Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Kenia i Zanzibar 30.09-14.10.2011

Lot balonem nad Masai Mara, wizyta w parku


06-10-2011

Już dawno uknułyśmy plan niespodzianki dla Aliny z okazji Jej urodzin. Pomysłów było mnóstwo od Masajów z kwiatami i śniadaniem do łóżka, poprzez jazdę na dzikich zwierzętach aż po szaleństwa na Zanzibarze. Jednak najbardziej spodobał się nam pomysł lotu balonem nad Masai Mara. Cena bardzo wysoka i związane z tym obawy, czy na pewno warto? Przewertowałam wszystkie możliwe przewodniki, odwiedziłam strony internetowe z opiniami, sprzedałam za plecami Aliny pomysł innym Koleżankom jeszcze w Polsce. I powoli grono rosło, Lidka na tak, Tania też, Sarah oczywiście razem z Mamą, Brygida uspokojona po kilku pytaniach o bezpieczeństwo dołączyła do nas. Zosia zaproszona przez Męża, Asia wahała się jednak tylko chwilę, ja z ciekawości. Beata dostała lot w tajemnicy od Męża jeszcze a konto urodzin. Byłyśmy wszystkie zdecydowane.

Wstać trzeba bardzo wcześnie. Alina aż jęknęła kiedy zaproponowałam safari nocne przed wschodem słońca i pobudkę o 4 nad ranem. Na szczęście zlitowała się nam nami obsługa hotelu i włączyła zapasowy agregat byśmy nie musiały budzić się i ubierać w całkowitych ciemnościach. Sarah zadbała by mimo wczesnej pory Mama wyglądała bardzo reprezentacyjnie. Przed nasze namioty podjechała wielka ciężarówa i zapakowała nasz komplet. Dopiero teraz poczułyśmy co to są afrykańskie wertepy. Rzucało nami na prawo i lewo, a wokół noc ciemna, gwiazdy i księżyc. Ale cel oczywiście szczytny dlatego nikt nie marudzi wszystkie dzielnie jedziemy w ciemnościach przez park Masai Mara. Co jakiś czas drogę przecina nam hiena z podkulonym ogonem, pojawiają się pojedyncze zebry i gnu, słychać powoli budzące się ptaki. Nagle za nami pojawia się piękna zorza i niebo zaczyna różowieć i zalewać się pomarańczą. W sama porę bo po stronie Aliny leżą już wielkie balony, na szczęście Asia jest bardzo czujna i wprawnie odwraca uwagę naszej Jubilatki pokazując Jej piękny wschód słońca. Docieramy na miejsce do lodży, gdzie przed startem kawa i herbata. Nie da się już dłużej ukrywać naszej niespodzianki. Alina ma łzy w oku, jest bardzo wzruszona i bardzo zadowolona. Na pewno zaskoczona. My jesteśmy wcale nie mniej podekscytowane, prócz mnie każda z nas poleci dzisiaj po raz pierwszy balonem.
Regulujemy należności, formalności i znowu mały kawałek podjeżdżamy ciężarówką. Kilka balonów już w powietrzu, dosiadamy się do naszego kosza. Jest pięknie. Nasz przystojny pan kapitan rodem z Australii objaśnia pokrótce zasady bezpieczeństwa, zaznajamia nas z pozycją do lądowania i jesteśmy gotowe do startu. Wraz z nami w koszu kilku innych turystów. Pierwsze wrażenie niesamowite, balon płynie w powietrzu. Wcale nie jest ani za zimno, choć jest bardzo wcześnie, ani zbyt ciepło mimo obaw buchającego z palnika żaru. Jest cudownie, wspaniale. W dole pojedyncze hieny, pokazują się też szakale i lisy. Zbliżamy się do wielkiego stada gnu, w oddali zebry. Obniżamy lot, zwierzęta uskakują przed cieniem balonu, co jakiś czas słysząc odgłos buchającego ciepłym płomieniem palnika gonią przed siebie. Zdjęcia, każda z nas bardzo uśmiechnięta. Sto lat w powietrzu dla Aliny, prezent od Zosia anioł w dmuchawce. Mnóstwo radości, piórka, które Alina rozdmuchuje na prawo i lewo. Sto lat po angielsku, uściski i znowu zdjęcia. Po około godzinie lotu, która minęła nie wiadomo kiedy i oczywiście po zbyt krótkim locie lądujemy w trawie, ot wprost w buszu.
Pozycja bezpieczna, wszystkie już pozujemy do zdjęć jeszcze w koszu, potem obok kosza. Nasz pilot dołącza do nas. Czas na drugi etap wyprawy czyli śniadanie w buszu. To tym razem niespodzianka nie tylko dla Jubilatki, chyba żadna z nas nie spodziewała się takiej uczty w Afryce. Ale po kolei. Najpierw upchane gęsto w jeepie jedziemy przez Park. Jak na zamówienie tuz obok ścieżki lwy, leniwie machają tylko łapą raz prawą, raz lewą, jeden z nich wstaje, pręży się i kładzie w innej pozycji. Jedziemy dalej. Jest lwica, piękna dostojna, trochę zdenerwowana naszą obecnością podnosi się i odchodzi obserwując nas bacznie. Cudowna. Miny nam rzedną, kiedy za ok. 300 metrów zatrzymujemy się pod piękną akacją z informacją, że to tu będzie nasze śniadanie. A lwica widoczna na horyzoncie, pozuje teraz innym turystom. Szybko jednak zapominamy o lwicy i rozsiadamy się przy stole specjalnie dla nas udekorowanym pięknymi kwiatami. Na sam początek szampan, to raj, marzenie, cudo, zaskoczenie – tak komentują Dziewczyny. Rzeczywiście stoły po środku sawanny, suty bufet, kucharze, kelnerzy, wspaniałości, szampan, owoce i kwiaty. Za dużo jak na raz tych wrażeń. Jeszcze rozpamiętujemy widoki z góry z balonu a tu tyle nowych pięknych doznać. Odśpiewujemy naszą popisową piosenkę ku uciesze innych turystów i ustawiamy się w kolejce po jedzonko. Szampan leje się strumieniami, sesja zdjęciowa, zajadamy się pysznościami. Niektóre z nas mają dylemat co zrobiło większe wrażenie sam lot balonem czy może jednak to śniadanie. Otrzymujemy certyfikaty potwierdzające nasz wyczyn czyli lot balonem. Pierwsze najedzone grupki turystów wracają do lodży, my wręcz przeciwnie, rozsiadamy się na dobre. I kolejna butelka i kolejna. Nikt nie śmie nam przerwać uczty. Jest tort dla Aliny, prezenty, całusy i uściski. Wreszcie błagalnym wzrokiem proszą nas o opuszczenie swoich miejsc, niechętnie ale pakujemy się do ciężarówy. Wraz z nami jadą piloci wszystkich balonów. Mamy więc doborowe towarzystwo, kolejne dwie butelki szampana na wynos i wspaniałe humory. Śpiewamy wszystko łącznie z kolędą, która wypada najgłośniej i najżwawiej. Panowie piloci oczywiście świętują razem z nami.
W lodży chwila oddechu i dajemy się odwieźć do naszych busików. Wracamy do namiotów by spakować rzeczy. Niespodzianka nam się bardzo udała, atmosfera cudna, Alina bardzo zadowolona.
Przed nami lunch i samosy znowu na zamówienie, czas na długi przejazd nad Jezioro Naivasha. Po drodze podsypiamy, dzień jest dla nas dzisiaj wyjątkowo długi, droga średnio służy spaniu, bo dziura na dziurze ale i tak udaje się nam zmrużyć oko.
Po drodze robimy przystanek na targu bydła ku niezadowoleniu jednego z naszych kierowców. Wcale nie było strasznie, nikt nie chciał nas ograbić ani pobić i wszystko wypadło jak trzeba. Zapomniałam dodać że dzisiaj uzupełniłyśmy nasze zbiory jeśli chodzi o dzidy. Teraz kompletnie jedziemy dalej. W sklepiku targujemy się i ostatecznie nie kupujemy nic, bo ceny nam podawane są astronomiczne. Wieczorem docieramy do hotelu nad jeziorem. Jest już ciemno, w planach tylko kąpiel i kolacja. Tak się nam wydawało. Jednak okazja urodzin nie pozwala na taką zwykłą kolację, i najpierw na lampkę wina zaprasza sama Jubilatka, potem nasz kontrahent, który powoli dziękuje nam za wspólny pobyt. Wreszcie z dobrymi nowinami spieszy do nas sam manager hotelu. Proponuje nam zamianę naszych pokoi na namioty. Idziemy na oględziny i po chwili większość z nas pakuje swoje rzeczy by spędzić noc w namiotach. Decyzja bardzo trafna bo większość z nas śpi jak zabite. A nad nami rozgwieżdżone niebo, bryza znad jeziora, małpy, które szaleją skacząc z prawa na lewo. Dobranoc.
 

Pojechali i napisali: