Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Zakaukazie 24.05-11.06.2012

Azerbejdżan: Szeki, Baku


06-06-2012

Tym razem to ja wcieliłem się w rolę Tamady - osoby wznoszącej toasty i odpowiedzialnej za przebieg całej biesiady. Toasty wznosiłem po rosyjsku tylko co bardziej skomplikowane frazy tłumacząc na polski.

Jedzenie było pyszne, a i wino znacznie lepsze niż na kolacji powitalnej, a że i humory po zdobyciu wodospadu były dobre - szybko zrobiło się miło. Do pierwszego tańca nasz kierowca poprosił ... Grzegorza - spotkał się ze zdecydowaną odmową. Ale gdy zaczęły tańczyć nasze Panie - zbiegła się cala obsługa łącznie z dyrektorem hotelu. W dobrych humorach położyliśmy się spać. Niestety ten hałaśliwy hotel o którym pisała Marysia był po drugiej stronie placu, tak więc choć w nim nie mieszkaliśmy i tak o 3 nad ranem usłyszeliśmy odgłosy ich biesiady.

Rano, gdy już byliśmy gotowi do odjazdu dostaliśmy wiadomość, że autobus, który po nas jechał ma awarię i spóźni się o 2 godziny. Początkowo chcieliśmy na niego czekać, ale kiedy po bliższym wyjaśnieniu okazało się, że jest 225 km od granicy i nadal stoi w warsztacie (wyliczyłem, ze w Baku możemy być o 2-3 w nocy) postanowiliśmy zaryzykować - jechać na granicę i łapać okazję. Udało nam się super - Krystyna zauważyła pusty autobus, którego kierowca okazał się znajomym Lawrentija. Po krótkich negocjacjach zgodził się nas dowieźć na spotkanie z "naszym" autobusem. Ale przekroczenie granicy na wschodzie nie jest takie proste. Trzeba wraz z bagażami przejść odprawę gruzińską, pas ziemi niczyjej, odprawę azerbejdżańską i dopiero wsiąść do autobusu. Na szczęście nie było kolejki i poszło nam to bardzo sprawnie. Po ok.100 km spotkaliśmy nasz autobus - naszym śmiałym manewrem zyskaliśmy dobre 3 godziny.

Opóźnienie było jednak na tyle duże, ze przełożyliśmy zwiedzanie Szeki na drogę powrotną zatrzymując się tylko na krotko przy XII wiecznych grobowcach w Szamaxi i Sanktuarium Wniebowziętego. Mimo to do Baku dotarliśmy dopiero o 10 wieczorem. Droga bowiem prowadziła przez góry a nasz autobus, mimo że większy i bardziej komfortowy od gruzińskiego, zupełnie nie nadawał się do jazdy w górach. Na stromych (do 12%) podjazdach prędkość spadała do 20-25 km/godz. Dlatego postanowiliśmy, że w drodze powrotnej zrezygnujemy z odwiedzenia górskiej wioski Lahicz, a w zamian za to zobaczymy błotne wulkany Kobustanu i wrócimy przez (płaską) pustynię. Baku powitało nas morzem świateł. Boom naftowy widać tu na każdym kroku. Mnóstwo ciekawych architektonicznie nowych budynków we wszystkich możliwych stylach, wypielęgnowany, tętniący życiem nadmorski bulwar, fontanny i pomniki - wszystko rzęsiście oświetlone we wszystkich kolorach tęczy.

Kolację zjedliśmy w kombinacie gastronomiczno - rozrywkowym: stoliki na kilkaset osób, głośna muzyka, parkiet do tańca, tłum ludzi. Byliśmy zbyt zmęczeni by tańczyć ale jedzenie było bardzo dobre a obsługa sprawna. Do hotelu dotarliśmy już po 23.

Kolejny dzień był naprawdę miły. Poza krótkimi dojazdami nie korzystaliśmy z autobusu, a cały dzień chodziliśmy po mieście.

Zaczęliśmy od punktu widokowego na wzgórzu w nowym centrum Baku, tuż przy 3 wieżowcach układających się w kształt płomienia - nowym symbolem Baku. Potem chodziliśmy po otoczonym średniowiecznymi murami średniowiecznym centrum miasta. Wspięliśmy się na wieżę dziewic, oglądaliśmy znakomicie zachowane karawanseraje i meczety. W końcu dotarliśmy do Pałacu Szirwanszachów i zwiedziliśmy mieszczące się w jego wnętrzu bardzo ciekawe muzeum. Po wyjściu za mury podziwialiśmy wspaniałą architekturę z okresu pierwszego boomu naftowego 1864-1914 (ludność Baku wzrosła w tym okresie 15 krotnie). Istotny udział w jej tworzeniu mieli polscy architekci - Józef Płoszko, Józef Goławski - widzieliśmy kilka zaprojektowanych przez nich budynków.

Po lunchu w miłej i chłodnej (na zewnątrz 29 stopni) restauracji zwiedzaliśmy świątynię czcicieli ognia i naturalne, płonące wiecznym ogniem skały.

Nasi Azerbejdżańscy gospodarze są bardzo mili. Jak tylko wspomniałem, że chcielibyśmy odpocząć chwilę na jakiejś plaży zawieźli nas do superluksusowego nadmorskiego hotelu, gdzie mogliśmy się nawet wykąpać (woda cieplejsza niż w Bałtyku w pełni lata). W trakcie zwiedzania starego miasta wyszła do nas szefowa przyjmującego nas biura i przekazała nam upominki. Kolację zjedliśmy w XIV wiecznym karawanseraju, słuchając na przemian ludowej muzyki azerskiej i muzyki współczesnej i z coraz większym trudem konsumując wnoszone kolejno (bardzo smaczne) coraz to nowe dania. Skończyliśmy po 9 by po krótkim spacerze nadmorskim bulwarem popłynąć stateczkiem wzdłuż Zatoki Bakijskiej.

To było clou programu! Baku widziane od strony morza jest naprawdę przepiękne. Setki oświetlonych budowli (niektóre, jak wieża telewizyjna zmieniające swoje kolory, inne - zapalające się i gasnące, jeszcze inne oświetlone tak, że wyglądają jak książka, telefon, czy Bóg wie jeszcze co). Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć!

Do hotelu wróciliśmy o 23, jutro o 5.30 pobudka, o 6 śniadanie a o 6.30 wyjazd w długą trasę (w Tbilisi mamy być o 23).

Pojechali i napisali: