Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Tajlandia i Kambodża 22.11-13.12.2009

Masaż tajski, wizyta w mieście małp


27-11-2009

Zajęcia w podgrupach ostatniego dnia okazały się bardzo różnorodne. Część z nas wybrała się na zakupy do pobliskich sklepów w poszukiwaniu brakujących zapasów. Inni zdecydowali się na masaż tajski. Były dwie opcje: stopy albo całe ciało. Wyglądało to zabawnie, kiedy nasze panie masażystki wykorzystując każdą okazję oglądały się za siebie i na bieżąco śledziły losy swoich ulubionych bohaterów serialowych. Ale masaż był fantastyczny. Rysio H. musiał przebrać się w wielkie spodnie, Asia na leżąco masowała stopy. Mila i Zosia oraz ja na siedząco ale z różnymi akrobacjami. A za parawanem Ola i Wacek zdecydowali się na masaż całego ciała i czekaliśmy z niecierpliwością na ich komentarze podczas masażu i na uwagi po. Tym bardziej, że pani z salonu ściągnęła specjalnie dla nich dodatkowe posiłki. Wszyscy pełni wrażeń zasnęliśmy natychmiast.

Ruszamy jak zwykle wcześnie. Opuszczamy dawną stolicę i udajemy się do miejscowości słynącej z wielkiej ilości małp. Opowieści o tych zwierzakach nie są wcale przesadzone. Jak tylko zatrzymujemy  się przed świątynią, małpy wykazują nami ogromne zainteresowanie a jeszcze bardziej wszystkim co mamy przy sobie: torby, paski, kolorowe torebki. Mamy pana opiekuna, który w jednej ręce ma wielki kosz z nasionami lotosu, a w drugiej najzwyklejszą procę. Czuwa nad nami cały czas. Kiedy wejdziemy do świątyni hinduistycznej będzie pilnował naszych butów. Wewnątrz akurat wierni składają Buddzie ofiary, a wśród nich wielkie gotowane świńskie łby i mnóstwo jajek. Za świątynią miejsce, gdzie baraszkują małpy. Jest ich mnóstwo, małe, duże, bardziej pogodne i te bardziej kapryśne. Szaleją wśród nas. Jedna obrzuciła czymś Renatę G. inna porwała Wioli długopis. Mała wplątała się Asiuni we włosy. Mila i Zosia miały po jednej na sobie. Prawdziwy małpi gaj. Skutecznie udało się zwierzakom przyćmić blask starej świątyni. Na chwilę zainteresowanie małpami osłabło, kiedy w budynku pojawili się młodzi mnisi. Chętnie pozowali nam nawet do zdjęć. Ruszamy przed siebie, kawał drogi na dzisiaj. Po drodze przerwa na lokalnych stoiskach z owocami. Znamy się już dość dobrze i szukamy tylko nowości. Największym powodzeniem cieszy się dzisiaj papaja, którą umiejętnie obiera i dzieli pani sprzedawczyni. Obok konkurencja, pan który obiera pomelo. Tacy bardzo pachnący i owocowi wsiadamy do autobusu. Zbliżamy się do granicy z prowincjami należącymi do Tajlandii północno-wschodniej. Przed nami opowieści o Khmerach i o Kambodży oraz Angkor Wat. Zaskakuje nas przepiękna świątynia, mały tu ruch, wspaniała architektura i bardzo dobrze zachowane fragmenty dekoracji. Na zielonej trawie odcinają się z daleka pomarańczowe szaty mnichów. Czas na lunch. Jemy w lokalnej restauracji. Ponieważ tu jada się inaczej, także na naszym stole goszczą dziś inne dania: kleisty ryż, który jada się rękami tocząc z niego małe porcje na kulki, do tego pikantna wołowina z miętą. Mamy też zupę z mleczkiem kokosowym i dodatkami. Uczta na całego. Powoli przyzwyczajamy się do smaków i poszczególnych przypraw. A teraz bierzemy głęboki oddech i ruszamy w bardzo długą podróż. Przed nami ok. 5 godzin drogi. Do tego kilka przerw na kawę i toaletę. Umilamy sobie czas oglądając film o Kambodży, ale i tak docieramy do hotelu bardzo późno. Jako, że pospaliśmy sobie trochę w autobusie, część z nas ma dość sił, aby jeszcze pobawić się w podgrupach.

Pojechali i napisali:

PFR