Relacje z podróży ESTA Travel - ESTA Travel
Biuro Podróży ESTA Poznań

Bhutan 29.03-13.04.2014

Zwiedzanie kolejnych klasztorów buddyjskich


05-04-2014

Nie do wiary dzisiaj dzień prawie bez autobusu, najpierw śniadanie. Cóż jakkolwiek dobrze chciałabym opisać kuchnię bhutańską, niestety muszę przyznać, że jest monotonna. Tym milej zaskakuje nas dzisiaj na stole wypiekany w hotelu chleb trochę nawet ciemny, miód stąd, świeże jaja i ser. A wszystko dzięki Szwajcarowi, który kiedyś tu dotarł i pokazała jak to wszystko należy przerabiać, by było smacznie i zdrowo. I tak załapujemy się także na sok jabłkowy, bo jabłek tutaj pod dostatkiem, nie udaje się nam odwiedzić jego małego browaru, gdzie powstaje lokalne piwo czerwona panda, bo jest zamknięty. W Bhutanie sobota, dzień do południa wypełniony przez szkołę i pracę, a popołudniem odpoczynek. My podobnie nasze zwiedzanie i to pieszo zaplanowaliśmy na poranek.

Jest jeszcze dość rześko, choć nocą nikt nam nie zmarzł, kozy grzały, zapas drewna był wystarczający. Teraz opatuleni, jak się za chwilę okaże zbyt mocno i przesadnie ruszamy na spacer po wsi. Spotykamy pojedyncze osoby przemykające na swoje poletka, dzieciaki w szkołach, kilka samochodów. Najpierw pierwszy z klasztorów, który mamy w planie. Widać, że dotarliśmy wreszcie do miejsca w Bhutanie, gdzie pojawiają się turyści, bo są pamiątki. My także zakupujemy ręcznie na miejscu malowane kamienie. Największym wzięciem cieszą się żurawie, które w pobliskiej dolinie gromadzą się od listopada do marca. Sam klasztor piękny i bardzo stary. Do tego żywy i bardzo autentyczny. Zwiedzamy wnętrza, poznajemy kolejne wcielenia Buddy i obchodzimy budowle dookoła. Coraz więcej wiemy na temat Bhutanu i łatwiej nam sobie wszystko poukładać. Żałujemy, że wewnątrz świątyń nie możemy robić zdjęć, ale pocieszamy się, że możemy wchodzić do środka i wszystko dokładnie oglądać. Nasz przewodnik bardzo ciekawie opowiada o wszystkich ważnych detalach.
Czas na kolejny spacer, tym razem do kolejnego klasztoru. Niewielu tu mnichów, niemal wszystkich udaje się nam zobaczyć na dziedzińcu. Opowiadamy sobie historię tego klasztoru, złożonego jakby z trzech niezależnych budynków. Robimy zdjęcia. Sporo tu miejscowych, którzy nie oponują, kiedy robimy im zdjęcia. Przy bramie jeszcze raz pamiątki. To nie koniec spaceru, musimy przeprawić się przez rzekę, przed nami most zwodzony. Zobaczymy jak nam pójdzie, dość niestabilny i mocno go rozhuśtaliśmy ale radzimy sobie dobrze. Przed nami trzeci i ostatni na dzisiaj klasztor. Tu tętni życie, dzisiaj dzień na pranie, na żywopłotach porozwieszane mnisie szaty, wszystko schnie. Reszta się pierze i wyżyma. Wygląda to dość ciekawie. Wślizgujemy się do kuchni, ale mnich przełożony nas przegania. Nie wolno to nie wolno.
Opaleni, kolory dopiero wieczorem się nam pokażą jedziemy do hotelu na lunch. Krótki odpoczynek w pokojach i popołudniem ruszamy na zwiedzanie tutejszego dzongu. Inny od tych, które już widzieliśmy, jesteśmy samiuteńcy, jak to miło nie musieć przepychać się do zdjęć, mieć puste obiekty do fotografowania. Doceniamy miejsce i pogodę i szalejemy fotograficznie. Popołudnie w sobotę, sporo mnichów, nawet jeden kogut. Nie lgną do pozowania z nami do zdjęć, ale nie chowają się gdy robimy im zdjęcia na tle świątyni.
Czas na zakupy. Przynajmniej z takim nastawieniem jedziemy do miasteczka. Odwiedzamy chyba wszystkie sklepiki z pamiątkami. Mamy już mapy, kartki, magnesiki. Na większe zakupy jeszcze czekamy, w planach kilka malowideł, maski, tkaniny. Wracamy do hotelu a przed nami kolacja. A po niej tutejsza specjalność oparta na tradycji bhutańskiej: sauna i gorące kamienie. Nic co Wam się kojarzy z tym co znamy z Polski nie przekłada się na to, jak to wygląda tutaj.
W małym drewnianym domku są dwie niczym trumny drewniane skrzynie, w nich woda i zioła oraz kora ze specjalnych drzew. Do tego po trzy przyciski: ok, zimno, ciepło. Po drugiej stronie za ścianą jest skrzynka na gorące kamienie, które przez trzy godziny rozgrzewane są w ognisku. Panowie żywo reagują na prośby zażywających kąpieli i dorzucają kamieni, gdy woda staje się za zimna, lub dolewają zimnej wody, gdy ta jest zbyt gorąca. Wygląda to bardzo ciekawie i oczywiście decydujemy się na wypróbowanie lokalnego Spa. Ola, Kasia i Estera oraz Ula do kolan. Pomieszczenie jest cieplutkie i nagrzane, pachnie mieszanką ziół bardzo przyjemnie. Zanurzamy się po szyję i już jest bosko. Musimy wypróbować system przycisków i lampek, które po drugiej stronie sygnalizują panu czego sobie życzymy. Wszystko działa bez zarzutu.
Cztery panie w saunie, pogaduchy, zioła, Spa, relaks, zdrowie wszystko czego nam potrzeba. Następnego dnia zrobiłyśmy zasłużoną reklamę temu miejscu i w Paro deklaruje większość chęć skorzystania z takiej kąpieli. Było warto, rozgrzane zapadamy w długi i zdrowy sen. A jak nam ciepło. Nad nami rozgwieżdżone niebo i kwitnące drzewa wiśni wokół. Wsi spokojna, wsi wesoła…

Pojechali i napisali: