Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Peru i Boliwia 13.04-4.05.2012

Wulkan Tunupa, wyspa kaktusów, salar


22-04-2012

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie… Jest 6 rano i my jak duchy przenikamy do recepcji, na wschód słońca wybierają się niestrudzeni: Bożka, Basia, Mariusz, Wacek i Estera. My w komplecie, naszego auta ani widu ani słychu. Musimy pogonić ich telefonicznie. Jadą, mruczenie silnika słychać już z daleka. Mamy szczęście mimo opóźnienia, dojeżdżamy na miejsce o czasie. Słońce dopiero delikatnie różowi niebo za górami. Nasze auto wjeżdża tylko na kawałek salaru, jest bardzo grząsko, czego niestety doświadcza Basia, która robi krok ze ścieżki usypanej z kamieni, cienka pokrywa soli się załamuje i Basia po kolana wpada do wody. Brrr, zimno.

My dużo bardziej ostrożnie stąpamy przy samochodzie. Wschód boski a i przygoda z salarem zapowiada się na niemałe wyzwanie.
W hotelu kawka i herbatka i wskakujemy jeszcze na chwilę do łóżeczka.
Potem już wspólne śniadanie i zbieramy się na wycieczkę pieszą do miasteczka. Odwiedzamy kościółek, otwiera go nam starsza pani, która opowiada o wsi i kościele. Przyszła na spotkanie z nami ze swoim wnukiem.  Nasi kierowcy trochę nerwowi, czas nagli, a my chcemy zobaczyć  kaplicę z malowidłami, kociołek przy salarze, i odkrywamy całkiem nowopowstałe muzeum. Pan, który je założył jest też przewodnikiem i z wielką pasja opowiada nam o swoich zbiorach i z dumą pokazuje nam ogród i mumie. Zadowoleni ruszamy dalej.
Wstrzymujemy oddech, wjeżdżamy na salar. Sporo wody. Nasz Teo jako pierwszy bada warunki na salarze, woda ok. 20-30 centymetrów. Podejmujemy decyzję – jedziemy. Nie czuję się zbyt pewnie, kurczowo wyglądam zza okien patrząc jak radzą sobie pozostali. Normalnie śmigamy przez salar z prędkością 70-80 kilometrów na godzinę. Dzisiaj nasza prędkość to zaledwie 15 kilometrów i tak do  przejechania 130 kilometrów. Za to widoki nieziemskie w wodzie odbija się niebo, z daleka widać całą sylwetkę wulkanu Tunupa. A my jedziemy. Otwarte okna musimy szybko zamknąć bo woda dostaje się do środka. Każdy z nas ma już kilkadziesiąt zdjęć. Nasz Teo cały czas skupiony wody jest jakby więcej. Fala sięga już przednich szyb. I wszystko dookoła mokre.
Powoli się rozluźniamy, gra muzyka oczywiście Scorpionsi. Mamy wielkie ambicje złożenia pięknego filmu o Boliwii.
Kolejny cel to wyspa kaktusów, i świetnie bo ostatnie metry to już całkiem suchy salar taki jaki znam z poprzednich wypraw, czyli mamy więcej atrakcji. Tu nasi kierowcy dostają skrzydeł i suną jak rakiety do brzegu. Wow, ale się nam podoba. Wszyscy zachwyceni widokami.
Nasza ekipa przygotowuje nam obiad a my idziemy na zwiedzanie wyspy.  Wokół nas same kaktusy, nawet liczące 1200 lat. Nie możemy się napatrzeć i stale robimy zdjęcia. Na samym szczycie zdjęcia grupówki i filmowanie.
Obiad bardzo wystawny, pod parasolkami lama z lokalnym zbożem i warzywami, na deser jabłka. Oczywiście w ilości bryluje Wacek. Zajadamy się wszyscy i mamy jeszcze chwilę na zdjęcia na samym salarze. Nasi kierowcy dostają premię za brawurową jazdę po wodzie i wszyscy zadowoleni jedziemy dalej. Do końca salaru mamy jeszcze około 4 godzin, nasi kierowcy zaprosili nas na dach, Mariusz na oponach, ja i Bożka zaparte o belkę. Kierowcy najpierw nas sondują czy się nam podoba i czy nie jest za zimno. Jest genialnie, wokół nas tylko biała przestrzeń, salar dośc suchy, my robimy zdjęcia Mariusz szaleje na dachu. Wcale nam się nie chce wracać do wnętrza. Jednak rozsądek każe nam wejść do środka, teraz poziom wody jest jeszcze wyższy niż na początku. Ale wszyscy suniemy obok siebie, kolejny nieskończenie ciekawy przedmiot naszych zdjęć. Kierowcy podjęli decyzję by jednak jechać na skróty bezpośrednio do naszego hotelu.. Tym razem nietypowo bo my jako ostatni, ale tylko dlatego, że nagrywamy przy muzyce przejazd przez salar.
Nasze auto ma problemy z akumulatorem, Wacek stale śledzi kontrolkę. Niestety po kolei wysiada nam radio, potem lampki, potem jeszcze coś i wreszcie musimy się zatrzymać by się poratować od innych. Akcja ratunkowa przebiega pomyślnie.
Z daleka widzimy że pierwsze auto zawisło, drugie auto mimo ostrzeżeń robi dokładnie to samo. Kierowcy wybiegają z samochodów i pokazują nam dokładnie, że brzeg jest zbyt grząski i nie uda się nam wjechać tak jak byśmy chcieli. Nasz Teo obiera odpowiednia taktykę i udaje się nam bez szwanku wjechać na usypany z kamieni trakt wiodący z salaru na ląd. Teraz czas na pomoc innym. Słońce jeszcze wysoko, ale wiatr bardzo mocno wieje, teren się zapada bo podmokły. Zapada decyzja wśród kierowców, że najpierw ratujemy autko Mariusza i Edka. Do pomocy rzuca się nasz pani kucharka, i to z czym ? Z pokrywką od garnków, kopie zaciekle i usuwa sól spod kół i za chwilę kładzie się pod samochodem by zaczepić linę, podziwiamy jej ofiarność i dopingujemy by udało się wyciągnąć auto. Kierowcy ofiarnie podkopują także kolejne koła i za chwilę nasz jeep ustawia się do wyciagnięcia auta. Podrywa i … udaje się. Teraz to samo z autkiem białym, raz, dwa, trzy i już jesteśmy wszyscy we trójkę znowu na lądzie. Przejeżdżający obok nas samochód miejscowych wypełniony po brzegi ludźmi z daleka ogląda akcję wyciągania nas z wody, za chwilę zamiast wjeżdżać na salar widzimy ich wracających na ląd.
Uff, było bosko! Bardzo nam się podobało i dodatkową frajdą jest to, że byliśmy jedyną grupą dzisiaj, która wybrała się na przełaj.
Nocleg w hotelu, obaw było sporo. Schronisko spełnia jednak wszelkie nasze oczekiwania, po herbacie i kawie z ciasteczkami czekamy na kolację. Zajadamy się smakołykami przygotowanymi przez naszą kucharkę i sporą grupę naszych, którzy siekali, obierali, kroili, gotowali. Popijamy winem i udajemy się na zasłużony odpoczynek. Basia i Bożka znajdują miejscowego pieska cynamon, suczkę, której prócz pieszczot i jedzonka z kolacji zafundowały także salon piękności. Cynamonka ma teraz czyste uszy i powycinane kołtuny. A w budzie na zewnątrz cztery urocze szczeniaczki.

Pojechali i napisali: