Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wietnam 13-26.02.2010

Sa Pa, wioska Cat Cat


23-02-2010

Przed wschodem słońca opuszczamy pociąg. Jesteśmy w Lao Cai - stolicy prowincji graniczącej z Chinami. Sprawnie zostajemy "wyuskani" z tłumu i skierowani do busa, który po ok.90 min. dowozi nas do hotelu w Sa Pa.

Samo miasto przypomina alpejskie kurorty. Ostatecznie jego walory docenili już francuscy kolonizatorzy i w latach 30 XX wieku wybudowali tu mnóstwo willi. Miejsce jest również bardzo popularne wśród Wietnamczyków, którzy spędzają tu wakacje.

Zachodni turyści przybywają tu głównie po to, aby dostać się do okolicznych wiosek mniejszości etnicznych żyjących w bardzo prymitywnych warunkach, ale noszących niebywale barwne stroje. Do Sa Pa można przyjeżdżać dopiero od 1993 roku a do siedzib miejscowych plemion dotrzeć jedynie z przewodnikiem, a raczej z przewodniczką.

Nasza nazywa sie Lan i jest najmniejsza ze wszystkich. Małżeństwo Szwedów - które do nas dołącza - najwyższe. Śmiejemy się wszyscy, bo Szwed obawia się że się zgubi. Czekamy jeszcze na parę Brytyjczyków i Chińczyka. Lan szybko ich znajduje. Ruszamy.

Przed drzwiami hotelu zgromadziła się już liczna grupa Czarnych Hmongów. Rzeczywiście wyglądają bardzo niesamowicie w bardzo oryginalnych  strojach, "obwieszone" srebrną biżuterią.
Niektóre Panie będą nam towarzyszyć aż do ich wioski Cat Cat.
Mijamy malownicze tarasy ryżowe, pola na których uprawia się warzywa, kardamon i indygo potrzebne do farbowania strojów na charakterystyczny ciemnogranatowy prawie czarny kolor.Udaje nam się też spotkać paru Panów w tradycyjnych strojach.
Przechodzimy przez wioskę. Jej mieszkańcy żyją w zbitych z drewna chatach, krytych liśćmi bez drzwi i okien. Między nami biegają czarne świnki wietnamskie. Całą dolinę wypełnia dzwięczny śpiew. To zespół dziewcząt prezentuje swe umiejętności (żeby zobaczyć jak tańczą, trzeba dodatkowo zapłacić)
Siadamy przy pięknym kaskadowym wodospadzie. Zamglona zazwyczaj dolina dziś tonie w słońcu - to dla nas nagroda za Ha Long.
Droga powrotna prowadzi pod górę. Za 2 dolary można podjechać skuterem. My jednak ambitnie idziemy pieszo. W pakiecie są trzy posiłki - trzeba gdzieś to spalić.

Po południu odwiedzamy miejscowy targ. Rozpoznajemy przynależność etniczną handlujących na nim kobiet po fantazyjnie związanych nakryciach głowy : Czarni i Czerwoni Hmongowie, Czerwoni Dao wiodą prym.

Postanawiamy wspiąć się na Wzgórze Smoczej Paszczy - najwyższy punkt Sa Pa z którego roztacza się panorama na całą dolinę.
Droga prowadzi przez ogród orchidei i sad brzoskwiniowy, wśród skał i oczek wodnych, Wietnamczycy traktują to miejsce jak park - toteż mnóstwo tu piknikujących rodzin. Przeklinamy tylko tego, który wymyślił schody do samej góry - chyba z 1000.
Zejście zajmuje nam znacznie mniej czasu. Jeszcze przed zmrokiem meldujemy się w hotelu.

Pojechali i napisali: