Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

USA 1-22.08.2009

Park Narodowy Redwood, park Lassen Volcanic


14-08-2009

Budzimy się jak nowo narodzeni. Wakacje zaczynamy na nowo. Choć wizja znowu samochodu i kolejnych mil nie budzi jakichś wielkich emocji. Najpierw jednak park narodowy z wielkimi czerwonymi drzewami Redwood. Drzewa są naprawdę wielkie. Kawa i to porządna, kanapy i ruszamy na trasę. Jest to pierwszy park na naszej trasie bez właściwej i typowej dla dotychczasowych parków struktury. Dostajemy mapkę w centrum informacji i przejeżdżamy autostradą przypadająca na środek parku z przystankami na podziwianie kolosów. A jest na co popatrzeć. Niektóre z tych drzew mają nawet ponad 2000 lat. Mamy w planach nawet Aleję Gigantów ale patrząc na czas i nasze dalsze zamiary obawiamy się, czy uda się nam zdążyć. Nagła zmiana planów. Przystajemy na czymś do jedzenia i odbijamy na wschód do Parku Lassen Volcanic. To park, w którym tak naprawdę nie wiemy czego należy się spodziewać. Nasze przewodniki nie poświęcają mu zbyt wiele uwagi i nie możemy znaleźć także zbyt wielu słów zachęty w lokalnych materiałach informacyjnych. Ale ponieważ park jest marzeniem Maćka jedziemy. Poza tym zapowiada się kolejna okazja by zobaczyć misia z bliska, co dla odróżnienia jest moim marzeniem. Droga nie przebiega zbyt szybko. A to dlatego, że niewinne kilkadziesiąt mil to odcinek nie wiodący przez żadną z licznych autostrad tylko bardzo krętą górską drogę z mnóstwem zakazów i ograniczeń prędkości. Nie sposób już jednak się stąd wycofać. Idziemy za ciosem i mozolnie pokonujemy kolejne mile. Według mnie warto by poszukać jakiegoś campingu i zwiedzanie przełożyć na dzień jutrzejszy ale Maciek ma inne zdanie: dziś. Wjeżdżamy do parku przed zachodem słońca. Spada znacznie temperatura ale proporcjonalnie rośnie też wysokość. Na zewnątrz mamy zaledwie 13 stopni a to pewnie nie najwyższy punkt na naszej trasie. W budce przy wjeździe do parku nie ma już nikogo. Zdobywamy mapkę i plan parku ze skrzyneczki obok. Nota bene to swoisty fenomen, że obok skrzyneczki z materiałami informacyjnymi stoi kolejna skrzyneczka do której osoby nie posiadające biletu zbiorowego w specjalnych kopertach sumiennie wrzucają należność za wjazd i dopiero potem zgodnie z regułami parku przekraczają granice parku. Na samym wjeździe sarny i jelenie, nawet mama z maluchem, typowym Disneyowskim Bambi. My jednak podążamy zgodnie z trasą na mapce do najwyższego punktu na mapie. Uciekamy tak naprawdę przed zachodem słońca. Niestety przyroda jest tutaj nieubłagalna i nie da się oszukać a tym bardziej przesunąć zapadającego zmierzchu. Docieramy na sam szczyt. Stąd widać ośnieżony szczyt najwyższego wzniesienia Lassen. Droga na sam szczyt to około 4 godziny trekkingu. Niestety na dzisiaj poza naszym zasięgiem. Jesteśmy mimo późnej pory bardzo mile zaskoczeni różnorodnością krajobrazów oraz ukształtowania terenu wewnątrz parku. Tak dużego urozmaicenia nie proponował dotychczas żaden z odwiedzanych przez nas parków. Przez chwile nawet pojawia się pokusa pozostania w okolicy parku do jutrzejszego ranka, ale pomysł ten zostaje przez nas ostatecznie zarzucony, po tym jak zaglądamy do kilku kampingów i każdy z nich informuje nas o braku miejsc. Poza granicami parku miejsc noclegowych też jak na lekarstwo. Nie ma co liczyć że uda się nam dotrzeć do San Francisco jeszcze tej nocy. Dobranoc.

Pojechali i napisali: