Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Ameryka Środkowa 14.02-4.03.2013

Park wulkanów, przelot do Salwadoru


17-02-2013

Budzi nas po raz kolejny piękne słońce, patio naszego hotelu mieni się kropelkami wody spadającej z fontanny i żywymi kolorami bugenwilli i innych barwnych kwiatów. Spotykamy się przy śniadaniu, znowu przy tym samym dziś już jednak mniej weselnym stole. Wśród nas dzisiaj jest Jubilat, który jak się okazało został od razu wyłowiony przez tutejszych kelnerów. My póki co w tajemnicy podpisujemy książkę – prezent i planujemy uczcić urodziny na wulkanie. Nie do końca się nam to uda, bo Nikaraguańczycy postanowili świętować już teraz i Janusz w swoim pokoju znajduje mini torcik z życzeniami. Biegnie do nas, na co my odpowiadamy chóralnym sto lat, a prezenty za chwilę.  Szykujemy się do wyjścia, przesiadamy do małego busika i zmierzamy w stronę Parku Wulkanów, po drodze przystanek na targu owoców, gdzie ku zdziwieniu dziewczyn panowie opiekunowie kupują owoce. A po co nam owoce? Już niedługo poznamy odpowiedź na to pytanie.

Droga to 23 kilometry bez asfaltu. Trzęsie nami, dziura na dziurze, kurzy się i pachnie wioską. Dookoła maleńkie domki, bawiące się dzieci, zwierzaki na drodze, leniwe krowy, wychudzone konie. Co jakiś czas leniwie przemyka po drodze samotny jeździec na chudej szkapie. A my mijając wulkany raz po lewej, raz po prawej stronie zmierzamy w stronę Cerro Negro.
Punkt pierwszy programu to wdrapanie się na szczyt Cerro Negro, punkt drugi to zjazd na desce do sandboardingu po żużlu wulkanicznym. Tylko Rysiek zdecydował się na tę przygodę, która jest niebywała atrakcją, unikatową na skalę światową. Póki co szykujemy się mentalnie na wspinaczkę. Jest bardzo gorąco, ale budzi się wiatr, który czasem będzie nas wgniatał i przechylała z lewa na prawo ale i tak dobrze, że jest, bo upał nie jest aż tak bardzo dokuczliwy.
Mamy przewodnika z przodu, i drugiego z tyłu. Drepczemy nóżka za nóżką, najpierw większe kamienie, potem pył, piasek i żużel. Jest przyjemnie choć czuć i widać na naszych twarzach zmęczenie. Około godziny prognozowali przewodnicy na podejście, i rzeczywiście kiedy wskazówki przeskakują na równo godzinny marsz, zdobywamy szczyt. Tu pamiątkowe wspólne zdjęcie i idziemy kibicować Rysiowi podczas zjazdu. Ubiera specjalny kombinezon, ochraniacze na kolana i łokcie, gogle i siada na desce.
My przygotowani do sesji zdjęciowej czaimy się na górce. Jakże się zdziwimy kiedy nasi przewodnicy już teraz bez cienia żartu każą nam schodzić po stromej górze wyprost na dół. Ale jak to? My, nasze sandały, paznokcie wylakierowane do końca wycieczki, nowe buty? A przed nami strome zejście, zapadające się po łydki nogi, pył i piach wulkaniczny, wszędzie czarno?
Jednak to naprawdę nie żarty patrząc jak nasz przewodnik niczym kozica schodzi i ponagla by iść za nim. Wyjście jest jedno, już teraz zacząć rytmicznie pomijając gorąc pod stopami, usuwające się kamienie spod stóp schodzić. Każdy z nas przyjmuje inną technikę, kończymy i tak w butach pełnych kamieni, piachu i żużlu. Są też obrażenia natury krwawej i oparzeniowej. Dobrze, że mamy ze sobą pół apteki.
Miny mamy przez chwilę takie sobie na dole, najbardziej zadowolony jest Ryś, który całą wysokość pokonał zjeżdżając dzielnie na desce. Następnym razem weźmiemy z Niego przykład.
W drodze do hotelu przystanek na obmycie rąk, twarzy i mały posiłek. To właśnie teraz przyszedł czas na owoce – nic tak nie smakuje jak banany i arbuz po zdobyciu wulkanu, który przypomina o sobie tuż za naszymi plecami. A że urodziny to i pierwsze toasty i sto lat po polsku i hiszpańsku.
Hotel i szybka kąpiel a teraz czas na lotnisko i pożegnanie z Nikaraguą. Lądujemy w Salwadorze późnym wieczorem. Do miasta wjeżdżamy już po ciemku, ale i tak widać, że dotarliśmy do metropolii.
Kolacja w restauracji obok hotelu. Przenosimy się z tarasu na zewnątrz do środka, bo wszystkim nam jakoś chłodno. Zajadamy się i opijamy pucharami z sokami i lemoniadą i świętujemy urodziny. Dobranoc.

Pojechali i napisali: