Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Japonia 26.03-10.04.2009

Zwiedzanie Tokio, Kamakury, Yokohamy, Nikko, wodospad Ryazu


30-03-2009

Spotykamy się w recepcji i wybieramy na całodzienne zwiedzanie Tokio. Większość z nas zasnęła wczorajszej nocy natychmiast, natomiast niewielu z nas dospało do rana. Znowu walczymy z czasem. Mamy tutaj sobotni poranek, rześko i trochę wieje. Spodziewaliśmy się bardziej wiosennych temperatur, ale zgodnie z zapowiedziami popołudniem powinno nawet pokazać się słońce. Idziemy znowu do metra. Przejeżdżamy tylko kawałek by rozpocząć zwiedzanie od Ogrodu Shinjuku. Od stacji metra musimy dojść wąskimi i prawie pustymi uliczkami do bramy głównej. A tu aż roi się od ludzi. Kwitnące wiśnie, mimo tego, że jeszcze nie wszystkie drzewa oblały się kwieciem działają jak magnes. Ogród jest ulubionym miejscem miejscowych. Jesteśmy jedynymi gaijinami, którzy odkryli to miejsce. Wybieramy trasę kwitnących wiśni, która wiedzie aż do ogrodu japońskiego. Pod drzewami na rozłożonych kawałkach niebieskiej folii piknik. Wiele rodzin mimo oficjalnego zakazu biesiadowania w ogrodzie, wyraźnie planuje zostać tu dłużej i wspólnie z rodziną lub przyjaciółmi wybrało właśnie to miejsce na relaks w weekend. Ku naszej uciesze odkrywamy w drodze do wyjścia kwitnącą wierzbę i akację. Ale to nie kwiaty stają się dla nas powodem radości, krzew obstawiony jest przez kilkanaście statywów, na nich super sprzęt i w akacje wycelowanych jest kilkanaście obiektywów. Obok oczywiście fotografujący Japończycy, którzy ze spokojem i zadumą celują w kolejne kwiatki nie zważając na coraz większe zainteresowanie sobą pozostałych turystów. Wracamy do metra i przejeżdżamy w stronę Ginzy. To główne centrum handlowe. Od wyjścia z metra witają nas stylowe wieżowce i mnóstwo bardzo znanych marek. Z ciekawości wchodzimy do jednego ze sklepów spożywczych. Nie możemy się napatrzeć na pięknie pakowane owoce, warzywa. Zaglądamy do działu z sushi. Obok na tackach zestawy obiadowo-lunchowe. Zachwyca nas także wielością wyboru sekcja ze słodyczami. Zgłodnieliśmy – czas na lunch. Zanim jednak dotrzemy do restauracji trochę się pogubimy. Na szczęście, ruch uliczny został już wstrzymany, bo właśnie wybiło południe i od teraz do wieczora Ginza zamienia się w główny deptak i tłumy ruszają na zakupy. Łapiemy chciwie promyki słońca, robi się nam dużo cieplej. 
Lunch w typowo japońskim stylu. Jednych to cieszy, innym rzedną miny. Na maleńkich talerzykach i w maleńkich miseczkach podane nam zostaną kawałeczki marynowanych warzyw, mamy owoce morza, jest oczywiście ryż. Do tego zupa z makaronem. Na powitanie kieliszek wina śliwkowego – tutejszego specjału. Pierwsze spotkanie z kuchnią japońską przebiega pomyślnie. Ale wielu z nas już wie, że nie jest to ich ulubiona kuchnia. 
Czas na kaligrafię. Wybieramy się na prelekcję o kaligrafii. Pani mistrzyni kreśli siedząc na matach kilka słów, a Jej Koleżanka piękną angielszczyzną opowiada o sensie i istocie kaligrafii. Niektórzy z nas korzystają, że po kilku godzinach maszerowania po ulicach Tokio i jazdy metrem jest okazja aby usiąść i zapadając się w miękkich ławeczkach przymknąć oko. Jednak nie na długo, ponieważ po mini wykładzie przychodzi kolej na nas. Dostajemy fartuszki i mamy przygotowane miejsca do kaligrafowania. Nauczymy się trzech słów: miłość, kwiat i kwitnienie wiśni. Wszystkim sprawia to dużo frajdy. Nasze dzieła jako początkujących zostaną zapakowane. My dostaniemy w prezencie mini obrazki oraz origami: żurawia na szczęście. 
Po raz kolejny mamy imiona nasze zapisane po japońsku. Dzisiaj rano zostaliśmy udekorowani identyfikatorami z naszymi imionami na tle kwitnących wiśni. Coco dzielnie poradziła sobie z imionami. Miała oczywiście małe problemy z najdłuższymi z nich, jednak każdy bezbłędnie odebrał swój identyfikator. 
Po Ginzie czas na Akihibarę, znane bardzo miasteczko sprzedające elektronikę. Tłoczno tu bardzo, sklepy nawołują kolorowymi neonami i zachęcającymi do zakupów reklamami. Na chodniku ciasno i głośno, bo przed sklepami naganiacze, którzy przez mikrofon i z muzyką, i to głośną w tle, nakłaniają do zakupów. I znowu się gubimy. Ale tylko na chwilę. Metro mamy już prawie opanowane, dokładnie pamiętamy, że odbijamy karty, stajemy grzecznie po lewej stronie schodów ruchomych, do metra wchodzimy ustąpiwszy miejsca najpierw wysiadającym, potem ustawiając się w kolejce wchodzimy my. Naprawdę jako gaijini sprawujemy się bardzo poprawnie. A codziennie poznajemy bardzo wiele innych nakazów i zakazów oraz ciekawostek o Japonii. Zdecydowanie podobają się nam podgrzewane deski sedesowe, z natryskami w toalecie, opcją muzyki albo wybranych dźwięków podczas spuszczania wody mamy jeszcze niewielkie problemy, ale poznajemy różne rozwiązania. Zosia i Zbyszek odkryli przy optyku rewelacyjny sposób na czyszczenie okularów, które należy tylko włożyć do specjalnych umieszczonych przy wejściu przegródek. To też nam się podoba. Nie możemy się przyzwyczaić, że śmieci należy nosić ze sobą, aż do momentu kiedy natkniemy się  na kosz. Czekamy na kolejne niespodzianki i różnice. 
A teraz czas na Park Ueno. I tu zdecydowanie więcej drzew już w pełni kwitnących. Nas prócz drzew wiśni interesują sami Japończycy, którzy zajęli tutaj właściwie każdy metr ziemi pod kwitnącymi wiśniami. Na dobrze nam już znanych niebieskich foliach rozłożonych wprost na ziemi piknik w całej okazałości. Mnóstwo rodzin oraz grup znajomych zasiada przy kartonach odwróconych do góry nogami a służącymi teraz jako niskie stoły i zajada się różnymi smakołykami. Leje się tu sake. Muzyka, gwar, śmiech. Główna aleja niemożliwie zapchana, jeden wielki strumień ludzi płynących pod wiśniami. A do tego mamy słońce i humory bardzo się nam poprawiają. Przed nami została Wieża Tokijska. Zanim jednak znowu udamy się do metra decydujemy się na małą przerwę i przystanek w tutejszej kawiarni. Czas na kawę. Musimy ją najpierw wystać w długiej kolejce. Wacek ćwiczy japoński: zamawia zieloną herbatę i czekoladę, dostaje herbatę czarną i kawę. Prawie się udało!
I znowu metro do wieży. Zaraz po wyjściu z podziemi widzimy zgrabną sylwetkę wieży. Przeraża nas na dobre długaśna kolejka oczekujących na wejście. Na szczęście po wykupieniu biletów jesteśmy skierowani do innych drzwi i znajdujemy się od razu przed wejściem do windy. Wjeżdżamy na wysokość 150 metrów i mamy widok na zachodzące słońce nad Tokio. 
Czas na powrót. Mamy w nogach prawie 11 godzin spacerowania i jeżdżenia metrem po Tokio. Marzy się nam kolacja i spanie. Nie łatwo jest zwiedzać wielkie miasta. Część z nas wybiera się na kolację w stylu europejskim. Ola, Wacek i ja znajdujemy w pobliżu naszego hotelu sushi jeżdżące na taśmie. Najpierw upolujemy sobie trzy miejsca obok siebie. Rozsiadamy się na małych stołeczkach i rozglądamy wokół podglądając co i jak należy robić. Zasada jest w sumie bardzo prosta. Na taśmie przed nami przejeżdżają kolorowe talerzyki a na nich różnego rodzaju sushi. Każda porcja w zależności od koloru talerzyka ma swoją cenę. Wystarczy zdejmować z taśmy upatrzone przez siebie dania. Odważymy się nawet zamówić coś czego na taśmie nie ma, a byśmy chcieli spróbować. Pan lepiący sushi zrozumiał nas w lot i dostajemy swoje rolki z tuńczykiem. Kiedy kończymy pani kelnerka zlicza ilość talerzyków, mnoży je przez konkretne ceny i gotowe. Oczywiście przeżycie niesamowite i bardzo lokalne, ale smak sushi z rana zostaje nadal niezapomnianym wspomnieniem. A na zakończenie dnia znajdujemy na 45 piętrze naszego hotelu Sky Bar. I rzeczywiście widok niesamowity. Całe rozświetlone Tokio pod nami. Do tego sączący się w tle jazz i dobra sake. Przypominają się nam sceny z filmu „Pomiędzy słowami”.

Dzisiaj nas mniej. Gosia i Andrzej odpoczywają, a my ruszamy na zwiedzanie okolic Tokio. Najpierw pociągiem udajemy się poza stolicę do Kamakury. To niewielkie miasteczko proponuje turystom kilka atrakcji. My zaczniemy od zwiedzania posągu Wielkiego Buddy. Pogoda dużo lepsza niż wczoraj, mamy słońce i piękne zdjęcia. Stamtąd pieszo przenosimy się do innej świątyni, gdzie podziwiamy kwitnące wiśnie, mnóstwo zieleni, pięknie przystrzyżone trawniczki. Autobusem miejskim przejedziemy do jeszcze jednej świątyni i dzielnicy ze sklepami i pamiątkami. Tu połączymy spacer do świątyni z chwilą oddechu na zakupy. Tak żegnamy się z Kamakurą i czas na Yokohamę. Zaczynamy od lunchu w stylu chińskim. Jemy na 25 piętrze z widokiem na miasto i zatokę. A potem zdobędziemy najwyższy budynek i najwyżej położoną platformę widokową w Japonii Landmark Tower. Na sam koniec spacer po dzielnicy chińskiej. Wracamy wykończeni do hotelu.

A dzisiaj przed nami wycieczka na północ od Tokio do Nikko. Dojedziemy tam pociągiem. Po raz kolejny ruszamy z naszego hotelu na stację metra i nie możemy się nadziwić jak to działa, zawsze nasza Coco prowadzi nas inną drogą. Jest jeszcze dość rześko, prawdą jest że ruszamy bardzo wcześnie, bo pociąg odjeżdża już o 7.30. Mamy zarezerwowane miejsca numerowane, jedziemy ekspresem. W pociągu część z nas śpi, inni czytają, mamy jedyną okazję by pooglądać trochę miejsc poza wielkim betonowym miastem. Od razu zauważamy maleńkie ogródki działkowe, właściwie zawężone do zaledwie kilku grządek. W Nikko zimno i to bardzo. Słońce wprawdzie świeci, ale jest nam chłodno. Przejeżdżamy do najbardziej znanego zabytku Nikko do świątyni – mauzoleum pierwszego szoguna Edo. Jesteśmy na szczęście jedną z pierwszych grup zwiedzających ten wielki zabytek i mamy sporo dobrych okazji do zdjęć. Robimy ich całe mnóstwo. Odkrywamy bardzo znane motywy dekoracyjne i podziwiamy architekturę. Tak docieramy do głównego budynku, tu przyjdzie nam zdjąć buty. Dobrze, że wzięliśmy ciepłe skarpetki. Podłoga jest bardzo zimna. Szybko przebieramy stopami i marzniemy jeszcze bardziej, kiedy widzimy bardzo wiele osób prawie boso tylko z cieniutkimi skarpetkami naciągniętymi symbolicznie na stopy i palce. Małgosia nakłada nawet rękawiczki na stopy. Czas na przejazd autobusem jeszcze wyżej. Przystanek przy bardzo znanym wodospadzie Kegon. A potem lody, czekolada, kawa i herbata w miejscowym małym barze. Przerwa na obiad. Dzisiaj by pogodzić smaki japońskie i tradycyjne w stylu europejskim. Prawie, bo pewnie byśmy zrobili inną zupę i trochę inaczej doprawili kurczaka, ale podjedliśmy trochę i ruszamy na spacer nad brzeg jeziora. Spacer, zdjęcia, potem jeszcze krótka przechadzka nad brzegiem wodospadu Ryazu.

Pojechali i napisali: