Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Indie Południowe 20.11-11.12.2010

Plantacja kawy, Belur, masaż ayurwedyjski


22-11-2010

Rano spotykamy się na spacerze po plantacji kawy, jesteśmy tylko we trójkę. Około godzinny spacer otwiera nam oczy na wspaniałe egzotyczne dla nas rośliny. Krzewy kawy dookoła. Piękna plantacja. Czas na śniadanie. Wybieramy, przebieramy, podglądamy Hindusów. Teraz moment na odpoczynek. Ja wybieram Spa. Decyduję się na zabieg na bazie tamaryndowca, płatków owsianych i miodu. Przez chwilę pachnę jak owsianka z miodem, ale zabieg bardzo przyjemny, atmosfera jak na Spa przystało i mam nadzieję że efekt też będzie widoczny. Z wielkim żalem opuszczamy to miejsce. Zabrakło nam czasu na grę w bilard, lokalne gry planszowe, szachy, na basen jeden i drugi….

Ale musimy dzisiaj jeszcze przed zmrokiem dotrzeć do dwóch miejscowości. By zwiedzić stare świątynie. Nie jest tak łatwo, bo już w pierwszej miejscowości czek na nas demonstracja polityczna i całkowita blokada drogi. Po długim bezczynnym oczekiwaniu i po krótkiej wymianie zdań naszych opiekunów decydują się znaleźć objazd przez pola. Mnie się pomysł bardzo podoba im dalej od utartych ścieżek tym lepiej. I mam rację. Pola ryżowe, bawoły, małe bawiące się dzieci, psy, kozy, cielęta. Dorośli przy pracach polowych. Wspaniałe krajobrazy i bardzo dobra droga. Oczywiście nie ma tu żadnych znaków ani drogowskazów, ale już wiemy, że piesi dają prawidłowe wskazówki za którymi należy podążać. Co warto wiedzieć pyta się tu tylko napotkanych mężczyzn, kobiety nie maja prawa znać się na czymkolwiek.
Docieramy do Belur. Tu przy wejściu do świątyni zagadujemy lokalnego przewodnika prosząc go o dokładne objaśnienia. To dla nas pierwsza świątynia a w tym stylu i warto poznać jej tajniki i sekrety. Pan wywiązuje się wspaniale ze swojego zadania i nawet mówi po angielsku na tyle wyraźnie, że można coś zrozumieć. Jesteśmy jedynymi turystami, dziwne to dla nas, ale przyjdzie się nam przyzwyczaić do takiej sytuacji. Wybija godzina lunchu. Nasz kierowca poleca wegetariańską restaurację w tej samej miejscowości. Pyszne jedzenie i co ważniejsze wprawiamy się w jedzeniu rękami. Maciej ma podwójnie trudno bo jako osoba leworęczna musi tu skoncentrować się na jedzeniu tylko prawą ręką. Na talerzach sporo warzyw, pyszne chlebki przypominające nasze podpłomyki i tutejsza bardzo słodka kawa z mlekiem.
Wzmocnieni posiłkiem ruszamy do ostatniej na dzisiaj świątyni. Po drodze napotyka nas ulewny ale bardzo ciepły deszcz. W świątyni tuż przed zmrokiem nie ma już nikogo. Znajdujemy przewodnika i wraz z nim oglądamy piękne rzeźby i zdobienia.
Docieramy do hotelu już mocno po zmroku. Mając chwilę do kolacji decydujemy się na masaż, zgodnie z reklamą ayurwedyjski. Warunki budzą trochę wątpliwości, a jak się po masażu okaże umiejętności i dążenia masażystów są także dalekie od założonych przez ayurwedę. Mnie masuje całkiem dobrze pani z pobliskiego miasteczka. Wykorzystuję Jej chęć do rozmowy i poznaję sagę rodzinną oraz Jej zarobki, plany rodzinne i wiele innych dość dla nas osobistych zwierzeń. Ale to właśnie te opowieści pozwolą nam potem rozbudzić podejrzenia wobec masażysty – jak się okazuje brata owej pani, który w tym samym czasie masował Maćka. Po zdawkowych pytaniach: czy pierwszy raz w Indiach? Czy pierwszy raz masaż ayurwedyjski pan wykonał masaż bardzo precyzyjnie i dokładnie nie omijając żadnego centymetra ciała Maćka. Jak się później okaże nasz dzisiejszy masaż nie miał nic wspólnego z prawdziwym masażem ayurwedyjskim ale mocno zaważył na zaufaniu Maciej wobec kolejnych masażystów.

Pojechali i napisali: