Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Kostaryka 20.01-4.02.2009

Tortuguero, wizyta w parku narodowym


24-01-2009

Nie może się obyć jednak bez przygód. Na jednym z przełomów ponton Cracovia tak wpłynął do rzeki, że ustawiony bokiem najechał na kamień i niestety wybił się mocno, a z nim siedzące akurat po tej stronie łódki Dorota i Ania, które niestety wpadły do wody. Akcja ratunkowa i jesteśmy w komplecie. Krótka chwila w zacisznym miejscu przy kanionie na pływanie w rzece. Korzysta Wiesiek, który wskakuje wprost do rzeki.  Godzina za nami, przed nami drugi etap. Miny uśmiechnięte i zadowolone. Doszliśmy do wprawy i opanowaliśmy wiosłowanie, w nagrodę nasi chłopcy uczą nas jak robić młynek i tym samym utrudniają naszą podróż bo nasze łódki pokonując teraz długie przełomy tańczą jak na karuzeli. Oczywiście ku naszej ogromnej uciesze. Chyba zbliżamy się do końca, bo rzeka mocno się poszerzyła, nad nami most a skądś dochodzi zapach ogniska i pewnie naszego obiadu. Zgodnie stwierdziliśmy, że był to naprawdę piękny rafting i szkoda, że już się skończył. Nie możemy odżałować widoków, które zostaną tylko w naszej pamięci, bo niestety nie było można zabrać ze sobą aparatów ani kamer a nie mieliśmy nikogo, kto dobrowolnie by zrezygnował z raftingu i zechciał nas fotografować. Właściwie to jutro też byśmy mogli powtórzyć tę zabawę.

A teraz póki co zasłużony obiad, wygłodnieliśmy podczas podróży. I dalej w drogę. Udajemy się na nocleg do Tortuguero – maleńkiej miejscowości na północy kraju, leżącej nad Morzem Karaibskim a słynnej przede wszystkim z założonego tu Parku Narodowego i specjalnej inicjatywie ochrony żółwi, które w okresie od lipca do października na tutejszych plażach składają jaja. I choć żółwie pewnie nie zobaczymy, to spędzimy dwie noce w dżungli, w małych drewnianych domkach w pięknym ośrodku nad samym kanałem w otoczeniu dzikiej roślinności. Mamy tu duży basen i mnóstwo okazji do pięknych zdjęć. Zanim jednak hotel, to musimy dojechać do rzeki Suerte (Szczęście)  i  łodzią dopłynąć do celu. Z asfaltu zjeżdżamy na piach i szutry, trzęsie nami trochę, ale wliczone zostało to w dziki teren do którego się udajemy. Przejeżdżamy mijając wielkie plantacje ananasów i bananów.  Akurat na naszej drodze jest taśma, która przewozi całe kiście bananów do wnętrza plantacji. Wysiadamy na reporterskie zdjęcia.  Jesteśmy na miejscu. Wysiadamy z busa z naszymi bagażami podręcznymi, za nimi przekładamy do łodzi walizy i jesteśmy gotowi do drogi. Z szumem wiatru pomiędzy włosami mkniemy przez kanały do hotelu. Wokół nas piękne wielkie drzewa, rozłożyste palmy, gigantyczne bambusy. Bawi nas ta droga i mamy naprawdę iście wodny dzień. Dobijamy na miejsce, kwaterujemy się i niektórzy z nas wskoczą jeszcze do basenu. Reszta krąży po terenie hotelu w poszukiwaniu gigantycznych żab, wielkich kwiatów i ptaków w gałęziach drzew. Wszyscy mamy mnóstwo frajdy. Kolacja i po kolacji udajemy się raz jeszcze łodzią nocą do kanałów. Wybieramy jeden nie całkiem daleko id naszego hotelu. Wąska rzeczka wprowadza nas w gąszcz bardzo wysokich drzew, które prawie już całkowicie zarosły drogę tworząc coś na kształt tunelu. Nad nami bardzo rozgwieżdżone niebo. Jest zupełnie głucho i ciemno. Wsłuchujemy się w dźwięki dżungli. Wszystko wokół gra, ćwierka, kwili, wyje, gdzieniegdzie spadają liście budząc  u nas oczywiście ciekawość i może trochę lęku. Wyobraźnia pracuje, czujemy się jak w filmie Jurassic Park albo podążamy drogą wraz z Indiana Jonesem.  I znowu nasz wieczorek zapoznawczy legnie w gruzach. Po całym dniu pełnym przygód nikomu nie chcę się jeszcze biesiadować. Rozchodzimy się do domków. No może z małymi wyjątkami, niektórzy z nas znaleźli jeszcze ciut ochoty na kieliszek wina albo dobra kawę. Jutro cały dzień z dala od cywilizacji bez telefonów, internetu i hałasu.

Czas na spanie. Wraz z ostatnimi lampkami, które gasimy w naszych domkach na blaszane dachy spadają pierwsze wielkie krople deszczu. Za nimi kolejne, jeszcze słychać je pojedynczo, potem krople zamieniają się w jedną wielką rzekę, która z wielką siłą i wielkim łoskotem spada na dachy domków. A dopiero co nasze panie miały życzenie przeżyć tutaj ulewny deszcz. Zmniejsza się duchota, za oknami leje jak z cebra. Niektórych ten dźwięk usypia, innym nie pozwala zasnąć. Umawiamy się na pobudkę o 5.30. Zamierzamy wybrać się łódkami na podglądanie ptaków i budzącej się do życia dżungli. Niebo się przejaśnia, wstaje nowy dzień. Niestety deszcz nadal pada. Po kilku minutach sytuacja się poprawia, nadal wprawdzie kapie deszcz na dach ale jak się okazuje to już tylko woda z gałęzi, która strząsana przez wiatr moczy domki.  A nad rzeką już świeci słońce. Niestety duch w grupie przysnął i tylko kilkoro z nas było w pełnej gotowości startowej. Deszcz  pokrzyżował nam plany tylko na chwilę. W oczekiwaniu na resztę grupy i śniadanie wybraliśmy się na pierwszą poranną kawę. O 8.00 dotarli do nas pozostali. Jak się okazało, wszyscy otworzyli po jednym oku o 6.00, ale słysząc głuche dudnienie deszczu i sporo wody spadającej za oknami zdecydowali się pospać sobie dłużej. Czas przy śniadaniu zajmują nam motyle, kolibry, kolorowe kwiaty, nawet jeden bazyliszek. Robimy zdjęcia i uzgadniamy nowy termin wyjazdu łodzią na zwiedzanie kanałów. Wsiadamy do naszej łódki i jedziemy do Parku Narodowego. Tu uiszczamy opłatę i odbieramy naszego przewodnika. Rzeczywiście jest nam potrzebny, sami nie jesteśmy w stanie wypatrzeć zlewających się z zielonymi liśćmi legwanami, jaszczurkami, ptakami i małpami. Płyniemy zatrzymując się co jakiś czas przy kolejnym okazie. Mamy na tyle szczęścia, że udaje się nam nawet wypatrzeć kajmana w wodzie. Oczywiście mamy mnóstwo śmiechu, ponieważ lokalne zwierzaki tak dobrze przystosowały się kolorystycznie do otoczenia, że odróżnienie ich od jednokolorowego tła okazuje się nader trudne.

Szaleństwo fotograficzne trwa na całego. Czas na powrót do naszych pokoi. Chwila przerwy, żebyśmy mogli ubrać kalosze i przed nami spacer po dżungli. Część z nas wybiera basen i odpoczywa z książką pod parasolem. My jednak nie odpuszczamy i wraz z Marysią, Czesią, Dorotą, Celiną, Olkiem i Wiesiem wybieramy się na godzinny spacer po gąszczu. Błocko niesamowite. Obawiamy się, że mimo wysokich kaloszy kałuże są na tyle głębokie, że woda może się nam przelać górą. Na szczęście są to tylko niesłuszne obawy. Już na samym wejściu na ścieżkę wokół gałęzi dostrzegamy owiniętego węża. Z dużą rezerwą ale każdy z nas robi mu zdjęcia i go filmuje. Jak się okazuje, wcale nie jest to takie łatwe by dostrzec węża tak blisko szlaku turystycznego. Oczywiście wokół nas pojawia się coraz więcej motyli, które wykorzystują słońce przebijające się przez gęste korony drzew. Nad nami nagle rozlega się głośny ryk, ciekawi zadzieramy głowy i dostrzegamy czarne cielsko wyjców. Małpy te robią tu sporo zamieszania.  Ale obok mamy jeszcze małpy kapucynki. Nieopodal widać tukany, ścieżka prowadzi nad brzeg Morza Karaibskiego. Rzucamy okiem na szerokie i puste czarne powulkaniczne plaże. Wracamy do hotelu na coś słodkiego i obiad. Chwila na sjestę i ruszamy do miasteczka. Tortuguero to miejsce znane przede wszystkim z ochrony żółwi zielonych i skórzastych. Mini muzeum przedstawia historię instytutu ochrony żółwi i zakreśla cały projekt. Najpierw spacerujemy nad morze, by tym, którzy z nami nie byli na spacerze pokazać plażę. Potem idziemy do centrum. To oczywiście tylko kilka domków ustawionych w jednym rzędzie, ale sporo tu turystów i znajdujemy nawet małą kawiarnię z widokiem na kanały z bardzo dobrą kawą i ciastkami. Leniwe popołudnie. Kawa działa dobroczynnie na nasz nastrój i chwilowe zmęczenie temperaturą i ciśnieniem. Czas wracać. Niebo zaczyna się powoli wybarwiać na zachód słońca. Mieliśmy w planach wybrać się na wzgórze, ale ponieważ wejście nie należy do najłatwiejszych, rząd jakiś czas temu w trosce o bezpieczeństwo turystów zabronił wchodzenia na najwyższy punkt w okolicy. Znajdujemy jednak inną alternatywę. I za chwil kilka ponownie jesteśmy na przystani, tym razem chętni na spontaniczny wyjazd do pobliskiego hotelu by podejrzeć żabki, które należą do jednej z najbardziej charakterystycznych wizytówek Kostaryki. Łapiemy w recepcji pana, który prowadzi nas do ranarium – miejsca gdzie na wolności żyją żabki i szuka dla nas przynajmniej jednego okazu. I jest…piękna mała zielona żabka z czerwonymi oczami.

Oczywiście rozochoceni jednym okazem spodziewamy się wielu kolejnych. Szukanie nie jest jednak takie proste, gdyż małe żabki nie dość, że zlewają się z otoczeniem to są typowymi żyjątkami aktywnymi w nocy, a tu dzień dopiero chyli się ku zachodowi. Ale szczęście nam sprzyja, bo mamy jeszcze jedną żabkę. Wracamy do naszego hotelu po sesji przy zachodzącym słońcu nad morzem. Zaraz kolacja. Zanim jednak pojemy biesiadujemy w barze nad kolorowymi drinkami. Po kolacji bawimy się w mniejszych grupkach na tarasach naszych pokoi. Już zgodnie z tradycją zaczynają spadać pierwsze wielkie krople deszczu. Nie robi to na nas żadnego wrażenia, bo nauczeni doświadczeniem z dnia poprzedniego wiemy, że deszcz przestaje padać ok. 6.00 nad ranem. Dlatego bezpiecznie ustalamy godzinę zbiórki dnia następnego dopiero o 6.30, idziemy na kajaki. Ale wiatr smaga liście palm nad domkami, spadają z wielkim hukiem pierwsze orzechy kokosowe, które z łomotem walą o dach naszych domków. Robi się zdecydowanie chłodniej i leje już na całego. Budzimy się gotowi do pływania kajakami po kanałach. Zerkam na prawo i lewo i widzę, że w pobliskich domkach świeci się lampka, to znak, że trwają przygotowania do wypłynięcia. Nie pada. To tylko złudzenie, bo w momencie kiedy otwierają się pierwsze drzwi i gotowi do wyjścia chcemy zmierzać na molo, spadają na nowo pierwsze krople. Szybko mija okres pojedynczego deszczyku i za chwilę leje jak z cebra. Dziunia i Wiesiek cofają się do domku, Dorota i Olek piją na tarasie kawkę. Maria i Celina kiwają z tarasu. Zmieniamy plany i wybieramy się wspólnie brodząc po kostki w rwącej deszczówce na kawę. Pozostali nasi koledzy jeszcze drzemią. Nikogo więcej nie widać.

Pojechali i napisali: