Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Madagaskar 25.04-8.05.2013

Tulear, Cieśnina Mozambicka, Isalo, Fianarantsoa, Ambositra, Antisirabe


01-05-2013

Lunch w stylowej restauracyjce - madagaskarskie jedzenie jest pyszne, znacznie lepsze od tego, jakiego spodziewaliśmy się, a w przyrządzaniu zebu (stek, carpaccio) są wręcz mistrzami świata. Po południu - spacer po mieście.

700 tysięczne Tulear jest tak naprawdę wielką wioską z niską zabudową, gdzie życie toczy się na ulicy. Wyszliśmy też nad ocean, a konkretnie Cieśninę Mozambicką z białymi punkcikami żaglowych łodzi rybackich.
W nagrodę za wczesną pobudkę i poranny lot mogliśmy trochę czasu spędzić na hotelowym basenie. Oczywiście z wyjątkiem Mirka, który krążył w poszukiwaniu ptaków i wypatrzył .... pierwszego lemura.
Następnego dnia udaliśmy się w kierunku jednego z największych i najsłynniejszych Parków Narodowych Madagaskaru - Isalo.
Po drodze kilkakrotne zmiany krajobrazu - najpierw rozległy, płaski busz, potem wzgórza wyprowadzające na wyżynę, kolejne równiny i wreszcie "alpejskie" formacje skalne Parku Isalo. A także baobaby, przytulone do drogi, zrobione wyłącznie z darów buszu wioski i - przypominające Dziki Zachód - miasteczka poszukiwaczy kamieni szlachetnych. Odkrycie ich zlóż w latach 80 XX wieku spowodowało gorączkę podobną do gorączki złota. Mieliśmy okazję z mostu poprzyglądać się przepłukującym w rzece skalny materiał poszukiwaczom. I oczywiście w pokazowym salonie zobaczyć i kupić jeszcze ciepłe szafiry i ametysty.
Na lunch dotarliśmy do nieprzyzwoicie wprost luksusowej lodży w Ranohira, u wejścia do parku Isalo. Cudowne położenie u stóp skał, wysmakowana architektura, dbałość o każdy szczegół, doskonała kuchnia i obsługa.
Godziny największego upału spędziliśmy na basenie, po czym udaliśmy się do muzeum przyrodniczego i na zachód słońca wśród skał - słońce chowa się za horyzont przez wspaniałe skalne okno.
Pisałem o zaletach naszego hotelu, ale okazało się, że i tak go nie doceniłem. Łóżko w pokoju ustawione było tak, że rano gościa budzi wschodzące słońce...
Kolejny dzień to w większości piesza wycieczka przez Park Isalo. Bajkowo rzeźbione wapienne formacje skalne, w skałach grobowce lokalnego plemienia Bara, endemiczne drzewa i krzewy, strumienie, wodospady (pod dwoma z nich kąpaliśmy się) a przede wszystkim lemury.
Pierwsze usiłowaliśmy fotografować z odległości kilkudziesięciu metrów, kolejne były już znacznie bliżej a ostatnie - tak blisko, że trzeba było się cofnąć, żeby zmieścić w kadrze całego lemura - od pyszczka do końca dłuuugiego ogona.
Udało nam się między innymi zobaczyć bardzo rzadkiego lemura białego - 2 takie lemury wyszły dosłownie wprost na nas.
Kolejny wieczór w bajkowej scenerii naszej lodży a rano wyjazd dalej na północ. Po kilkudziesięciu kilometrach - zmiana krajobrazu. Z pustynnej równiny wjeżdżamy w góry. Droga robi się kręta a roślinność urozmaicona.
Zatrzymujemy się w parku lemurów. Oprócz nich żaby nadrzewne, kameleony, mnóstwo kwiatów (przepiękne lilie wodne). Po lunchu bardzo fajna lokalna papiernia produkująca papier zdobiony naturalnymi kwiatami i zakład jedwabniczy.
Pod wieczór dojeżdżamy do malowniczo położonego Fianarantsoa. Założone na wzgórzu jako druga stolica przez Ranawalonę, XIX wieczną królową Madagaskaru rozlało się na okoliczne doliny. Jako pierwsze robi na nas wrażenie wielkomiejskie (przestrzenny układ, więcej wyższych budynków).
Wizyta na punkcie widokowym, spacer po starym mieście i zakwaterowanie w luksusowym hotelu w centrum miasta, w którym odbywa się akurat jakaś ważna konferencja.
Rano - niespodzianka - chłód i gęsta mgła. Chociaż może i nie taka niespodzianka - jesteśmy w strefie lasów deszczowych, gdzie suma rocznych opadów to 2000 - 4000 mm.
Na szczęście już po pół godzinie jazdy mgła znika i ukazują się wspaniałe krajobrazy Parku Narodowego Ranomafana. Widoki iście alpejskie, bujna zieleń, rzeka tworząca malownicze wodospady.
Przez 4 godziny w gęstym bambusowym lesie porastającym strome zbocza gór szukamy lemurów. Znajdujemy też olbrzymiego kameleona i maleńkiego gekona udającego zeschły liść - gdyby nie lokalny przewodnik nie wypatrzylibyśmy go nawet z odległości pół metra.
Po południu spacer po wiosce do gorących źródeł (od nich Ranomafana bierze swoją nazwę) a wieczorem kolejna wyprawa na prowadzące nocny tryb życia lemury. Okazało się jednak, że po ciemku widać tylko czerwone oczy lemurów. Za to wypatrzyliśmy mnóstwo kameleonów i śpiące ptaki.
Rano zjechaliśmy z głównej drogi jadąc skrajem parku narodowego, przez wioski, w których byliśmy chyba pierwszymi białymi, bo dzieci na nasz widok albo rozdziawiały buzie albo uciekały.
Przez całą drogę krjobrazy beskidzkie - kręta droga przekraczająca liczne rzeki, łagodne wzgórza, gdzieniegdzie skały, wszędzie zielono, tylko zamiast owsa w każdej dolinie pola ryżowe.
Około południa dojechaliśmy do Ambositra - centrum rzeźbiarstwa w drewnie. W skansenie przy restauracji, w której jedliśmy lunch widzieliśmy bogato rzeźbione na zewnątrz i wewnątrz drewniane chaty. Potem udaliśmy się na pokaz wyrabiania obrazów w drewnie inkrustowanym drewnem - super misterna robota przy użyciu prymitywnych narzędzi.
Po kolejnych dwóch godzinach dotarliśmy do Antisirabe. Przejechaliśmy przez barwny targ do kolejnych warsztatów rękodzielniczych: jednego produkującego wyroby z rogów zebu, drugiego - twórczo wykorzystującego wszelkiego rodzaju odpady do produkcji zabawek i pamiątek.

Pojechali i napisali: