Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Japonia 26.03-10.04.2009

Arashiyama, dalsze zwiedzanie Kyoto, powrót do Polski


10-04-2009

Jest pytanie, jest odpowiedź. Przekładamy nasze zwiedzanie świątyni na noc. Właściwie wieczór. Ruszamy o 19.30 z hotelu i okaże się że nie ma tego złego. Świątynia w nocy z widokiem na rozświetlone miasto i podświetlone kwitnące wiśnie wygląda po prostu fenomenalnie. Powoli zmierzamy do poszczególnych budynków, potem mamy jeszcze odbijające się kwiaty wiśni w stawie. Wyjątkowe przeżycie. Hitem i nowym zaskoczeniem okaże się wodospad, z którego Japończycy czerpią wodę i piją ją. Ania i Ola robią dokładnie to samo, i kiedy my krzywimy się widząc jak każdy pije z tego samego dzbanuszka, dziewczyny triumfują bo tylko One widzą sterylizator, do którego wkłada się garnuszek po zanurzeniu w nim ust. Japonia.

Przed nami przedostatni dzień pobytu w Japonii. Stęskniliśmy się za naszymi pociągami, metrem i tramwajami, dlatego dzisiaj znowu dzień jeżdżony. Wychodzimy z hotelu dość wcześnie, pierwszy etap podróży odbywamy autobusem. Jedziemy na przystanek skąd rusza stary bo liczący 80 lat pociąg, który pokonuje w niecałe pół godziny trasę widokową nad rzeką Henzo. Po obu brzegach rzeki kwitną wiśnie, mosty układają się w niezapomniane widoki. Zajmujemy nasze miejsca i jedziemy. Wszystko wokół trzeszczy i zgrzyta, czuć, że pociąg stary. Równie leciwy jest pan, który stara się nam po japońsku opowiadać co mijamy za oknami, a na koniec śpiewa nam piosenkę, domyślamy się tylko, że to jakaś bardzo znana piosenka, bo jadący z nami Japończycy bardzo się cieszą, kiedy słyszą pierwsze takty piosenki. Mamy dzisiaj z nami naszą nową przewodniczkę. Od pierwszych chwil wypada dużo lepiej, przede wszystkim mówi i rozumie po angielsku a prócz tego ma wiedzę i chce się nią z nami podzielić. I co najważniejsze ma poczucie humoru i potrafi śmiać się z siebie. Zamiana korzystna. Po pociągu przyszedł czas na autobus lokalny, który dowozi nas do portu, a tu okrętujemy się na małą łódkę. Jest nas 20 na pokładzie, pokonujemy dokładnie tę samą trasę, którą dopiero co widzieliśmy z okien pociągu. I to co wydawało się nam niemożliwe, bo rzeczka ma przełomy i pełno w niej kamieni teraz staje się rzeczywistością… Jest przyjemnie, pogoda nadal utrzymuje się na medal, mamy prawdziwą wiosnę. Wokół kwitną wiśnie i klony mają już spore listki. Rejs łódeczką dobiega końca, jesteśmy w Arashiyama, kiedyś osobne miasto, teraz jedna z dzielnic Kyoto. Maszerujemy nad brzegiem rzeki do lokalnej restauracji na posiłek. Dzisiaj specjalność tutejszej kuchni czyli tofu. Eksperymentujemy ze smakiem serka sojowego z różnym efektem. Każdy jednak coś znajduje co mu smakuje. Nie zostaniemy jednak wielkimi fanami sera. Czas na zwiedzanie. Mamy kolejne świątynie. I las bambusowy. Najbardziej cieszą nas ogrody, w których wiśni całe mnóstwo. Odkrywamy nawet całkiem dla nas nową odmianę dwukolorową. Drepczemy za naszą przewodniczką, po drodze nad stawem spotykamy po raz kolejny Japończyków z wielkimi obiektywami, sądząc po ich minach, stoją a niektórzy siedzą na chodniku od jakiegoś dłuższego czasu. Staramy się dowiedzieć a przedtem zgadnąć co jest powodem tego wyczekiwania, okazuje się, że panowie od kilku godzin czyhają tu na zimorodka. Mają obiektywy wielkie jak lunety wymierzone w jego ulubioną gałązkę, gdzie zwykle przysiada podczas polowania. Wydaje się nam to śmieszne, ale kiedy jeden z panów fotografów pokazuje nam zdjęcia, które udało mu się zrobić wcześniej w pełni rozumiemy czekanie i jesteśmy pełni podziwu. My zmierzamy jednak dalej. O 15 czeka na nas nasz autobus. Wracamy do hotelu. Czas na relaks, albo zakupy, albo kawę albo wreszcie odpoczynek. Ale oczywiście nie kończymy dnia tak wcześnie, wieczorem umawiamy się na wyjście do dzielnicy Gion, która przede wszystkim słynie z gejsz albo geiko jak nazywa się tutaj w Kyoto gejsze. Oczywiście mamy nadzieję, że uda się nam je zobaczyć. Ich liczba teraz w Japonii zdecydowanie zmalała i nie ma gwarancji, że uda się nam je spotkać na ulicy. Do lokali, w których pracują nie możemy wejść, możemy jedynie liczyć na przebiegające z jednego miejsca do drugiego maiko i geiko. Zachwyca nas wąska uliczka, Miko – nasza przewodniczka zabiera nas na most opisany w „Wyznaniach gejszy”, spacerujemy po coraz węższych zakamarkach. Na próżno jednak wypatrujemy geiko. O 20 mamy występy. Taki godzinny przegląd wszelkich największych osobliwości Japonii: gra na harfie, parzenie herbaty, tańce Maiko, przedstawienie japońskie i teatr z lalkami. Mamy chyba zupełnie inne poczucie estetyki i sztuki, bo pokazy nas nie zachwycają, ale warto to było zobaczyć, i na szczęście w skrócie, gdyż oryginalne przedstawienia mogą trwać nawet około 8 godzin. Wracamy do naszego hotelu. I nagle nasza przewodniczka zatrzymuje nas wskazując na piękną kobietę ubraną w czarne kimono. Nie mamy złudzeń: przed nami najprawdziwsza gejsza – geiko. Jesteśmy jak zahipnotyzowani i nawet chyba nikt z nas nie zdążył zrobić zdjęcia. Ale widzieliśmy!!!!! Za chwilę na przejściu dla pieszych widzimy wielkie zgromadzenie i blask fleszy. Stoi - tym razem maiko. My oczywiście też robimy zdjęcia, dziewczyna widać, że przyzwyczajona jest do zainteresowania ze strony turystów. Cierpliwie znosi nasze aparaty i ciekawość, ale gdy tylko światło zmienia się na zielone drobnymi ale zdecydowanymi kroczkami przedziera się przez tłum gapiów, który jakby zaczarowany i pod urokiem panny robi jej przejście i zgrabnie przechodzi na drugą stronę ulicy, wiedząc że tam jest o wiele mniej turystów. Pewnie nie pierwszy raz spotyka takie rzesze ciekawskich. Całkiem zadowoleni wracamy do hotelu. Przed nami nocleg i jutro ostatni dzień zwiedzania Kyoto.

Zaczynamy od Złotego Pawilonu, jest naprawdę piękny, wolelibyśmy oglądać oryginalne i stare budynki a nie jak i w tym przypadku odbudowane kilkadziesiąt lat temu, ale musimy nacieszyć oczy tym co jest. Sceneria bardzo urokliwa i niesamowicie fotogeniczna: mamy staw, kwitnące wiśnie, klony, bonsai, i odbijającą się sylwetkę Pawilonu w wodzie. Robimy znowu kolejny raz mnóstwo zdjęć i przejeżdżamy do najsłynniejszego kamiennego ogrodu całej Japonii. Aleją wiśniową idziemy do samego ogrodu. Mają być tylko skały i to tylko 15. Na pewno każdy z nas wyobrażał sobie wielkie cudo, a  tu zastaje nas wysypany żwirem ogród i w nim poukładane kamienie. Robimy zdjęcie i zazdrościmy Japończykom, którzy z niemym zachwytem wpatrują się w kompozycję skalną. Na nas nie robi to aż tak wielkiego wrażenia, ale jest potrzebne by jeszcze lepiej zrozumieć tę kulturę. Czas na kimono i herbatę. W dzielnicy słynącej z materiałów i szycia odwiedzamy stary dom kupiecki z bardzo dobrymi tradycjami, podejmuje nas sama właścicielka, która zaprasza do ubrania kimono. Wybieramy swoje stroje i panie pomagają nas ubrać. Same nie dałybyśmy rady. Nasi panowie też się stroją. Robimy zdjęcia razem, osobno, w grupie, najpierw same panie, potem sami panowie. Mamy sporo frajdy. Następnie zapoznajemy się ze sztuką parzenia i podawania herbaty po japońsku. Skomplikowany to proceder ale udaje się nam posmakować herbaty. Jej smak nie pobił naszej przypadkowo wybranej herbaciarni w Kanazawa ale w kimono herbata miała swój urok. Popołudnie zamierzamy spędzić w Nara – miejscowości położonej 45 kilometrów od Kyoto. Przejedziemy tam autobusem, po tym jak na stacji zaopatrzymy się w mini lunch. Opcji mnóstwo: pieczywo francuskie na słono lub słodko, bento z sushi. Droga mija bardzo szybko i w Nara zaczynamy od spaceru w parku z sarnami. Jest ich tu naprawdę bardzo dużo, oswojone z ludźmi czekają na ciasteczka, które można kupić na straganach. Pierwszy kupuje je Wacek i nie może się odgonić od sprytnych i bardzo uważnych zwierzaków, musi nawet uciekać, bo sarny szczypią go za bluzkę i starają się porwać z ręki ciasteczka. Władek też postanawia podkarmić zwierzaki, widząc jednak jak bardzo są łakome zapiera się mocno na nogach i stara się obdzielić sprawiedliwie sarny. Prawie mu się udaje. Ania wyjmuje z plecaczka zapasy i też skarmia sarny, taktycznie staje jednak za małym płotkiem. Świątynia zgodnie zostaje przez nas okrzyknięta jedną z najładniejszych jakie widzieliśmy na naszej trasie. Jest przede wszystkim stara, cała z drewna i do tego bardzo klimatyczna. Posąg Buddy największy jaki jest w Japonii robi na nas wielkie wrażenie. Nasza Miko oprowadza nas po kolei po wszystkich zakamarkach świątyni. Stajemy przed wyzwaniem, w jednej z kolumn jest dziura kwadratowa wielkości małego japońskiego dziecka, ale przeciśnięcie się przez nią gwarantuje wszystko co najlepsze. Nasze dwie najszczuplejsze kandydatki podejmują wyzwanie i ustawiają się w kolejce z maluchami z Japonii. Oczywiście dwie gaijinki wywołują niemałe poruszenie u przypatrujących się wyczynowi Japończykom. Tym większy aplauz kiedy Ania zgrabnie niczym węgorz przeciska się przez dziurę. Ola robi dwa podejścia i kiedy już się nam wydaje że się zdecyduje ostatecznie rezygnuje. A szkoda, bo na pewno by się zmieściła. Robert też próbował, i prawie Mu się udało.

Na sam koniec świątynia z 2000 kamiennymi latarniami. Idziemy powolnym krokiem i zwiedzamy ostatnią podczas naszego pobytu w Japonii świątynię. W drodze do hotelu umawiamy się na kolację pożegnalną i ustalamy szczegóły odnośnie naszego powrotu. Taksówkami przejeżdżamy do hotelu, gdzie na 17 piętrze mamy bufet. Zajadamy się dziękując za wspólne dwa tygodnie. Teraz czekamy na film Zbyszka i będzie okazja by zorganizować spotkanie powycieczkowe.

I tak nasze 15 dni pobytu w Japonii dobiegło końca. Obejrzeliśmy kraj jak tylko się dało dokładnie, wiśnie specjalnie dla nas wreszcie zakwitły. Wielu z nas miało nieprawdziwe wyobrażenie o Japonii, niektórzy byli gotowi przed przyjazdem tutaj zamieszkać w tym kraju, teraz niekoniecznie.

Pojechali i napisali: