Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Wietnam i Laos 8.11-2.12.2013

Serpentyny, granica Wietnamsko - ChinskawCaoBai, powrot pociagiem


13-11-2013

O 6:00 wszyscy obudziliśmy się na pierwsze Good Morning wypoczęci i niesamowicie dotlenieni górskim powietrzem. Na twarzach co niektórych pojawiły się błogie uśmiechy wyspania. Na zewnątrz temperatura wiosenna, poranna mgła powoli unosiła się do góry, strumień tuż przy naszym domu szumiał niczym rwąca górska rzeka, a w narożniku na tarasie myła się już matka właściciela: przykucnięta, mocno zgarbiona po wieloletniej ciężkiej pracy, używając małej ściereczki dokładnie czyściła swoje zęby.
Na śniadanie podano nam naleśniki z bananami i miodem – palce lizać. Do wyboru mieliśmy również kawę i herbatę. Po obfitym posiłku ruszyliśmy w dalszą trasę, wcześniej oficjalnie dziękując rodzinie za udostępnienie lokum i podarowując w prezencie specjały i pamiątki przywiezione przez nas z Polski. Nasze większe bagaże były dostarczone do busa skuterem, my zaś przeszliśmy do głównej trasy wąską ścieżką przez pola ryżowe, następnie przez wiszący most.
Nadeszła pora powrotu do Cao Bai – miejscowości, z której odjeżdżał nam pociąg. Pokonywanie wysokości małym busem na serpentynach bywa czasem zdradliwe dla organizmu, więc niektórzy z nas nie czuli się najlepiej. Po dawce lokomotiv i kilku przerwach wszystko wróciło jednak do normy. Mieliśmy szczęście, gdyż udało nam się również trafić na kilka pól ryżowych jeszcze przed zbiorem( w listopadzie większość regionów jest już po zbiorach).
W drugiej części dnia udaliśmy się jeszcze na targowisko oddalone ok. 1,5 h drogi od Cao Bai, w Cai Tan. Tam raz w tygodniu, dokładnie w środę, spotykają się mniejszości etniczne okolicznych wiosek. Kobiety z dziećmi na plecach noszonymi w chustach, by pokazać się w najładniejszym, ręcznie haftowanym stroju, przekazać nowości z tygodnia i zrobić zakupy. Mężczyźni natomiast, przebywają zwykle na uboczu niedaleko lokalnych barów, by wypić wino ryżowe, często do upicia i poplotkować. My spotkaliśmy plemiona niebieskie i kwiatowe Hamong oraz Czerwone Dzao. Kupiliśmy też kilka nowych pamiątek oraz owoce na drogę powrotną: zielone pomarańcze, małe, grube banany i granaty.
W miejscowości Mguye czekał na nas lunch. Restauracja typowo lokalna i niestety brudna. Na podłodze porozrzucane resztki jedzenia i kilka kotów oraz pies krążące w kółko w poszukiwaniu jedzenia. Na szczęście lunch był jak zwykle smaczny. Próbowaliśmy lokalnej dla tej prowincji potrawy: golonki wieprzowej. By się trochę rozruszać udaliśmy się również na targowisko, gdzie byliśmy nie lada atrakcją jako jedyni turyści. Przysmakiem na tym targu były pędraki i ślimaki. Sprzedawano również owoce, warzywa i zioła, a na samym końcu drogi w rzędzie siedziały panie sprzedające drób. Kaczka, gęś, kura, kogut, wszystkie miały podwiązane łapki i leżały dziobem do klienta, by mógł się im przyjrzeć. Asia skusiła się na sesję z kurą na ramieniu wśród sprzedawczyń. W kolejnej części targowiska były jadłodajnie na straganach – mieszkańcy jedli głównie golonkę oraz zupę pho. Znaleźliśmy też dział odzieżowy, jednak upragnionych kurtek w naszych rozmiarach nie znaleźliśmy.
Około 17:00 dotarliśmy z powrotem do miejscowości, z której odjeżdżał pociąg. Tam, na granicy wietnamsko chińskiej, naszym oczom ukazały się dwie przemytniczki terakoty prześlizgujące się pod mostem, a następnie przechodzące w szczelinach kraty. Obok nich biegał celnik udając, że się tym interesuje, jednak tak naprawdę, były to stałe jego znajome, które za odpowiednią sumę do ręki, otrzymywały możliwość przenoszenia towaru bez płacenia podatku.
Kolację zjedliśmy w restauracji naprzeciwko dworca kolejowego. Przed samym wyjazdem Kasię i Marysię zaczepił niepełnosprawny pan sprzedający pocztówki z Wietnamu. Kasia, jako specjalista od marketingu, zarządziła, że kupujemy wszyscy by pomóc Panu i tym samym miał obrót większy niż tygodniowy.Wieczór spędziliśmy ponownie na śpiewach i integracji w przedziale pociągowym.

Pojechali i napisali: