Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Kostaryka 20.01-4.02.2009

Rio Celeste i wodospad


28-01-2009

Spotykamy się grubo przed zaplanowaną pobudką na naszych tarasikach. Pogoda super, mimo wczesnej pory piękne słońce i przede wszystkim widoki. Nasz upragniony wulkan odsłonięty w całości. Widać nawet opary dymu unoszące się z krateru. Na trasach po kolei wszyscy. Robimy zdjęcia i teraz wierzymy na słowo, że ten wulkan naprawdę tu jest. Na dole szybkie śniadanie i jesteśmy gotowi do drogi. Pytam naszego lokalnego przewodnika o kolor wody w rzece do której jedziemy. Widać, że ukrywa prawdę, kiedy go gnębię potwierdza, że wczoraj był kolor: kawowy. A dzisiejsza wycieczka prowadzi do Rio Celeste – unikatowego zjawiska, gdzie wypływająca woda z wulkanu barwi dzięki zawartym w nim minerałom na atramentowy kolor. Trudno program należy realizować zapada hasło: jedziemy.

Po drodze malownicze scenerie. Parasol Magdy podróżuje z nami i naprawdę słońce na niebie. Przesuwamy się jeszcze bardziej na północ w okolice Wulkanu Tenerio. Po drodze więcej słońca niż chmur, choć i teraz od czasu do czasu przejeżdżamy przez gęste chmury i wtedy popaduje. Okolica bardzo inna od tego ci widzieliśmy wcześniej. Mnóstwo tu upraw ananasów. Zatrzymujemy się przy jednym z zakładów segregujących te owoce. Olman opowiada o stercie owoców wyrzuconej przed budynek, że to takie małe odrzuty, których nie przyjęto na eksport. Wylegamy gromadnie na zdjęcia. I nagle ktoś rzuca hasło aby spróbować tych odpadów. Olman natychmiast organizuje maczetę i nasz przewodnik wprawnie oprawia pierwszego ananasa. Już na sam widok ile soku wycieka z owocu cieknie nam ślina z ust. Chwytamy po kawałku i mało! Więc będzie owoc kolejny i kolejny. Każdy znalazł tu coś dla siebie. Tomek uroczo obgryza serce ananasa, które jest lekko twarde ale bardzo słodkie. Na odchodne dostajemy jeszcze kilka dorodnych owoców na potem i odjeżdżamy. Gościnność Kostarykańczyków jest ujmująca. Droga zaczyna piąć się w górę. Nasz autobus wprawnie pokonuje wertepy i kamienie. Jesteśmy już u celu. Tu pogoda piękna. Zostawiamy nasze bagaże podręczne w autobusie. Część z nas ubiera kalosze. Inni decydują się na spacer w sandałach górskich, jeszcze inni wybierają buty trekkingowe a część zostawia sobie buty do pływania. Każdy pomysł był trafny, bo ścieżka jest błotnista i to bardzo, mokra i śliska. Ruszamy. Przed nami ok. 1,5 godziny drogi do pierwszej atrakcji: wodospadu i niebieskiej rzeki Celeste. Najpierw musimy nauczyć się manewrować bezpiecznie w błocku. Póki co rozjeżdżają się nam nogi i nie bardzo wiemy jak przejść przez tę maź bezpiecznie. Ale po kilkuset metrach mamy mocny grunt pod nogami i nie straszne nam żadne błocko, już wiemy, że po tej wycieczce pójdziemy calusieńcy do prania. Wyjścia nie ma. Po drodze oglądamy ciekawe rośliny dowiadując się o ich interesujących właściwościach. Nasłuchujemy ćwierku ptaków i podglądamy pojedyncze piękne kwiaty.  Po mniej więcej godzinie docieramy do miejsca, gdzie rozwidlają się drogi. Decydujemy się na wodospad. Przed nami 450 metrów do przejścia. Droga staje się ciut trudniejsza. Mamy sporo konarów, miękkie rozpadliny, strumyczki. Ale dzielnie docieramy wszyscy na miejsce. Już słychać szum wody. Przez gęstą roślinność przebija co jakiś czas błękitny kolor wody w rzece.

Pierwsi z nas już widzą wodospad tryskający ogromem błękitnej wody. Pod nim niebiańska laguna. Każdemu z nas miejsce bardzo się podoba. Kamienie szalenie śliskie a brak tu jakiegoś miejsca, żeby na chwilę się rozłożyć. Bogusiowi osuwa się noga i wpada jedną nogą do rzeki. Nic się nie stało. Woda nie za bardzo zimna. Czas na kąpiel. Oczywiście nie brakuje chętnych. Pierwsi odważni już ostrożnie maszerują po dnie uważając na kamienie. Ja czuwam nad zdjęciami i przesuwając się do najlepszego miejsca, skąd mam pełen widok na kąpiących się też wpadam do rzeki. Niestety ze wszystkim. Moja torba z obiektywem pływa teraz w wodach Rio Celeste a ja z aparatem w górze staram się przytrzymać kamieni. Na pomoc dosłownie rzuca się do wody Czesia, która mocno trzyma mnie za rękę i nie pozwala odpłynąć. Sytuacja choć może wyglądała na groźną, wcale taka nie była. Sprzęt uratowany i działa co najważniejsze. A ja musze się tylko wysuszyć. Teraz już nie mam wyjścia  i też muszę wejść do wody. Olek i Tomek próbują zmagać się z prądem i dzielnie walczą pływając pod prąd. Woda super, miejsce bardzo atrakcyjne, i nadal bardzo dzikie. Poza tym nie ma tu nikogo prócz nas. Po kąpieli czas na dalszą wędrówkę i mógłby ktoś pomyśleć, że po męczącym pierwszym odcinku ktoś się podda. Absolutnie na pytanie czy wracamy czy idziemy dalej do wód termalnych wszyscy jednogłośnie wybrali drugą opcję. Nasze kalosze są już upaćkane po kolana, błota jeszcze więcej, nie przebraliśmy się nawet i teraz w bardzo komicznych strojach pół plażowych - pół safari maszerujemy do wód termalnych. Na przodzie Sylwek w kaloszach z kamerą i w pięknej białej koszuli lnianej – dla nas znak rozpoznawczy gdzie należy iść. Potem ścisła czołówka też w kaloszach umorusanych po kolana: Celina i Marysia. Potem mamy podzielone i wymieszane rodziny: Dorota, Magda, w tyle Ania i Tomek, a na samym końcu Olek, i tu już opcje butów bardzo różniste:  w kaloszach tylko Olek, nasza Trójka w butach wodnych -  zamienionych chwilowo na błotniste, Dorota z trekingowych przeszła teraz na wodne. Mamy pełen przegląd. Dalej mamy Renatę, która bardzo wprawnie przemierza ścieżkę w kaloszach. Dziunia też zdecydowała się na kalosze, które pięknie komponują się z Jej strojem i pareo. Ja oczywiście też kalosze. A Beata i Boguś tylko sandały górskie. I wszystkim nam idzie się tak samo dobrze. Co ważne parasol Magdy przyjął teraz chwilowo rolę kijka do podpierania ale wędruje z nami. I pogoda naprawdę rewelacyjna. Świeci słońce i pięknie komponuje się z gęstwiną liści nad nami. Docieramy do źródeł. Są to naturalne baseny z kamieni z bardzo ciepłą wodą. Oczywiście pachnie tu siarkowodorem, ale woda za to taka aksamitna. I choć na dole przy wodospadzie nie wszyscy skorzystali z kąpieli, tu już nikt nie ma wątpliwości, że trzeba wejść do wody. Jest jednak grupa niestrudzonych w boju, która decyduje się na jeszcze dłuższą trasę i maszeruje dzielnie do niebieskiej laguny. Marysia, Celina, Wiesiek i ja ruszamy w dalszą drogę. Ku naszym oczom wyłaniają się coraz to bardziej atrakcyjne zakamarki. Piękny kolor w rzece staje się coraz bardziej intensywny.  Idziemy i idziemy, po drodze mała kładka z kłody drzewa, potem mały mostek. Widoki prześliczne. Jest mały basen z bąblującą wodą. To jeszcze nie koniec, bo dalej widnieje drogowskaz do niebieskiej laguny. I jest piękny kolor wody i miejsce. Wiesiek od razu wskakuje do wody i to bardzo stylowo. Celina I Marysia jak zwykle nagle w środku dżungli i na końcu świata wyjmują ze swojego plecaczka mały odkażacz. Woda pięknie komponuje się z zielenią roślin wokół. Nie jesteśmy sami, w nasze ślady poszli Beta i Boguś i teraz oni równie jak my zachwycają się kolorem wody. Bogusiowi nie trzeba dwa razy powtarzać, że można tu pływać – On też wskakuje do wody. Miejsce piękne, ale wredne bo tną nas meszki i komary. Po sesji i wzmocnieniu postanawiamy wracać.

Spotykamy się przy gorących źródłach, ekipa nie kwapi się do szybkiego powrotu, czas jednak nas ponagla. I to była świetna decyzja. Jak tylko doszliśmy do miejsca zakończenia wycieczki, obmyliśmy nasze nogi i buty, lunęło jak z cebra, nie do wiary ile mieliśmy szczęścia. Jesteśmy ciut zmęczeni ale bardzo zadowoleni. I przede wszystkim mieliśmy farta z kolorem wody. Padający tu deszcz jest w stanie pokrzyżować plany, ale nie nam. Na obiad dziś kurczak z ryżem, a właściwie jak się okazało ryż z kurczakiem mało rozpoznawalnym jako kurczak ale to tylko trzy porcje. Zdecydowana większość po raz kolejny obstawiła rybę i to był świetny wybór. Dostajemy tym razem tilapię w całości i jest pyszna. Na deser wspaniały delikates: nasze ananasy – odrzutki. Bardzo słodkie. Czas na powrót. Mimo tego, iż zapowiadano sjestę wszyscy bardzo ożywieni prowadzą dyskusje. Zatrzymujemy się na zdjęcie pięknych kwiatów, potem plantacji ananasów i wreszcie chatki z dachem z liści. A teraz już droga do Fortuny. W pięknym słońcu co ważne.

Pojechali i napisali:

PFR