Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Kostaryka 20.01-4.02.2009

San Jose, wyspa Tortuga


21-08-2009

20 stycznia rusza niesamowicie zielona i bardzo ekologiczna trasa do Kostaryki. Jak zwykle zapraszamy do codziennych relacji na naszej stronie. Jest nas cała 14. Spotykamy się we wtorek bladym świtem na lotnisku w Berlinie a stamtąd przez Madryt lecimy do stolicy Kostaryki - San Jose.

Wszyscy uczestnicy wyprawy już spakowani albo prawie spakowani. Jutro czyli 20.01 o 6.00 spotykamy się na lotnisku w Berlinie. I stamtąd przez Madryt lecimy do San Jose. Z Berlina leci nas 12: Dorota, Czesia, Celina, Marysia, Renata, Magda, Anna, Estera, Aleksander, Wiesław, Sylwester, Tomasz. A z Warszawy dolecą aż do San Jose Beata i Boguś. Zameldujemy się już z Kostaryki!

Tym razem nasz lot z Berlina do Madrytu startuje o wyznaczonej porze. Ponieważ większość z nas nie przespała nocy podróżując do Berlina samochodami lub busikami teraz dosypiamy. W Madrycie wydawać by się mogło, że półtorej godziny to znaczny zapas czasu na przesiadkę. Jednak lotnisko jest na tyle duże, że przejście z jednego terminalu do miejsca skąd odlatuje nasza maszyna do San Jose zabiera prawie cały wolny czas. Zajmujemy miejsca i lada chwila kołujemy. Wolnych miejsc niestety nie ma zbyt wiele, a szkoda, bo przed nami aż 11 godzin lotu. Oczywiście jakoś sobie ten czas zagospodarujemy. Czytamy, śpimy, poznajemy wspólnych towarzyszy podróży. Jest wesoło. Przesuwamy nasze zegarki aż o 7 godzin do tyłu i tak oto o 16.15 wysiadamy z samolotu na lotnisku w San Jose – stolicy Kostaryki. Wita nas zapowiedź 26 stopni i pięknie ufarbowane granatem niebo. I choć Magda śledziła prognozy pogody w Internecie przed naszym przyjazdem i obawiała się zapowiadanych tam burz z błyskawicami, na miejscu ani śladu po deszczu. Powietrze jest bardzo wilgotne i duszne. Odnajdujemy nasze bagaże. Tym razem brakuje nam jednej torby. Ale w biurze zagubionego bagażu już czeka na nas informacja, że torba Wieśka została w Berlinie. Bardzo sprawnie spisujemy reklamację i wychodzimy przed lotnisko, gdzie wita nas nasz kontrahent. Wraz z nim udajemy się do hotelu. A że lotnisko leży 16 kilometrów od centrum mamy okazję o zachodzie słońca zerknąć na miasto.

Kwaterujemy się i chwila oddechu. A potem wymieniamy pieniądze i przejedziemy kawałek w miasto na kolację. I choć restauracja tutejsza bardziej wygląda jak bar niż uznana i słynąca z owoców morza restauracja jedzenie jest pyszne. Poznajemy pierwsze typowe dla Kostaryki potrawy. Bardzo smakuje nam ceviche z corviny (okonia morskiego) podane z cebulką, sokiem z limonki, kolendrą i awokado. Na drugie większość z nas zamawia także rybę. Albo w maśle, albo z czosnkiem, albo z grilla. Pyszna. Niespodzianką okazuje się rosół, który wygląda jak porządne drugie danie z mnóstwem bardzo urozmaiconych warzyw i kawałem kury.  Na deser nie mamy już sił. Marzy się nam tylko hotel i łóżko.

W nocy docierają do nas Beata i Boguś, którzy lecieli przez USA. Jesteśmy w komplecie. Zmiana czasu daje o sobie znać i nikogo nie przeraża wczesna pobudka o 6.00. Po wczorajszym bardzo długim i nużącym dniu w samolotach dzisiaj zaplanowaliśmy całodniową wycieczkę na Wyspę Tortuga (żółwią). Musimy ruszyć wcześnie, ponieważ jest to wyjazd organizowany przez lokalną agencję, która zbiera do dużego autobusu aż 50 osób i wspólnie udajemy się do Puntarenas. Po drodze zaczynają się coraz ciekawsze widoki i cała trasa skąpana jest w zieleni. Kwitnie sporo drzew. Widzimy spore plantacje kawy i trzciny cukrowej. Dłuższy odcinek pozostajemy na wysokości ok. 1200 metrów. Wieje dość mocny wiatr i choć na termometrze mamy już 24 stopnie, to chłodny wiatr znacznie zmniejsza wrażenie ciepła. W lokalnym zajeździe zapowiedziano śniadanie. Mamy do wyboru albo kanapkę z serem i szynka, ale większość z nas wybiera opcję lokalną czyli gallo pinto – malowanego koguta. To syte danie przygotowane jest z ryżu wymieszanego z fasolą, obok jajko i platany smażone na maśle. Z tarasu restauracji mamy pierwszą okazję by zobaczyć Zatokę Nicoya. Zjazd autobusem do morza. Wytracamy wysokość. Zmienia się pogoda, wiatr cichnie i przebija się przez chmury coraz więcej słońca. Opuszczamy nasz autobus i przesiadamy się na łódź, która dowiezie nas do samej wyspy. Przed nami prawie dwugodzinny rejs. Zajmujemy miejsca i zaczynamy zabawę. Obok nas rozstawia się zespół muzyczny, częstują nas ceviche i owocami. Wakacje pełna parą czas zacząć.

Co jakiś czas ukazują się nam bardzo malownicze małe wysepki i ciekawe widoczki. Sporo ptaków wokół nas. Niestety fala jest na tyle duża, że nie uda się nam podpłynąć naszym  statkiem do samej wyspy. Kapitan zmienia jednak pomysł i opływa kawałek by dotrzeć do wyspy od drugiej strony. I rzeczywiście tym razem udaje się nam przesiąść do małych łódek, którymi dotrzemy na wyspę. Niestety nie na sucho. Fale są na tyle duże, że część z nas wysiada po krótkiej przejażdżce bardzo mokra. Ale już wiemy, że woda bardzo przyjemna. Wiatr pokrzyżował nam nasze plany nurkowania. Mamy nawet ze sobą sprzęt, który przyjechał z Polski. Na szczęście Kapitan nie wyklucza, że pogoda do końca naszego pobytu zmieni się na tyle, że ponowimy próbę nurkowania. Póki co jednak lenistwo. Zajmujemy w cieniu palm i drzew migdałowych miejsce na leżakach. Robi się błogo. Część z nas nie może się powstrzymać i od razu wybiera się do wody. Skaczemy przez fale, bawimy się na piasku. Woda jest ciepła i bardzo przyjemna. Potem czas na opalanie, sesję zdjęciową. Mały obchód wyspy mamy także w planach.

Pojechali i napisali: