Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Kenia i Tanzania 6-18.11.2013

Park Amboseli, Arusza


11-11-2013

Wczoraj po raz pierwszy poczuliśmy się jak w prawdziwej Afryce: słonecznie, prawie bezchmurnie i 30 stopni.
Wcześnie rano przed śniadaniem pojechaliśmy do parku Amboseli, najstarszego parku narodowego Kenii, znanego przede wszystkim ze słoni. I rzeczywiście, spotkaliśmy kilka stad (jedno przeszło tuż przed nami przez drogę) i mnóstwo pojedynczych rodzin i osobników. A oprócz tego kilka lwów czających się na zaniepokojone już antylopy gnu, hipopotamy, hieny i oczywiście mnóstwo żyraf, antylop zebr i gazeli.
Po póżnym (10.00) śniadaniu mieliśmy mieć do południa czas wolny, ale nasz przewodnik zaprowadził nas do wioski masajskiej. Początkowo mieliśmy trochę wątpliwości, ale w końcu zdecydowaliśmy się i nie żałowaliśmy.
Po pierwsze był to bardzo fajny pieszy spacer po sawannie i okazja do rozprostowania nóg (w parkach narodowych ze względu na obecność drapieżników z samochodu wychodzi się rzadko i tylko w określonych miejscach), po drugie Masajowie naprawdę bardzo się postarali.
Był pokaz tańców, w którym uczestniczyła niemal cała wioska, fajny i do tego w dobrym angielskim wykład o życiu Masajów, pokaz krzesania ognia, spotkanie ze specjalistą medycyny naturalnej, wizyta w masajskim domu a na koniec wspólne okrzyki i zdjęcia.
Uczestniczyliśmy też w masajskich modłach i uzyskaliśmy rytualne błogosławieństwo.
Nie obyło się oczywiście bez połączonego z zakupami pokazu wyrobów ludowych, ale widząc jak żyją nasi gospodarze z przyjemnością coś od nich kupiliśmy, łącząc przyjemne z pożytecznym.
Po południu kolejne safari - znów mnóstwo zwierząt i punkt widokowy na wzgórzu - widok na rozległą, wielusetkilometrową, niemal idealnie płaską równinę położoną u stóp Kilimandżaro; niestety wierzchołek cały w chmurach.
Za to dziś rano - Kilimandżaro w całej krasie. Potężny masyw wydawał się na wyciągnięcie ręki. Rozkoszowaliśmy się tym widokiem przed śniadaniem, w trakcie śniadania i w drodze do tanzańskiej granicy, obserwując jednocześnie jak chowa się za chmurami.
Granicę kenijsko-tanzańską przekroczyliśmy bardzo sprawnie. Do naszego busika podjechał tanzański dżip, w czasie gdy my kupowaliśmy wizy kierowcy przeładowali bagaże i ruszyliśmy w drogę.
Przy okazji - nasz kenijski busik wyglądał niepozornie ale nasz kierowca wprost szalał nim po bezdrożach wjeżdżając niemal do lwich legowisk i skacząc z niebywałą prędkością po wybojach a on to wszystko wytrzymywał. Tanzański dżip wygląda znacznie masywniej, zobaczymy jak będzie się spisywał w terenie.
Pierwsza część drogi była odmienna od głównie sawannowych krajobrazów kenijskich - bujna zieleń, plantacje bananów i kawy.
Po trzech godzinach dotarliśmy do Aruszy, drugiego po Dar es Salam miasta Tanzanii i stolicy regionu północnego. Po wykwintnym lunchu w najelegantszym hotelu w mieście, w którym zostaliśmy zakwaterowani wyszliśmy na spacer po mieście. Nie wiadomo, co zrobiło na nas większe wrażenie: malowniczość targów i ulic, na których można wszystko kupić i zamówić każdą usługę czy gwar, zgiełk, ciasnota i to, że wszyscy chcieli nas oprowadzać, sprzedać lub chociaż zapytać z jakiego jesteśmy kraju.
Ale to tylko krótki cywilizacyjny przerywnik, jutro znów wracamy do natury.

Pojechali i napisali:

PFR