Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Zakaukazie 24.05-11.06.2012

Zwiedzanie Armenii, powrót do Polski


08-06-2012

Po długich przejazdach w Gruzji i Azerbejdżanie z rozkoszą słuchaliśmy słów Soni, naszej ormiańskiej przewodniczki: w pół godziny od wyjazdu będziemy w Monasterze Goshawank, tam pobędziemy godzinę, po kolejnej pół godzinie jazdy będziemy nad jeziorem Sevan, skąd mamy już tylko godzinę do Erewania.
Armenia, choć kiedys była lokalnym mocarstwem dziś ma tylko niewiele ponad 50tys. km 2, więc wszystko tu jest blisko.
System zwiedzania też jest bardziej "przyjazny" - Sonia przy każdym obiekcie daje nam naprawdę bardzo wyczerpujące wyjaśnienia, a potem daje nam czas by samemu pogrążyć się w tajemniczej atmosferze ormiańskich kościołów i zamków. Zwłaszcza te pierwsze robią niesamowite wrażenie surowością swego piękna.
Wspaniałe kamienne formy, najczęściej oświetlone tylko wąskim promieniem światła wpadającym przez otwór w kopule, bez mozaik czy innych dekoracji (to celowe, by nie rozpraszać wiernych przy modlitwie).
Przykładem takiej prostej a zarazem ujmującej architektury jest kompleks klasztorny Sevanavank, uroczo położony na wzgórzu nad jeziorem Sevan.
Kiedyś leżał na wyspie, ale działania radzieckich uczonych spowodowały, że poziom wody w jeziorze znacznie się obniżył i teraz jest to półwysep.
Lunch zjedliśmy patrząc w dół na wody jeziora i w górę na monastyr. Była oczywiście pyszna, doskonale przyrządzona i świeżo wyciągnięta z wody ryba.
A po lunchu pojechaliśmy już do Erewania.
Choć miasto liczy sobie 2800 lat jego współczesne centrum zostało wybudowane od podstaw w początku XX wieku. Ówcześni urbaniści zaprojektowali je tak, by z każdego miejsca było widać Ararat - miało to choć częściowo zmniejszyć Ormianom traumę spowodowaną faktem, że ta święta dla nich góra (a także święte "miasto 1000 kościołów Ani) pozostała za granicą turecką.
Zostaliśmy zakwaterowani w pięknym, wielkim domu, który przez kilkadziesiąt lat był rezydencją honorowego konsula Włoch - stylowe meble, mnóstwo bibelotów i książek.
Z tarasu przy pokojach na górnej kondygnacji był widok na Ararat, chociaż Ararat miał akurat wolne.
Po krótkim odpoczynku udaliśmy się na miasto, by obejrzeć mecz Polska-Grecja.
Na placu wokół Opery jest mnóstwo restauracji i kawiarni na świeżym powietrzu - może to nie jest "strefa kibica", ale w każdej z nich był duży ekran a na nim mecz. Zajęliśmy VIPowskie miejsca tuż przed jednym z nich.
Byliśmy obiektem dużego zainteresowania miejscowych, gdy na stojąco odśpiewaliśmy hymn, a zwłaszcza, gdy ryknęliśmy po pierwszym golu...
Dopiero po meczu spotkaliśmy sporo Polaków (Greków nie było).
Kolejnego dnia pojeżdziliśmy i pochodziliśmy po całym mieście. Bardzo ciekawe okazało się muzeum piśmiennictwa ormiańskiego z bogatym zbiorem średniowiecznych manuskryptów. Równie ciekawe, choć przygnębiające było muzeum martyrologii Ormian - w czasie pogromów w końcu XIX i początku XX
wieku wymordowano połowę narodu.
Po południu pojechaliśmy do leżącego 20 km od Erewania Echmiadzin, by zobaczyć "Katedrę Matkę" - jeden z najstarszych (Vw) kościołów ormiańskich, będący siedzibą Katolikosa - zwierzchnika kościoła ormiańskiego (udało nam się go zobaczyć, gdy wychodził ze swojej rezydencji). Przedtem jednak
trafiliśmy na dwa kolejne śluby i orszaki ślubne - złożyliśmy życzenia młodym parom i zrobiliśmy mnóstwo zdjęć.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy ruinach twierdzy Zwartnots (taką nazwę nosi też położone niedaleko Erewanskie lotnisko). Tu Wiesław biegający jak wszędzie z kamerą został skarcony przez strażniczkę za wspinanie się na szczyt ruin, ale wykupił się uśmiechem.
Wieczorem przez miasto przeszła silna burza (my na szczęście byliśmy już bezpieczni w hotelu). Ochłodziło się (z 35 do 25 stopni) a rano - Ararat ukazał nam się w całej okazałości, na wyciągnięcie ręki.
Jeszcze przed śniadaniem porobiliśmy zdjęcia a potem ruszyliśmy do warowni Erebuni. Niezbyt wiele z niej zostało, ale zachowała się wyryta pismem klinowym kamienna tablica z aktem erekcyjnym miasta datowanym na 782 r. p.n.e.
Cały czas zielonymi dolinami i wzgórzami patrząc na Ararat i Aragats (najwyższy szczyt na terytorium Armenii) dotarliśmy do pogańskiej świątyni Garni. Pamięta ona jeszcze czasy starożytnego Rzymu, o czym świadczą chociażby zlokalizowane tuż obok rzymskie łażnie z podgrzewaną podłogą.
A położenie - jak wszędzie zachwycające - na wzgórzu o pionowych zboczach z trzech stron otoczonym przez meandrującą rzekę.
Na zakończenie - mocny akcent - wykuty w skale kompleks klasztorny Geghard, do dziś centrum licznych pielgrzymek (w jednym z wykutych w skale kościołów zródełko z wodą, o cudownych właściwościach).
Po lunchu z widokiem na skały i klasztor powrót do Erewania. Tu szybkie ostatnie zakupy (mam nadzieję, że nic się nie stłukło), dwugodzinny występ fantastycznego zespołu folklorystycznego - doliczylismy się ponad 60 tancerzy i śpiewaków, pożegnalna kolacja, dwie godziny snu - i wyjazd na lotnisko.
Gdy rano w Warszawie powitał nas deszcz i chłód nie mogliśmy uwierzyć, że nasza wyprawa dobiegła już końca.
Ale - przed nami następne.
Do zobaczenia!
Maciej Grzegrzółka

Pojechali i napisali: