Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

USA 1-22.08.2009

Grand Canyon


03-08-2009

Krótka ta noc w Vegas. Maciej od rana biega, choć mało tu miejsca typowo do biegania, a poza tym 38 stopni i straszliwa duchota są prawie nie do zniesienia. Ja w tym czasie trochę łapię łączności ze światem, bo choć Internet i Bill Gates są ze Stanów to dostęp do sieci nie jest tu czymś oczywistym. Na dzisiaj zaplanowaliśmy Grand Canyon. Zanim jednak wyjedziemy z Las Vegas robimy zakupy z myślą o dzisiejszej kolacji – biwakujemy. A potem z planów śniadaniowych szybko zmieniamy je na plany lunchowe i jemy u Chińczyka. Też kolejna restauracja bardzo typowa w Stanach. Posileni ruszamy w stronę kanionu. Przystanek na Wielkiej Tamie Hoovera. Większą uwagę niż sama tama przykuwa most, który jest właśnie w budowie nad Colorado. Brakuje dosłownie kilkudziesięciu centymetrów by połączyć dwa ogromne przęsła. Pięknie wyglądają nad rzeką. Dalej. Teraz trafiamy na historyczną trasę Route 66. Fotografujemy kilka starych przydrożnych barów z wozami, starymi oldmobilami, dobrą pachnącą kawą. Nadrabiamy trochę mil, ale Route 66 zaliczona. Jesteśmy gapy bo przeoczyliśmy zjazd na Sky Walk – most wiszący w kształcie podkowy nad samym kanionem. Jak się jednak później dowiedzieliśmy najlepiej zaplanować na pobyt tutaj cały dzień, bo spacer w obłokach nad Kanionem połączony jest z mnóstwem atrakcji. Następnym razem. Do Grand Canyonu docieramy dość późno. Jest już 17. Lądujemy jak większość przyjezdnych w punkcie widokowym. Tłoczno tutaj i to bardzo. Czem prędzej uciekamy w zaciszne miejsce. Rezygnujemy z autobusików, które wożą po parku i spacerem nad samym brzegiem kanionu maszerujemy na punkt widokowy słynący z pięknych zachodów słońca. Kanion jest niesamowity. Warto było czekać na niego tyle czasu. Wszystkie widziane przeze mnie dotąd kaniony miały swój urok, wszystkie były wielkością porównywane do Grand Canyonu. Stoję z rozdziawioną buzią zapominając nawet o robieniu zdjęć. Colca jest piękny, Fish River w Namibii też cudny, ale dla mnie numerem jeden zostaje Kanion tutaj. Chmury układają się idealnie do zdjęć. Zaczyna słabnąć i ogrzewać nas słońce. Wyłuskuje ze skał ciepłe barwy. Nieustająca feeria barw. Jesteśmy w najdalej wysuniętym punkcie. Teraz tylko piękny zachód słońca. I to gdzie? Nad samym Grand Canyonem. Czas na znalezienie sobie miejsca noclegowego. Wbrew obiegowym opiniom, że w USA nocleg znajdzie się sam, mamy dzisiaj mały problem. Wszystkie miejsca campingowe w obozowiskach wewnątrz parku są zajęte do ostatniego miejsca. Ale zostajemy poinstruowani gdzie należy się udać, by znaleźć wolne miejsce. Mamy jeszcze kilka mil do przejechania i za bramą parku znajdujemy całkiem duże pole campingowe. Wita nas właściciel potwierdzając, że ma jeszcze dwa miejsca wolne. W samą porę. Dostajemy kopertkę do wypełnienia danych oraz włożenia należności za noc. Rozbijamy nasz namiot. Kolacja: pyszne buły z wędlinką, serem i awokado oraz pomidorkami i kalifornijskie wino pod gwiazdami przy Wielkim Kanionie… Śpimy jak zabici.

Pojechali i napisali: