Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Kenia i Zanzibar 30.09-14.10.2011

Całodzienne safari, wizyta w wiosce Masajów


02-10-2011

Dzisiejszą zbiórkę ustaliłyśmy na 8.00 ale już od 6 niektóre z nas polowały na szczyt Kilimandżaro. I mimo tego, że o 6.00 jeszcze całkowicie chmury przesłaniały górę to już kilkanaście minut potem wychylił się pierwszy ośnieżony całkowicie kawałek góry, potem jeszcze więcej i więcej. Niestety w pewnym momencie gęste chmury zawisły na dłużej ale i tak widok wart był wczesnej pobudki, poza tym naszym piżamowym spacerom pomiędzy namiotami w poszukiwaniu najlepszych miejsc do zdjęć towarzyszył chór afrykańskich ptaków a na dachach niektórych namiotów pojawiły się ciekawskie małpy.

Śniadanie i jesteśmy gotowe do całodziennego safari. Znowu zajmujemy dwa autka z podnoszonym dachem i ruszamy. Już przy bramie bardzo dostojnie zza parasolowatych akacji pokazują się długie szyje żyraf. W znanych nam już miejscach czekają zebry, potem stado gnu i mnóstwo gazeli. My jednak pamiętamy o obietnicach związanych ze słoniami. Z daleka widać całe stada. Szukamy ścieżek, gdzie potencjalnie mogą chcieć nam przejść przez drogę czyli barabarę w języku suahili. Asia wybiera jedno miejsce w pełni przekonana, że tam właśnie przejdą słonie. Nasz kierowca z powątpiewaniem patrzy na mnie upewniając się czy na pewno ma zawracać. Oczywiście popieram Asiunię i jedziemy, nasze Dziewczyny z drugiego busa też nawracają. Zajmujemy strategiczne miejsce przy drodze a słonie kroczą wprost na nas. Są samice i jeden wielki samiec, obok maluchy i młodzież. Niezapomniany widok. Nie możemy oderwać oczu, patrzymy, podjeżdżamy bliżej, mamy teraz słonie jak na dłoni, Baraszkują w błocku, schładzają się polewając zimną wodą, zmieniają kolor z szarego na czarny. Alina wpada na pomysł aby napić się kawy, do realizacji tylko mały krok. Przejeżdżamy do jednego z ośrodków na terenie parku. My po drodze robimy jeszcze kilka przystanków, bo ptaki, bo zebry na innym tle, a i chmury tak piękne, itd. Wreszcie i my docieramy do bram ośrodka. A tu szmerzy potoczek, kawka smakuje wybornie, żyć nie umierać, taka Afryka nie da się nie lubić.
Kolejny punkt programu to wizyta w wiosce Masajów. Ponieważ od Nairobi towarzyszyli nam Masajowie wybieramy ich wioskę na miejsce spotkania z miejscowymi rodzinami. Mieszkają w samym parku Amboseli, by do nich dotrzeć musimy pokonać kilka objazdów i jechać przez kawałek droga której nie ma. Ale udaje się nam i docieramy na miejsce. A tu wódz wioski - bardzo elegancki pan wita każdą z nas i wprowadza do tajemnic masajskich.
Na sam początek ma być tradycyjny taniec Masajów odtańczony zawsze na powitanie. Szykujemy się do zdjęć i zajmujemy strategiczne pozycje. Nie możemy oderwać oczu od kolorowych kobiet i mężczyzn, na głównym placu gdzie na noc zagania się bydło ustawieni w podkowę tańczą i bawią nas swoimi rytualnymi skokami. Nie trzeba nas długo prosić byśmy dołączyły do kobiet i do mężczyzn. Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia. Nie jesteśmy jednak tylko grupą , która patrzy, za namową Aliny i szybką nauką krótkiej piosenki oraz barwnego układu choreograficznego my także ustawiamy się w rządku i śpiewamy krótką piosenkę o miłości z pokazywaniem. Na pewno najlepiej idzie nam pokazanie rozkoszy bo dostajemy gromkie brawa od panów Masajów kiedy rytmicznie potrząsamy biustami.
Teraz czas na wizytę u miejscowego doktora. Jego gabinet to mały stołeczek pod największą akacją w wiosce. Przed nim naczynko a w nim korzonki i owoce, opowiada, pokazuje…
Teraz czas na pytania i dzielnie mierzy się z nimi wódz wioski, mamy ich sporo: a ile mają żon, a w jakimi wieku wychodzą za mąż, a czy Matka zawsze wybiera odpowiednią partnerkę, a ile mają dzieci, i tak ciągnie się rozmowa. Wódz jest cierpliwy i odpowiada bardzo rzetelnie na nasze pytania. Wokół nas zbiera się coraz więcej młodzieńców, którzy bacznie nas obserwują pewnie z różnymi myślami w tyle głowy. Grupy złożone z samych pań zdarzają się tu nader rzadko.
Kolejny punkt programu to wizyta w jednej z tradycyjnych lepianek, idziemy do środka podzielone na dwie grupy. Przypominają się nam książki Europejek, które zakochane w Masajach porzucają swoje dotychczasowe życie w zamian otrzymując taką lepiankę. Jesteśmy pełne podziwu bez zrozumienia,. Na sam koniec shopping i koraliki, bransoletki, dzidy. Ceny wygórowane, sposób kupowania mało dla nas przyjemny. Szybko się wycofujemy. Nasi Koledzy zgromadzili przed lokalną szkołą mnóstwo dzieciaków w mundurkach, kiedy podchodzimy zaczynają pod wodzą swego nauczyciela z rózgą śpiewać dla nas piosenki. Jest miło ale sielankowy nastrój nie trwa zbyt długo. Nagle Asia dostrzega, że ktoś majstruje przy naszych bagażnikach. To nasi „zaprzyjaźnieni” Masajowie wyjmują sobie nasze kartony z ubraniami, butami, zabawkami utrzymując, że im się należy. Nie podoba się nam to rozegranie. Owszem wspomogłyśmy wioskę płacąc za jej zwiedzanie ustaloną, niemałą stawkę a zagarnięcie naszych rzeczy bez pytania nie podoba się nam nic a nic. Wstępuję na wojenną ścieżkę z Masajami, krótka wymiana zdań, ton bardzo zdecydowany. Wydaje się, że ustaliliśmy sobie co i jak. Niestety nie na długo, bo nasz kolega podchodzi do mnie z propozycją zwrotu gotówki na rzecz kartonów. I pewnie nie wzbudziło by to moich podejrzeń gdyby nie wcześniejsze ostrzeżenia przed wioskami odwiedzanymi przez turystów, gdzie zostawione rzeczy bardzo szybko przynoszone były przez miejscową ludność do okolicznych hoteli by je odsprzedać i zdobyć pieniądze. Mało efektowne zakończenie naszej wizyty ale nie dajemy się wmanewrować w intrygi Masajskie.
Zmierzamy na punkt widokowy skąd widoczna jest cała panorama na park a potem lunch. Dzisiaj w wersji piknikowej. Mamy kurczaka, kanapkę, owoce i jajo oraz słodycze z widokiem na kąpiące się słonie i hipcia. Miejsce idealne.
W drodze do hotelu pojawia się po raz kolejny dzisiaj ośnieżony szczyt Kilimandżaro. Sesja trwa. Jesteśmy całe okurzone i brudne ale bardzo szczęśliwe. Kawka, ciasteczka eko -  przerwa. Nie do końca, bo my: Asia, Zosia i Beata oraz ja decydujemy się udać na poszukiwanie potrzebujących wiosek. Pakujemy kartony do jednego busika i zabieramy obu panów kierowców. Droga nie musi być daleka, już przy najbliższym skrzyżowaniu stoi kilka domków z blachy falistej. Tutaj? Tak – tutaj. Najpierw pojawiają się Maluchy ciekawskie naszych osób, potem wychodzą mamy. Jest ich coraz więcej, nie do wiary, że aż tyle osób mieszczą tycie chatki. Otwieramy bagażnik, dzielimy się obowiązkami, ja wyjmuję i otwieram. Asia fotografuje – co okaże się najtrudniejszym zadaniem, bo ciasno otacza nas tłum miejscowych czekających na dary. Zosia i Beata mają równo dzielić – to dopiero jest wyzwanie. Nasi kierowcy pomagają jak mogą zamieniając się w naszych ochraniarzy. Język nie jest tu potrzebny, nasze intencje zostały od razy poprawnie odczytane. Dzieciaków jest coraz więcej i to od nich zaczynamy obdzielanie maskotkami. Szaleją ze szczęścia, dzikie skoki radości, tańce z maskotkami w rękach, zabawa na całego. Karton jednak ma swoje dno i czas na kolejne pudło. Teraz prosimy mamy dzieciaków, dla których mamy torebki, buty, bluzki, każda z nich w oczach ma niemy zachwyt nad kolejnymi wyjmowanymi rzeczami. Nasze dziewczyny dwoją się i troją by podzielić wszystkich po równo. Czas na panów swetry, buty, t-shirty. Istne szaleństwo, w gronie potrzebujących pojawiają się maluchy zaledwie kilkudniowe przyklejone w chustach do pleców swoich mam jak i staruszki, które także proszą o bluzki lub torebki. Te ostatnie wywołały najwięcej zamieszania. Nie możemy oderwać oczy od Masajki z dzieckiem na plecach i czerwoną torbą na ramieniu.
Mamy jeszcze trochę zabawek i butelek dla najmłodszych. Jedziemy dalej, po drodze widok na Kili nas onieśmiela. Widać górę prawie w całości. Napotkane na trasie dziewczyny dostają trochę ubrań, kolejna wioska wygląda na bardzo liczną i bardzo ożywioną w niedzielne popołudnie. Najpierw jak zwykle najbardziej ufne pojawiają się dzieciaki. Nasza wizyta ma charakter bardzo spontaniczny. Wyjmujemy maskotki, istny szał. Od małego do dużego wszyscy tulą misie, kotki, tygryski i inne stwory.
Pojawiają się mamy z brzdącami na plecach, dla nich mamy specjalnie butelki. Beata musi zademonstrować jak nakręcić  odpowiednio smoczek i do czego butelka służy. Teraz kiedy znają jej przeznaczenie są podwójnie dumne, że dostały cos takiego. Szałem i świetnym pomysłem okazują się kolorowe plastikowe miseczki i kubki ze słomką do picia. Dzieciaków jest coraz więcej, Zosia ma cukierki, nie jesteśmy w stanie zapanować już nad Maluchami. Pomaga nam miejscowy, który ustawia je w rząadku. Ja biorę na ręce malucha, ten wtula się we mnie. Wszystkie jesteśmy rozczulone, nie braknie łez wzruszenia. Masajowie podchodzą do nas i z wdzięcznością przekazują podziękowania. Proste a jakże wymowne. Nasze dzieci są dzięki Wam szczęśliwe!
W nagrodę na niebie pojawia się tęcza i najwspanialszy widok na Kilimandżaro. Warto było!
Wieczór przy ognisku. Potem przy nalewce pojawiają się innowacyjne pomysły.

Pojechali i napisali: