Estera Hess — podróżnik, traveler, pilot wycieczek zagranicznych, explorer, lingwista. Smakosz kuchni świata, amator sportów motorowych. Łowca przygód egzotycznych, ekspert w planowaniu indywidualnych wyjazdów zagranicznych. Doradca przy wyborze kierunku wakacji.
Podróż minęła nam bez większych przygód, bagaże dotarły, odprawa poszła sprawnie i około 9 wieczorem siedzieliśmy już w naszym busiku w drodze z lotniska do Nairobi. Przejechaliśmy przez kompletnie wyludnione centrum miasta, witały nas tylko siedzące na drzewach przy głównej alei marabuty. Obejrzeliśmy nowoczesne centrum z paroma wieżowcami, pałac prezydenta,pałac wiceprezydenta, gmach parlamentu o inne. Budynki rządowe. Widzieliśmy też dawną siedzibę kolonialnych władz brytyjskich.
Noc w fajnym hotelu z basenem, z którego nie zdążyliśmy skorzystać, bo już o 8 rano wyruszyliśmy w kierunku parku narodowego Masai Mara.
Po niespełna godzinie dotarliśmy na skraj Wielkiego Rowu Afrykańskiego. Po raz pierwszy mogliśmy podziwiać wspaniały krajobraz i sawannową roślinność. Parę kilometrów dalej nasz kierowca - przewodnik wypatrzył pierwsze gazele Thomsona.
Doliną Wielkiego Rowu dotarliśmy na tereny Masajów. Najpierw pasterze ze stadami, potem wioski i miasteczka ubranych w tradycyjne kolorowe stroje Masajów.
Kilkadziesiąt kilometrów od celu skończył się asfalt i mieliśmy afrykański masaż, czyli jazdę po drodze typu tarka. Ale za to tuż przy drodze pasły się żyrafy.
Wczesnym popołudniem dotarliśmy do przepięknie położonej lodży. Przed tarasem restauracji przedefilowało stado mangust, po barierce mostku skakały małpy.
Po szybkim posiłku udaliśmy się na pierwsze safari. Widzieliśmy mnóstwo antylop i zebr, hienę, szakale i dwie wylegujące się lwice, do których udało się nam podjechać dosłownie na 2 metry.
Teraz kolacja i sen, bo jutro o 5 rano lot balonem.
