Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Iran 10-21.04.2013

ESTERA: zwiedzanie Teheranu


19-04-2013

ESTERA:

Pierwszy dzień na zwiedzanie Teheranu. Mamy piątek, tutaj dzień wolny od pracy, dzięki czemu ruch na ulicach miasta żaden, nam to bardzo na rękę, bo mieszkając w części południowej miasta musimy przedostać się na północ by zwiedzić wszystkie zaplanowane obiekty. Pierwszym z nich jest cmentarz żołnierzy polskich, kontaktujemy się wcześniej z naszą ambasadą, potem panem opiekunem cmentarza i ruszamy. Mamy nawet znicze i świeczki, miejsce szczególne, ponad 1372 groby pomiędzy nimi złociste łany zbóż i kwiaty, między innymi dzikie polne róże. Andrzej odszukuje dwa groby swojej rodziny, tym bardziej jest to dla nas miejsce szczególne. Pan opiekujący się cmentarzem nie miewa zbyt wiele takich grup jak nasza, my spacerujemy on w tym czasie przygotowuje nam herbatę, rozstawia stołeczki, ile tylko znajdzie w małej kanciapie i podaje nawet herbatniki, a na koniec wyjmuje z maleńkiego pomieszczenia papugę, która ochoczo wita się z nami i przeskakuje z pleców na plecy.
Ruszamy jeszcze dalej, powoli miasto budzi się do życia, niektóre ulice zostaną zablokowane na modły piątkowe, inne zostaną zmienione na trasy jednokierunkowe, na kilka godzin by usprawnić ruch samochodom. My dzisiaj odwiedzamy pałace i muzea szacha. Ogród do którego trafiamy najpierw trzeba okupić długim czekaniem w kolejce, dzięki Azar udaje się nam skrócić ten czas, Biały Pałac, Pałac z zielonym dachem, muzeum samochodów królewskich i Sztuki współczesnej, do tego spacer w cieniu pięknych i rosłych platanów, pomiędzy rabatami wysypanymi akurat kwitnącymi teraz stokrotkami i mleczami, a nawet kwitnący bez udaje się nam odkryć w jednej z alejek.
Czas na lunch, dzisiaj nietypowo bo w centrum handlowym. Ale to po wielokroć bardzo dobry wybór, mamy okazję zobaczyć markowe sklepy z ubraniami i butami. Oczom nie możemy uwierzyć, podczas gdy na ulicach królują czadory w czerni, tu aż mieni się od kolorowych tunik, sukienek nawet bez ramion i pleców, wszystko kapie złotem i ozdobami, a buty to specjalny rozdział. Nie wiem czy Europa widziała takie wysokie obcasy i koturny, a loga znanych marek prześcigają się w walce o klientelę, i to nie byle jaką, parking przed centrum to przegląd najnowszych marek samochodów, a wędrujące tu często na zakupy panie ciągną za sobą woń najlepszych perfum. My spacerujemy, kilka z nas kupuje chusty, choć codziennie  deklarujemy z nimi rychłe rozstanie i przerwę w noszeniu szalików i apaszek przez dłuższą chwilę, te jednak malownicze wzory na świetnych materiałach pozwalają nam na chwilę zapomnieć o złożonych wewnętrznie w imię solidarności kobiecej obietnicach.
Lunch: restauracja w centrum handlowym, gwarno i tłoczno. Folklor bo jedzą tu miejscowi, wybór dań ogromny i pyszny. Zajadamy się próbując tylko stale to nowych pyszności. I tak znad talerzy słychać tylko kolejne zadowolone opinie po spróbowaniu nowych potraw.
Na sam koniec dnia zostaje nam Pałac Golestan i cudowne wnętrza zamieszkiwane niegdyś przez samego szacha. Wracamy do hotelu na krótką przerwę i na sam koniec kolacja, tym razem z muzyką na żywo.
Restauracja leży około 45 minut jazdy od naszego hotelu, przed wejściem pan w tradycyjnych szatach wznieca pochodnię z ogniem i rozpyla wonności, muzykę słychać już z zewnątrz. Przy jednym z pierwszych stolików tuż przy scenie siedzi para młoda, obok dostrzegamy gości weselnych, panna młoda w białym stroju, z zakrytą głową i w tunice. Pan młody w smokingu i musze, goście weselni bardziej kolorowi niż na ulicach ale z zachowaniem tradycyjnych długich strojów. Jak wesele zapowiadają się co najmniej tańce?
Niestety mimo tego, że muzyka nie może pozostawić nikogo obojętnym, tu nikt nie tańczy. Patrzymy wymownie na Azar, ta tylko potwierdza, że niestety tańców nie będzie. I jak tu powstrzymać drgające nam już w takt muzyki ramiona, ręce unoszące się do klaskania i przebierające w miejscu nogi? Mają na nas sposób sadzają nas przy stolicach w najodleglejszym krańcu sali. I dostajemy pana kelnera, którego czujne oko wypatrzy każdy niepowołany ruch, pan kelner szybko ustala sobie czarną listę na której od góry znajduje się Asia, Maciek i jeszcze kilkoro z nas i podchodzi jak tylko nasze ręce, nogi, głowa zaczynają podrygiwać zbyt mocno. Słyszymy: No Dance! I groźna mina studzi na chwilę nasz zapał. Podglądamy jak radzą sobie z tą sytuacją inni. Wydaje się, że mają dokładnie taki sam problem jak i my. Tańczą im nawet oczy, a muzyka wspaniała, orkiestra składająca się z trzech muzyków wyczynia cuda, panowie wokaliści dobierają odpowiednio kawałki porywając przynajmniej do śpiewania tłumy. My zajęci na chwilę jedzeniem odrywamy się od knucia jakby tu potańczyć.
Mamy mnóstwo zdjęć, podglądamy świętujące obok nas rodziny, prócz weselników są także urodziny, także u nas. Tym razem Jola, rzadko się zdarza żeby mieć tyle okazji do świętowania jak tym razem. Jest tort, jest sto lat nawet dwa razy, potem cała sala pozdrawia Polskę i odśpiewuje Joli sto lat po persku, wszyscy bawią się przednio. A w prezencie prócz książki z dedykacją od nas wszystkich karykatura stworzona na miejscu przez lokalnego rysownika. Mnóstwo śmiechu. Przy okazji pan ma inne trzy zlecenia i powstają równie udane prace. Wcale nie spieszno nam do domu, ale już nawet wesele dobiega końca, mimo tego, że dopiero 23 to goście żegnają się i wychodzą. My także.
Ależ to był dzień!

Pojechali i napisali: