Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Indie Południowe 20.11-11.12.2010

Tamil Nadu, Trichy, Pondicherra


07-12-2010

Dołożyliśmy sobie atrakcji by możliwie jak najlepiej wykorzystać nasz czas w Tamil Nadu. Na szczęście dla naszego kierowcy nic nie jest niemożliwe. Ma świetną orientację w terenie i do tego ogromne poczucie humoru. Znowu na kawałku autostrady spotykamy samochody i motory jadące pod prąd. Jego to nie dziwi, nas już też przestało.

Docieramy do Trichy. Tu zatrzymujemy się przy lokalnym krematorium. Niedotykalni zajmują się sporządzaniem stosów pogrzebowych i paleniem zwłok. Wysiadamy z samochodu. Mini procesja właśnie podąża w dół rzeki. Sami mężczyźni, jeden z nich ogolony na łyso niesie na ramionach gliniany garnek, wazę z prochami. Wykonuje rytmiczne ruchy i nagle delikatnie ale zdecydowanie zanurza się w wodzie i zrzuca z ramienia to naczynie. Reszta z pochylonymi głowami jest niemymi świadkami tego zdarzenia. Przechodzimy przez ulicę pozostawiając żałobników samych. Tu akurat przerwa w pracy. Nasz przewodnik pyta o kolejne kremacje. Czekają na dwa ciała, które mają tu dotrzeć za ok. 2 godziny. Przygotowują stosy. Mam przed oczami miejsce kremacji w Varanasi, to tutaj na wyciągnięcie ręki robi równie wielkie wrażenie. Przyglądam się ludziom pracującym w tym miejscu. Najczęściej bezzębni, osmoleni i spracowani staruszkowie, kobiety jak i mężczyźni. Na kawałku wylanego betonu pod daszkiem ułożone są cztery stosy, najpierw placki z krowich odchodów, potem kawałki drwa i znowu placki. My przyglądamy się ich pracy, oni nam. Nikt nie wyciąga rąk, nie prosi o pieniądze. Wracamy do samochodu. Dalej w tej samej rzece widzimy mnóstwo wozów zaprzęgniętych w woły, na które chłopi ładują piasek z rzeki.
W Trichy zgodnie z poleceniem naszego kierowcy decydujemy się na zwiedzenie świątyni położonej na górce z widokiem na całe miasto. Wybiło właśnie południe. Po drodze na szczyt mijamy dużą salę restauracyjną, gdzie właśnie teraz rozpoczął się darmowy posiłek. Oczywiście także my jesteśmy zaproszeni. W równych rzędach na ziemi siedzą kobiety, mężczyźni, dzieci. Są i pielgrzymi i stali bywalcy tutejszych darmowych posiłków. Przed nimi liście bananowca i już rozłożone kupki ryżu oraz różnych warzywnych curry. Przy wejściu do świątyni oczywiście słoń.
My zatrzymamy się na porządny lunch w tutejszej restauracji. Żadne warunki nam już niestraszne.
A jedzenie znowu smaczne.
Na wieczór docieramy do Pondicherry. To niegdyś francuskie miasteczko do dzisiaj fascynuje nas Europejczyków ilością wpływów z naszego kontynentu. Mieszkamy w bardzo nastrojowym i klimatycznym butikowym hotelu w samym centrum. Wybieramy się nad wodę. Tu obowiązkowo upragniona kawa, tym razem po francusku i kolacja w jednej z tutejszych restauracji.

Pojechali i napisali: