chude kozy i krowy. Rozmawiamy o obyczajach, zmianach - niektóre artykuły są szokujące!

Po drodze zatrzymujemy się na popas - zaskakująco smaczny. Spotykamy tam grupę z Polski, jadą trasę 23 dniowa.

W Agrze mamy elegancki, 5-gwiazdkowy hotel w centrum miasta. Z tarasu oglądamy Taj Mahal - jedziemy tam jutro rano! W hotelu przestronnie, basen, spa, pyszne jedzonko.

Nazajutrz rano jedziemy do najsłynniejszego obiektu na naszej trasie - Taj Mahal. Opada nas tłum sprzedawców, kupujemy bransolety. Kiedy docieramy do wejścia, nawet nie ma tłoku, aż zaskakujące. Kontrola bezpieczeństwa, i stajemy przed bramą. Informacje, zdjęcia, i wchodzimy do środka. Słońce akurat pięknie oświetla jedną z najpiękniejszych budowli świata. Fotograf robi nam grupowe zdjęcia, potem sesję osobno. Podziwiamy wspaniale założenie i misterne inkrustacje. Naprawdę, Taj Mahal na wszystkich robi wrażenie! Mamy czas na indywidualną kontemplację.

Po Taj jedziemy do Czerwonego Fortu. Stamtąd uwięziony przez syna Szachdżachan spoglądał na grobowiec ukochanej małżonki. Podziwiamy grube mury i misterne rzeźby. Spotykamy kilka polskich grup - jesteśmy tu chyba najliczniej reprezentowaną nacją! Jeszcze grobowiec Akbara w Sikandrze, ale po cudach widzianych rano robi już mniejsze wrażenie. 

Jedziemy na lunch. Jemy na tarasie pod lekkim daszkiem, jest przewiewnie, a kurczak z pieca Tandoori - mięciutki i pyszny! Posileni, oglądamy jak wyrabia się inkrustowane marmury, takie jak w Taj Mahal. Po powrocie do hotelu mamy czas wolny.  

Wieczorem przed naszym hotelem bardzo głośna, wibrująca muzyka wyciąga nas na ulice. To ślub! Jedzie pan młody na koniu, rodzina tańczy, orkiestra dęta gra, a kulisi trzymają na głowie lampiony.

Rano wyruszamy w drogę do Orchy. Niby niedaleko, a droga ciągnie się jak makaron. Po drodze zwiedzamy imponujący fort Gwalior - masywna forteca nie do zdobycia! Podziwiamy wielokilometrowe mury. W środku - indyjscy harcerze robią dużo zamieszania. Zamek z kolorowa ceramika na fasadzie, trochę zniszczony, ale ładny.

Spacerkiem schodzimy do kapliczek dżinistow - spore posagi wykute w skale.

W miesicie oglądamy siedzibę lokalnego króla, wciąż zamieszkałą. Do zwiedzania udostępniony jest XIX wieczny pałac z ważącymi wiele ton żyrandolami w sali przyjęć. Najwięcej emocji wzbudza srebrny pociąg, rozwożący po stole trunki. Jak podnosi się karafkę - staje. Oglądamy zdjęcia z wesel rodzinnych, urządzanych z wielka pompa i masą gości z kręgów VIPowskich. Szkoda, ze wszystko jest tak podniszczone i zakurzone.  

Droga jest fatalna, trzęsie, i do hotelu docieramy o zmierzchu. Hotel bajkowy, parterowy w ogrodzie, z balkoników widok na rzekę. Wszyscy wzdychają - jakby zostać tam jeszcze jedna noc... Niektórzy decydują się na masaż ayurwedyjski. Przyjemnie, ale ... oleiście.

Poranne zwiedzanie Orchy bardzo się nam podoba. Maleńkie miasteczko, dwa wielkie pałace i mnóstwo świątyń. Podziwiamy misternie rzeźbiony, o fantazyjnej architekturze pałac Dżahangira. Wchodzimy na gore - stamtąd piękne widoki. Kobiety w pięknych, kolorowych sari na głowach noszą miski z piaskiem, cos chyba remontują. Całemu pałacowi przydałby się remont generalny! Ale chyba teraz nie ma na pieniędzy w Indiach. Błądzimy wśród wieżyczek i po korytarzach. Potem zwiedzamy drugi pałac, w którym mieszkał lokalny król. Malowidła naścienne zachowały się w kiepskim stanie, ale widać, jaka klasę reprezentują. Dochodzimy jednak do wniosku, ze nie chcielibyśmy tu mieszkać w pałacu...

Potem idziemy przez miasteczko do świątyni. Oglądamy jedna piękna budowle, praktycznie pusta. Za to druga, Kriszny,  pełna jest pielgrzymów. Żeby wejść, musimy poddać się kontroli bezpieczeństwa, i zostawić buty, paski, aparaty, komórki. Za to w środku stajemy oko w oko ze "świętymi mężami" , wiernymi składającymi ofiary, hinduistycznym kapłanem.

Potem mamy czas na pochodzenie po miasteczku. Jest urocze, robimy zdjęcia. Także pielgrzymom, świętym krowa, wymalowanym w paski na twarzy "świętym mężom". Ciekawe, czemu "święte osoby" każą płacić sobie za zrobienie zdjęcia?! W końcu to asceci!

Niektórzy z Orchy zapamiętają głownie toalety - mocne przeżycie!

Ruszamy w dalsza drogę. Trzęsiemy się na dziurach. Nasz hinduski opiekun wyciąga butelkę rumu, i wznosimy toasty. Trochę pomaga przetrwać drogę. Na szczęście to nasz ostatni dzień, kiedy jedziemy dłużej autokarem.

Docieramy do Khajuraho. Juz kiedy wysiadamy, opadają nas chłopcy handlujący książkami - Kamasutra i bardzo naturalistycznymi figurkami. Niektóre nawet ruszają się - erotycznie, bo z tego słynne są świątynie w Khajuraho.

Zwiedzamy kompleks wschodni, głownie świątyń dżinijskich. Przewodnik opowiada nam o dżinizmie. Podziwiamy niewiarygodnie wysoki poziom kamieniarki - w końcu wszystkie te budowle zostały wzniesione w czasach Mieszka I lub Bolesława Chrobrego!

Pojechali i napisali: