Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

RPA 11-27.10.2009

Mpumalangi, wodospady, kotły erozyjne, Trzy Chaty


14-10-2009

Wstajemy bardzo wcześnie, po śniadaniu od razu ruszamy w drogę. Przed nami kawał do przejechania. Musimy najpierw pokonać kilometry dzielące nas od Mpumalangi - nowego dystryktu. Idzie nam dość sprawnie, po drodze kilka postojów, czas na zakupy spożywcze i wreszcie z głównej trasy zbaczamy na trasę dużo bardziej ciekawą ale i trudniejszą bo bardzo krętą. Po wcześniejszym przymusowym przystanku ekologicznym na toaletę, teraz możemy  jechać i jechać. W małej miejscowości Graskop robimy przerwę z nadzieją na naleśniki. Niestety miejsce, gdzie są one podawane jest Mao, a grupa spora i wszystko trwa bardzo długo. Kamila i Tadeusz się poddają. Nie mają ochoty czekać. My jesteśmy bardziej zdeterminowani i na kilkanaście minut przed odjazdem autobusu wreszcie dostajemy nasze jedzenie. Potem jeszcze walczymy o rachunki i właściwe kalkulacje, ale i to udaje się nam załatwić.

Wjeżdżamy na trasę panoramiczną. Jest co podziwiać, bo przed nami kilka przystanków w bardzo ciekawych widokowo miejscach. Okno Boga, wodospady, kotły erozyjne, a na sam koniec Trzy Chaty. Tu musimy przekupić nasze panie przy bramie szampanem i czymś mocniejszym do picia, ale ostatecznie godzą się by nas wpuścić. Zachód słońca nas Trzema Chatami a przed nami ostatnie kilometry dzisiaj do pokonania. Niestety dłuży się nam i to bardzo i mimo schłodzonego winka i szampana drogi wcale nie ubywa. Wytężamy wzrok by nie ominąć zjazdu do lodży. Dzisiaj wyjątkowe miejsce. Gościć będziemy na prywatnej farmie, gdzie właścicielką jest Polka. Starałam się wcześniej sporo opowiedzieć o Pani Ali. A teraz już tylko 6 km dzieli nas od tego magicznego miejsca. Docieramy na miejsce już bardzo po zmierzchu. Przed wejściem czekają na nas dwaj chłopcy, którzy zajmą się naszą grupą i osobiście Pani Ala. Drinki powitalne, wino i bardzo ciepłe słowa. I mimo całego zmęczenia i kurzu, zasiadamy wszyscy ze wzrokiem wpatrzonym w Panią Alę i słuchamy historii jej życia. Rozstajemy się ale tylko na noc. Przed nami kolacja. Jemy w bomie, specjalnej okrągłej budowli, gdzie mamy stoły rozstawione wokół ogniska. Jest przepięknie i tak spokojnie. Nad nami bardzo wyraźnie rozgwieżdżone niebo. Wcześniej słyszeliśmy o miłości Pani Ali do kotów i ich przytułku na terenie farmy. Ale kiedy nagle pośród nas pojawia się mały gepard nie bardzo wiemy czy to zwierz oswojony czy jednak dziki. Uspokojeni jednak przez lokalną obsługę pozujemy do zdjęć i udaje się nam malucha nawet pogłaskać. Jak się później okaże to jeden z maluchów Sawanny – ulubienicy Pani Ali. Po 11 latach sprawiła swoim Gospodarzom niespodziankę i sprezentowała w sumie aż 4 małe gepardki. Po kolacji jeszcze nie koniec tego bardzo długiego dnia. Mamy propozycję nie do odrzucenia: nocne safari. Tylko Józek się poddaje, reszta chętnie podchwytuje pomysł i rusza jeepami w busz. Zanim jednak na dobre wjedziemy w gąszcz gałęzi i krzaków przejeżdżamy pod jeden z domków, gdzie teraz odbywa się karmienie zwierząt. Nas opiekun wysypuje na taras resztki owoców i warzyw a my nagle zza rogu widzimy pierwsze wyłaniające się ciekawskie oczy, nogi i długie kolce. To jeżozwierze, które zwabione zapachem warzyw i owoców chętnie podjadają teraz kolację. Obok nich szakale i jest dzika świnia. Wszyscy jedzą z wielkim apetytem, pochrząkują, oblizują się . Czas na safari. Już na pierwszym postoju widzimy dwie pary nosorożców, za każdym razem matka z małym. Obok bawoły. Potem są jeszcze wiewiórki, druga grupa ma więcej szczęścia do antylop. My za to nad jednym z jeziorek wytropimy dwa hipcie: mama i mały, przestraszone snopem światła podnoszą swoje wielkie ciałka i truchtem ruszają w stronę wody, by dać do niej nura i schować się po oczy w wodzie. Na sam koniec cyweta druga grupa widzie jeszcze żanetę.
Chyba teraz już nic nie jest w stanie powstrzymać nas przed snem. Śpimy na stojąco.

Pojechali i napisali: