Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Stambuł 11.2009

Targ rybny, Hagia Sofia, wirujący derwisze


07-11-2009

Drugi dzień w Stambule przed nami. Już rozeznajemy się w okolicy i wiemy co chcemy. Musimy przejść ponownie na drugi brzeg. Znajdujemy jakąś inną drogę, tym bardziej, że oba przewodniki zachwalają bardzo targ rybny. Patrząc na mapę powinniśmy go znaleźć przy głównym gmachu poczty. Pytam pana policjanta stojącego na skrzyżowaniu. Ale on odsyła nas w całkiem przeciwnym kierunku zapewniając po swojemu, że to na pewno tam. Nie ma co sprzeczać się z panem władzą. Idziemy i już po zapachu znad straganów wiemy, że zbliżamy się do celu. Wąska alejka obstawiona gęsto straganami, jest jeszcze wcześnie i trwa tu póki co sprzedaż owoców, warzyw i ryb oraz owoców morza. Na straganach leżą jak malowane sardele, rybki, kałamarnice, krewetki i inne stwory z wieloma nogami i wyłupiastymi oczami. Przechodzimy łakomie wodząc wzrokiem po różnych straganach. Musimy dotrzeć na most. Wybieramy jakąś mniej uczęszczaną trasę, pośród wąskich domków, na gankach siedzą starsze kobiety opatulone chustami i gaworzą sobie dość żywo. Z niskich bram wybiegają dzieci bawiąc się w leniwe sobotnie przedpołudnie. Oczywiście nie brakuje tu kotów, a mamy wręcz wrażenie, że jest ich tu szczególnie dużo. Idziemy, idziemy, idziemy a mostu nie widać. Pytamy o drogę młodych ludzi na przystanku. Zapytani nie rozumieją angielskiego, ale za chwilę znajdują kolegę, który wydukał kilka słów ale wskazał nam dokładnie drogę. Do wody jeszcze kawałek, ale do naszego mostu z wędkarzami kilka kilometrów. Oddaliliśmy się i to mocno od naszego celu. Szliśmy w zupełnie innym kierunku. Teraz wzdłuż nabrzeża zmierzamy do portu. Nawet przez chwilę rozważamy pomysł przepłynięcia na drugi brzeg łódką – promem, ale musielibyśmy czekać ok. 15 minut na najbliższą łódź. Tyle czasu zajmie nam pieszy spacer.

A na moście jak zwykle wir wędkarzy, w małych wiaderkach już sporo rybek i jeszcze więcej krewetek. My jednak maszerujemy dalej, dzisiaj postanowiliśmy zobaczyć od środka Hagia Sofię. Po drodze korcą nas zapachy jedzenia, dzięki długiemu spacerowi jesteśmy już trochę zmęczeni. Przed nami jeszcze kawał do przejścia. Decydujemy się na małą przekąskę. Zaglądamy do maleńkiej typowo tureckiej restauracji. Przy ladzie stali Klienci, a przy kasie bardzo elegancki pan. Jak się okaże właściciel władający świetnie angielszczyzną. Sadza nas przy swoim stoliku i zachwala najlepsze tureckie dania. Nie dajemy się zbyt długo prosić. Jedna porcja kebaba po aleksandryjsku znika w oka mgnieniu. Zanim jednak zabierzemy się do jedzenia podchodzi do nas pan kelner z miseczką i jogurtem, dajemy sobie suto nałożyć na talerz, za chwilę w rondelku przynosi roztopione masełko. Zastanawiamy się przez chwilę czy to naprawdę konieczna kombinacja, ale widząc minę pana właściciela i słysząc jego głos zza pleców młodego chłopaka nie mamy wyjścia. I dobrze – bo danie nabrało dopiero teraz odpowiedniego smaku. Kebab znika z talerza, a my nadal jesteśmy głodni. Korzystamy z sympatii pana i prosimy by polecił nam coś jeszcze. Wybiera dla nas specjalnego zawijasa z nadzieniem mięsnym i ziemniakami. Też smaczne. Na deser nie mamy już miejsca, ale Maciej obiecuje, że wrócimy tu wieczorem. Objedzeni ale bardzo zadowoleni ruszamy do naszego kościoło-meczetu. Tu najpierw kolejka po bilety. Przy kasie mnóstwo przewodników oprowadzających po obiekcie za kilka EUR. My wdajemy się w rozmowę z panią przewodniczką, która pokrótce opowiada o sobie i o meczecie też.
Ciekawy przypadek najpierw kościół, potem meczet i to wszystko można odkryć chodząc po przestronnych wnętrzach. Niezmierna szkoda, że od lat prowadzone są tu prace restauracyjne i na środku stoi wielkie rusztowanie, którego nijak nie da się wyeliminować ze zdjęć. Budowla musi robić wrażenie. Każdy zakamarek kryje jakąś tajemnicę przysłuchujemy się kątem ucha temu co opowiadają poszczególni przewodnicy ze swoimi grupami. Same ciekawostki. Hurra, udało się nam wreszcie po dwóch dniach poszukiwań odnaleźć informację turystyczną Wewnątrz wąsiasty pan, który łamaną angielszczyzna odpowiada na nasze pytania. Według niego widzieliśmy już wszystkie najważniejsze zabytki Stambułu, teraz mamy odpoczywać, jeść i pić. My jednak jeszcze dociekamy gdzie dzisiejszego wieczoru możemy zobaczyć prawdziwe popisy derwiszów. Dostajemy namiary. A za mną chodzi już wielka kawa. I prawdziwa kuchnia fusion. Wśród szeregu budek z kebabami, stoiskami z czerwonymi chustami i niebieskimi zawieszkami z motywem oka proroka Starbuck’s i moja ulubiona kawka. Tu sami przyjezdni, lokalni mieszkańcy w herbaciarni za rogiem. Trzeba spróbować wszystkiego. Na zewnątrz powoli zapada zmrok i robi się ciemno, temperatura też spada o kilka stopni, ale nadal jest przyjemnie. Robimy zdjęcia meczetów nocą co wcale nie jest takie łatwe, bo mamy przed nami i za nami mnóstwo ciekawskich par oczu dzieciaków, które koniecznie chcą zobaczyć efekt robienia zdjęć. Do show mamy jeszcze kawałek czasu więc idziemy do naszego pana w małej restauracyjce, a ten poznaje nas już z daleka. Teraz dostajemy miejsce na górnym balkoniku z widokiem na wodę. I zamawiamy tym razem każdy porcję dla siebie, ja kuszę się raz jeszcze na kebaba po aleksandryjsku, a Maciej wybiera pilaw. Dostaje górę ryżu z kurczakiem i dodatkami w kształcie donnicy. Zajada się, ale po kilkunastu minutach staje się syty. Wtedy pan, który właśnie do nas zajrzał opowiada o tej potrawie, że to typowe danie zapewniające dobrobyt jedzone tu tradycyjnie na weselach i że jedna taka porcja starcza na ogół dla 3-4 osób. Że też nie powiedział nam wcześniej. Show zaczyna się punktualnie w przepięknych wnętrzach. Jest jednak propozycją dla wytrwałych i wtajemniczonych. To bardziej mistycyzm całej ceremonii związanej z derwiszami niż prezentacja ich umiejętności. Przyzwyczajeni do popisów dla publiczności derwiszy choćby w Egipcie teraz z napięciem wyczekujemy jakiegoś szczególnego momentu, zwrotu akcji, ale nie dzieje się nic szczególnego. Czas na powrót do hotelu. Zrobiło się już bardzo późno, a na naszej ulicy niezmiennie gwar i tłok.

Pojechali i napisali: