Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Etiopia 6-25.02.2011

Wioska Tsemay, Konso, Kanion Nowy Jork, Yabelo


21-02-2011

Wstajemy wcześniej, bo dziś przed nami składanie obozowiska. Idzie nam to bardzo sprawnie. My jemy śniadanie, a nasi koledzy składają namioty. Gotowi do drogi ruszmy w stronę Konso. Po drodze jednak kilka przystanków. Po opuszczeniu szutrów wjeżdżamy na asfalt i zatrzymujemy się w wiosce Tsemay. To jeszcze inne plemię i inne stroje oraz zwyczaje. Tu panuje dziwny ład i porządek jeśli chodzi o zdjęcia i płatności za nie. My jednak maszerujemy za miejscowym nauczycielem do szkoły. Mamy znowu trochę rzeczy, które trzymaliśmy by podarować je jednej ze szkół na południu. Budynek szkoły tuż przy samej drodze. Uczy się tu na co dzień około 500 uczniów, nie mają zbyt wiele lekcji, zaledwie po 4-5 godzin dziennie spędzają w szkole. Pracuje tu czterech nauczycieli i dyrektor. Ten podejmuje nas u siebie w gabinecie, z dumą pokazuje nam poszczególne klasy i pokój nauczycielski. Odwiedzamy klasę czwartą i pierwszą a potem zaglądamy pod drzewo, gdzie przy kilku ławkach siedzą najmłodsi, czyli przedszkolaki. I te okazują się najmilsze, śpiewają nam piosenki i zabawiają rozmową. Zabieramy nasze prezenty a wśród nich sporo maskotek, przyborów szkolnych, ubrań, nawet okulary słoneczne. Zanosimy je do dyrektora, ten chętnie pozuje do zdjęć i jest nam bardzo wdzięczny za pomoc.

Dzieciaki ze szkoły odprowadzają nas do samych aut. Przed nami Konso. Akurat dzisiaj jest tu kolorowy targ i sporo się dzieje, po przerwie technicznej maszerujemy już z aparatami po targu. Oj dostaje się nam od niektórych przekupek kukurydzą za robienie im zdjęć. Rzucają prosto w nas. Na szczęście to tylko niegroźne pogróżki. Łapiemy na drodze panie z drwem na plecach, mnóstwem kur w ręce albo z wielkimi glinianymi wazami.
Z asfaltu uciekamy na boczną bardzo kamienistą drogę i jedziemy do Kanionu Nowy Jork. Jest rzeczywiście wart zachodu. Piękne rude skały w promieniach słońca wydają się mieć jeszcze bardziej intensywny kolor. A zza płotu ustawia się już szereg głów miejscowych i wszyscy chcą nam coś sprzedać, albo dać sobie zrobić zdjęcie, albo potrzymać za rękę, albo, albo, albo.
Mamy dość jujowania, czyli pokrzykiwania do nas ju, ju, ju, ju. Nie chce się nam już odpowiadać na pytania jak masz na imię, albo skąd jesteś. Nie mamy już caramello i t-shirtów. Koniec.
Maszerujemy dzielnie przez wioskę. Ela i Bogusia kryją się w samochodach. Mirek O. kupił banany, takie zwykłe banany. I o mało co nie został stratowany wraz z okularami, aparatem i całym dobytkiem kiedy zaprosił dzieciaki do poczęstowania się nimi.
Ja zabrałam dwa patyki chłopcom, którzy chcąc robić dobrze odganiali dzieciaki od nas. Zdarzyło się im także dać po nogach patykiem. Nie miałam wątpliwości że należy im oddać. Z trudem ale dobrnęliśmy do końca wsi Konso. I znowu mamy mnóstwo ciekawych zdjęć i sporo wrażeń. Wracamy do wsi na lunch. Kolejny raz makaron, tym razem z kapustą i marchewką. Tylko lokalnym kucharzom znana mieszanka ale bardzo smaczna.
Cel na dzisiaj to Yabelo, droga mija zaskakująco szybko i jeszcze przed zachodem słońca jesteśmy na miejscu. A tu miła niespodzianka dla nas: ciepła woda, prąd, wygodne łóżka i na dodatek aż dwa noclegi.

Pojechali i napisali:

PFR