Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Kostaryka 20.01-4.02.2009

Dominica - plażowanie i nie tylko


31-01-2009

W drodze powrotnej do hotelu, część z nas decyduje się wysiąść w centrum miasteczka. Dorota i Olek kupują nową walizkę, Czesia i Wiesio także, bo ich torba została całkiem zniszczona na lotnisku. Jak się później okaże obie walizki zostały zakupione w tym samym sklepie, i mało tego, są prócz koloru identyczne.  Jak zgrana grupa to zgrana.  Renata i Sylwek znajdują przytulne miejsce na coś małego do jedzenia i do picia. Ja kuruję się w hotelu po ukąszeniach meszek z dnia poprzedniego. Niestety ślady ukąszeń są na tyle widoczne i dokuczliwe, że korzystam z pomocy lokalnego pogotowia. Na szczęście w samą porę, bo podane leki zaczynają działać bardzo szybko przynosząc mi znaczną ulgę.

Wieczorem spotykamy się jeszcze na plotkach w mini grupkach i przed nami zasłużony odpoczynek po długim dniu.

Dzień zaczynamy od kawy, którą mamy w pokojach. Dzisiaj absolutne święto na wycieczce, pobudka dopiero o 8.30, a wyjazd o 9.00. tego jeszcze nie było. Wracamy raz jeszcze do parku, gdzie dnia poprzedniego oglądaliśmy różne zwierzaki, ptaki i owady. Tym razem jedziemy tam z myślą o kolejnej specjalności Kostaryki, to znaczy wiszących mostach. Pogoda znowu nas zaskakuje, mimo 9.00 w hotelu jest bardzo słonecznie i niebo piękne błękitne. Wystarczy jednak, że odjedziemy od hotelu kilkaset metrów pnąc się w górę i zaczyna siąpić deszczyk, mało tego słońce znika na dobre. Parasol na szczęście jest z nami, wędruje wspólnie na mosty tym razem z Tomkiem rozłożony nad Jego głową bo nie wszyscy pomyśleliśmy o kurtkach przeciwdeszczowych rozochoceni pogodą przy hotelu.

Spacer jest bardzo przyjemny. Mosty zawieszone są na różnych wysokościach, te najwyżej położone pozwalają oglądać las z wysokości 150 metrów. Jest ich w sumie aż 9 i mimo obaw, że będzie to atrakcja na pozór bardzo zbliżona do canopy tour, od pierwszego mostu widzimy znaczną różnicę. Tu możemy rozglądać się na prawo i lewo obserwując to co przed nami i nad nami bez obaw, że wytracimy prędkość. Robimy po raz kolejny mnóstwo zdjęć. Spacer jest o tyle ciekawy, że pomiędzy mostami musimy przejść przez gęsty las deszczowy. A na gałęziach teraz z bardzo bliska uda się nam zrobić zdjęcia dorodnym bromeliom, pięknym lianom i epifitom. Ponad naszymi głowami co jakiś czas śmigają na linach ci, którzy w tym parku zdecydowali się na canopy tour. Nie zazdrościmy pogody, bo deszcz siecze im prosto w oczy, a poza tym, nasze canopy było dużo lepsze. Udziela się nam nastrój wakacyjny, nie ma z nami naszego opiekuna więc przysiadamy na pysznej kawce i sokach owocowych. I oczywiście jak posileni zjedziemy zaledwie kilka metrów okazuje się, że świeci piękne słońce a o deszczu nikt tu nie słyszał. Przejrzeliśmy już Kostarykę i takie nagłe zmiany temperatur ani pogody wcale nas nie dziwią. Cóż należy się zawsze dobrze przygotować. Nasz autobus jest już gotowy do drogi, walizki spakowane do środka. Na pożegnanie z ośrodkiem umieszczonym wewnątrz pięknego zielonego gąszczu drzew i krzewów czatujemy na małpy kapucynki, które regularnie podkarmiane bananami, teraz jakby specjalnie na zamówienie wyszły nas pożegnanie. Przed nami kawał drogi do przejechania.

Ruszamy i od razu po kilku kilometrach musimy się zatrzymać, bo widoki nie pozwalają nam siedzieć spokojnie w autobusie. Kierowca po raz kolejny kiwa głową ze zrozumieniem. Wiem, że jest dumny ze swojego kraju i bardzo go to   cieszy,  kiedy ganiamy od kwiatka do drzewka, od góry do mostku z aparatami stale wzdychając nad pięknem kostarykańskiej przyrody. Tym razem mamy piękny widok na pagórkowatą dolinę i naprawdę nie możemy się napatrzeć.  Ale czas goni więc wsłuchując się w kolejne opowieści Olmana o swoim kraju jedziemy na wybrzeże. Cieszymy się na spotkanie z Pacyfikiem, byliśmy przez jeden dzień trwania naszej wycieczki na Wyspie Tortuga i pamiętamy piękny kolor wody oraz wspaniałe słońce.

Do wody jednak jeszcze kawałek. Póki co podsypiamy, opowiadamy sobie różne podróżnicze historie, przeglądamy zrobione już zdjęcia. Przystanek na krokodyle. I rzeczywiście, wysiadamy z autobusu i nagle zderzamy się ze ścianą gorąca, niczym piec hutniczy.  Temperatura na pewno powyżej 35 stopni.  Maszerujemy pieszo przez most, a ponad nim na łachach piachu gigantyczne stwory. Wielkie dochodzące do zapewne 5 metrów długości krokodyle, a obok pijące wodę z tej samej rzeki bydło. Ale tylko nam się wydaje, że krowy nie wiedzą o czyhającym na nie niebezpieczeństwie po zachowaniu tych zwierzaków widać, że nie przekraczają specjalnej linii odgradzającej ich zdecydowanie od krokodyli.

Chowamy się czem prędzej do autobusu, bo gorąc, za którym dopiero co tak bardzo tęskniliśmy po zaledwie kilku minutach już się nam znudził. Ania jest już bardzo głodna, na szczęście nieopodal zaplanowaliśmy jedzonko. I teraz nastąpi kolejny opis pełen estetycznych i smakowych wrażeń, bo jak po posiłku zgodnie stwierdziła cała grupa Olman i ja zaplanowaliśmy chyba zamach na naszą grupę, chcieliśmy uśmiercić ich zmuszając do przejedzenia. Ale po kolei: zasiadamy przy stolikach z widokiem na ocean, piękny widok i za chwilę wybieramy sobie coś do jedzenia. Najpierw przystawki pyszne ceviche tym razem po raz pierwszy z merlina, inna opcja to zupa z owoców morza, ale jakich, w zupie jak się okaże jest naprawdę pół oceanu, pięknie podana ze szczypcami homarów, całymi krewetkami smakuje naprawdę wybornie. Są i tacy, którzy wybierają sałatkę z sercami z palm, tu raczej należałoby powiedzieć wielką sałatę, bo sam talerz zajmuje pół stołu i śmiało starczyłby dla osób przynajmniej 4. Zajadamy się i właściwie większość z nas już po pierwszym rozdaniu jest nasycona. Ale jak po takim wstępie odmówić sobie kolejnych smakołyków. Nie żałują ci, którzy zdecydowali się na grillowana rybkę. Mamy też opcję z czosnkiem. Porcje nadal gigantyczne. Jako opcja do wyboru krewetki na masełku albo panierowane, obie wersje przepyszne. Jest jeszcze ryż z owocami morza i kałamarnice. Wspaniałe. Nie możemy się nachwalić kunsztu kucharza.

Popijamy to sokami z przecieru własnej roboty rozpoznając dla nas nowe smaki egzotycznych owoców. Na wykończenie oczywiście posiłku ale i nas desery. Wielkie porcje sałatki owocowej, lodów i niektórzy znajdą jeszcze ciut miejsca na kawę. Wytaczamy się na plażę by zrobić zdjęcia. Postękujemy, kiwamy się na boki i już tęsknimy za takim jedzeniem. Było boskie!

Zaledwie dwie godziny dzielą nas od Dominical,, gdzie mamy nasz następny nocleg. Mimo, że dzisiaj mamy nasz najdłuższy przejazd na naszej trasie, to wcale nie jest on uciążliwy, odległości są niewielkie, kraj mały, a droga mija w bardzo sympatycznej atmosferze.

Docieramy do hotelu Villa Romantica już po zmierzchu. Kwaterujemy się w pokojach i ponieważ jest bardzo parno i duszno część z nas od razu wskakuje do basenu, inni najpierw schładzają się od środka. Beata i Boguś dostali pokój blisko stołówki i przez chwilę walczymy o zamianę, niestety nie bardzo jest jak negocjować, bo hotel jest obłożony do ostatniego miejsca, ale obiecuję, że w następnym dostaną dużo lepsze warunki na trzy noce.

Siedzimy do późna w hotelowym lobby przy lokalnych trunkach. Niektórzy przeszukali swoje walizki i znaleźli jeszcze zapasy na tzw. czarną godzinę. Około północy towarzystwo rozchodzi się do łóżek.

A już jutro piękny dzień, bo zaczynamy plażowanie. Oczywiście nie ma mowy o biernym lenistwie ot tak wprost na plaży, i dlatego najpierw autobusikiem wyjeżdżamy za miasto, by pieszo wejść do Parku Narodowego Manuel Antonio. Najpierw maszerujemy przez las słysząc fale by potem ujrzeć wspaniałe widoki. Jest bosko, jeśli raj to pewnie tutaj. Miejsce to słynie z najbardziej urokliwych plaż w całej Kostaryce. Biały piasek, piękna woda w kolorze błękitu i do tego schodzący aż do samej plaży las deszczowy. To wszystko tworzy niepowtarzalną kompozycję kolorów. Korzystając z tego, że jest dość wcześnie i nie ma jeszcze zbyt wiele osób, robimy czas na sesję zdjęciową.

Wyszukujemy wśród koron drzew mnóstwo ptaków, małp, nawet jednego leniwca zwiniętego w kłębek. Po piasku za to ucieka przed nami mnóstwo maleńkich krabów.

Woda bardzo ciepła i w sam raz do kąpieli. Moczymy się delektując słońcem i pięknymi widokami. Wybieramy się na spacer na drugą plażę. W cieniu zostawiliśmy nasze torby i plecaki i to jest nasza baza. Około południa temperatury stają się nie do wytrzymania, a i osób coraz więcej. A my teraz zbieramy się do odmarszu. Po drodze napotykamy jeszcze iguany i legwany, pelikany i kapucynki. I znowu zdjęcia.

Z hotelu wyruszamy zaledwie 100 kilometrów dalej do miejscowości Dominical. Wcześniej znowu w bardzo urokliwym miejscu zatrzymujemy się na obiad. Po jednej stronie mamy widok na ocean, w czasie naszego posiłku będziemy świadkami przypływu, i kamienie oraz skały, które obfotografowaliśmy na samym początku giną teraz pod wodą i mamy zupełnie inny widok. Po drugiej stronie za to zatoczka i równie piękne widoki. Dzisiaj wyjątkowo sportowy dzień, w Chorwacji właśnie zaczął się mecz naszych piłkarzy ręcznych o finał. Mamy relacje prawie na żywo z trzech różnych źródeł. Na przemian padają wyniki i komentarze kibiców w Polsce, którzy ślą nam smsy. Smutno nam kiedy ostatecznie wszystkie źródła pozbawiają nas złudzeń informując o porażce. O 17 grać będzie tutaj drużyna Kostaryki  z Salwadorem. Czyli z jednych emocji sportowych przełączamy się na drugie, także w Kostaryce piłka nożna to najbardziej popularny sport, a walka o finał bardzo blisko. W przeciwieństwie do naszej drużyny, Kostarykańczycy mieli więcej szczęścia i weszli do finału w którym zmierzą się z Panamą.

Pojechali i napisali: